Tomasz P. Terlikowski: „Dzieło” Marko Rupnika – freski i seksualne przestępstwa

Historia o. Marko Rupnika, seksualnego drapieżcy, kłamcy i oszusta, a jednocześnie autora religijnych fresków, stawia pytanie, czy jego dzieła powinny być nadal obecne w świątyniach. To w pewnym sensie stary problem relacji między twórcą a jego sztuką, ale podany w o wiele mocniejszej formie.

Publikacja: 30.12.2022 17:00

Tomasz P. Terlikowski: „Dzieło” Marko Rupnika – freski i seksualne przestępstwa

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

Zacznijmy od tego, kim był Rupnik. To w pewnym sensie istota o dwóch twarzach. Doktor Jekyll i mister Hyde w wersji zakonnej. Z jednej strony jezuita, kapłan głoszący kazania, rekolekcje i tworzący freski w najważniejszych miejscach chrześcijaństwa. Duchowy mistrz i doradca kolejnych papieży. Z drugiej strony to drapieżnik, który za sprawą spowiedzi i kierownictwa duchowego wykorzystuje seksualnie kobiety. Namawia je do wstępowania w szeregi kontrolowanego przez siebie zgromadzenia, by mieć je na każde swoje życzenie. Wreszcie dorabia teologię i duchowość do seksu grupowego, który ma być obrazem życia Trójcy Świętej.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Potrzeba nam ekonomii solidarności

Nie, to nie jest przesada, tak właśnie to wyglądało. A żeby było jeszcze trudniej, to o jego stylu życia i przestępstwach wiedziano przynajmniej od lat 90., i nic z tym nie robiono. Ekskomunikowanie Rupnika, choć doszło do tego w 2020 r., nie przeszkodziło zaś w zaproszeniu go jako papieskiego kaznodziei zaledwie miesiąc później. Aby go kryć i ratować, kłamał generał zakonu jezuitów, a pracownicy Kongregacji Nauki Wiary naginali prawo kanoniczne. Ile może być jego ofiar? Setki, jeśli nie więcej.

I właśnie z tej perspektywy trzeba spoglądać na jego dzieło. Freski Rupnika są w Lourdes, Watykanie, Aparecidzie, a także w sanktuarium Jana Pawła II w Krakowie. Trudno nie postawić pytania, czy powinny tam zostać? Odpowiedź tradycyjna, mówiąca, że tak, bo trzeba oddzielać twórcę od dzieła, nie wchodzi – jak sądzę – w grę. Dlaczego? Bo w tym przypadku nie chodzi tylko o to, że zakonnik łamał celibat, ale o to, że wykorzystywał swój urząd do seksualnego nagabywania, że rozgrzeszał kobiety, które wcześniej wykorzystał, że za usprawiedliwienie seksu grupowego, oralnego i każdego innego służyła mu teologia, którą później przepracowywał w postaci fresków. Jego skrzywiona osobowość, psychopatyczne skłonności, wreszcie przemoc wobec kobiet znajdują odbicie w jego sztuce. I właśnie dlatego trudno nie zadać pytania, czy tej „sztuki” nie powinno się po prostu wyrzucić, skuć ze ścian i sufitów.

Freski Rupnika są w Lourdes, Watykanie, Aparecidzie, a także w sanktuarium Jana Pawła II w Krakowie. Trudno nie postawić pytania, czy powinny tam zostać? Odpowiedź tradycyjna, mówiąca, że tak, bo trzeba oddzielać twórcę od dzieła, nie wchodzi – jak sądzę – w grę. 

To ważne także dlatego, że oddawałoby sprawiedliwość skrzywdzonym. Nie ma żadnych powodów, by kobiety, które były krzywdzone w imię „sztuki” jezuity, musiały stykać się z jego „dziełami”, gdy przyjeżdżają, by modlić się do Lourdes czy Krakowa. Nie ma też powodów, by wszyscy inni musieli oglądać quasi-teologiczny wykwit chorych aspiracji i seksualności o. Marko Rupnika.

Ale są jeszcze inne pytania. Za każdy swój fresk Rupnik brał 100 tys. euro, a jednym z powodów, dla których tak długo milczano o czynach jezuity, były zyski, jakie przynosił zakonowi. Ojciec Arturo Sosa wprost przyznawał, że pewnych ograniczeń nie egzekwowano, żeby „artysta” mógł działać. Tyle że to oznacza, iż cenę za zyski zakonu zapłaciły skrzywdzone kobiety. I teraz trzeba zadać jezuitom pytanie, czy zamierzają choć część środków, które zarobili na „sztuce” Rupnika, przekazać na konto osób przez niego skrzywdzonych, czy też stan konta jest dla nich ważniejszy niż Ewangelia, sprawiedliwość i zwykła ludzka uczciwość. Moim zdaniem powinni na ten właśnie cel przekazać wszystko, co zarobili.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Opowieści o świętych naszych czasów

Czy tak się stanie? Szczerze mówiąc, nie wierzę w to. Dlaczego? Bo afera z ojcem Rupnikiem pokazała, że w Watykanie nic się nie zmieniło. I że walka z nadużyciami seksualnymi jest dla Franciszka nie tyle autentycznym priorytetem, ile wygodnym elementem PR. Szkoda. Ale tak to właśnie wygląda.

Zacznijmy od tego, kim był Rupnik. To w pewnym sensie istota o dwóch twarzach. Doktor Jekyll i mister Hyde w wersji zakonnej. Z jednej strony jezuita, kapłan głoszący kazania, rekolekcje i tworzący freski w najważniejszych miejscach chrześcijaństwa. Duchowy mistrz i doradca kolejnych papieży. Z drugiej strony to drapieżnik, który za sprawą spowiedzi i kierownictwa duchowego wykorzystuje seksualnie kobiety. Namawia je do wstępowania w szeregi kontrolowanego przez siebie zgromadzenia, by mieć je na każde swoje życzenie. Wreszcie dorabia teologię i duchowość do seksu grupowego, który ma być obrazem życia Trójcy Świętej.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS