Niemcy nadrabiają stracony czas

Początkowo niechętny Berlin czyni obecnie starania, aby pomagać militarnie Ukrainie. Prymusem raczej już nie zostanie, ale widać wyraźną poprawę.

Publikacja: 02.12.2022 17:00

Kanclerz Olaf Scholz (na zdjęciu przed czołgiem Gepard) zapewnia, że Niemcy nie będą naciskać na Kij

Kanclerz Olaf Scholz (na zdjęciu przed czołgiem Gepard) zapewnia, że Niemcy nie będą naciskać na Kijów w sprawie negocjacji. Tyle że trzy czwarte obywateli RFN widzi w nich najlepszy sposób na zakończenie wojny

Foto: Morris MacMatzen/Getty Images

To na pewno nie Niemcom zawdzięcza Ukraina przetrwanie rosyjskiej nawały. Jednak bez niemieckiej pomocy nie byłaby w stanie osiągnąć takich sukcesów na froncie, jakie zanotowała w ostatnim czasie. Bo Niemcy obok USA, Wielkiej Brytanii i Polski należą do grona państw, których sprzęt i wszelakie wsparcie uratowało ukraińskie państwo przed kleską. Trzeba też przyznać, że pomocni okazali się także rosyjscy generałowie i ich naczelny dowódca, którzy wykazali się nieudolnością w przygotowaniu całej operacji.

Jak wynika z analizy kilońskiego Instytutu Gospodarki Światowej (IfW), wartość całej niemieckiej pomocy dla Ukrainy wyniosła (dane na początek listopada) 3,4 mld euro, w tym 1,2 mld zrealizowanej i zadeklarowanej pomocy militarnej. To niewiele w porównaniu ze wsparciem Stanów Zjednoczonych obliczanym na 52,3 mld euro – z czego 27,6 mld poszło na pomoc wojskową – czy Wielkiej Brytanii z 6,6 mld euro w tym 3,7 mld pomocy militarnej. W tym czasie pomoc Polski wyniosła 2,8 mld euro, z czego 1,8 mld to wartość dostaw sprzętu wojskowego. Jednocześnie różnica w potencjałach gospodarczych naszego kraju z pozostałą trójką jest przeogromna. Ma to znaczenie w ocenie zaangażowania poszczególnych państw. Chodzi więc z jednej strony o realną i wymierną pomoc w rakietach, broni artyleryjskiej czy innym potrzebnym sprzęcie, z drugiej zaś o relację dostaw tego wszystkiego do fizycznych możliwości wspierającego.

W tej statystyce Niemcy są na dalekim miejscu, podobnie jak USA. Gdyby Amerykanie mieli wydać na pomoc dla Ukrainy taki sam procent PKB co np. Polska (0,5 proc PKB), to zamiast obecnych ponad 50 mld euro stanowiących 0,2 proc. PKB USA suma musiałaby być dwa i pół razy wyższa. Oczywiście taka kalkulacja nie bierze pod uwagę możliwości absorpcji Ukrainy, ani też wielu innych czynników. Pozwala jednak na dokonanie porównań i oceny wagi tej pomocy w polityce poszczególnych państw.

Niemcy jako najpotężniejszy gospodarczo i ludnościowo kraj Unii wypadają tu słabo ze swoim 0,08 proc. PKB pomocy bilateralnej oraz 0,09 proc. w postaci udziału w projekcie UE. Zapewnia im to pozycję pod koniec drugiej dziesiątki państw, daleko za czołówką w postaci Łotwy, Estonii i Polski, a nawet za Grecją czy Słowenią. To pokazuje wagę pomocy dla Ukrainy na liście niemieckich priorytetów.

Czytaj więcej

Niemcom marzy się Wiedeń. Chcą wywłaszczyć korporacje

Trudny początek

Niemcy znalazły się w sytuacji szczególnej. Z jednej strony jako kraj, który miał pewne zobowiązania wobec Rosji z czasów Michaiła Gorbaczowa i który później postawił na współpracę gospodarczą, zwłaszcza energetyczną, z Rosją, wciągając w swoją koncepcję niemal całą Europę. Nikt nie utrzymywał tak głębokich i częstych kontaktów z Putinem jak Angela Merkel. Z takiej pozycji startował nowy rząd kanclerza Olafa Scholza z partii SPD, ugrupowania szczególnie zaangażowanego w realizację koncepcji relacji z Rosją zbudowanych w myśl formuły „Zmiana poprzez handel” (Wandel durch Handel), forsowanej przez Franka-Waltera Steinmeira – dzisiaj prezydenta RFN – za czasów kanclerstwa Gerharda Schrödera. W tej myśli chodziło o prowadzenie handlu z autorytarnymi reżimami w celu wywołania tam zmian politycznych. Jednocześnie znaczna część członków SPD miała w swym DNA zapisany pacyfizm podobnie, albo nawet mocniej wdrukowany, niż partia Zielonych, z którymi wspólnie rządzą. Wpisywało się to świetnie w koncepcję zakazu dostaw broni w rejon konfliktów. Taki zapis znalazł się zresztą w umowie koalicyjnej rządu Scholza. Trzeci koalicjant – partia FDP – był gotów dokonać rewizji owego punktu od samego niemal początku inwazji rosyjskiej na Ukrainę. Zieloni także, o czym świadczy fakt, że lider partii Robert Habeck jeszcze przed agresją dał do zrozumienia, że nie ma przeszkód, aby Ukrainie sprzedawać broń o charakterze defensywnym. Spotkał się z falą krytyki i wycofał się z tego, twierdząc, że miał na myśli sprzęt służący do rozminowywania. Zamiast tego na początek Niemcy wysłały 5 tys. hełmów, co stało się przedmiotem kpin na całym niemal świecie. Na dodatek nawet tak symboliczna pomoc nastąpiła pod presją sojuszników.

Przy tym wszystkim Berlin nadal blokował dostawy enerdowskiego sprzętu militarnego, który po zjednoczeniu Niemiec trafił do Estonii czy Czech. Kanclerz Scholz tłumaczył odmowę dostaw broni obawą o sprowokowanie Putina i wciągnięcie Niemiec w konflikt. Pojawił się też natychmiast argument, że nie można ogołocić z niezbędnego sprzętu Bundeswehry i tak przez lata niedoinwestowanej. Gen. Eberhard Zorn, najwyższy rangą oficer w niemieckiej armii, w niedawnym wywiadzie dla tygodnika „Focus” ostrzegał nie tylko przed opróżnianiem magazynów Bundeswehry, ale też sugerował, że zbytnie wzmocnienie Ukrainy skłonić może Rosję do ataków na państwa bałtyckie czy Finlandię. Kanclerz Scholz wyraził też wcześniej obawę, że Putin może sięgnąć po broń atomową. Media zaczęły publikować apele znanych postaci świata kultury, dziennikarzy i polityków przeciwko angażowaniu się Niemiec w wydarzenia na Wschodzie. Ale były i apele nawołujące rząd do zdecydowanego wsparcia Ukrainy, także militarnego.

Argument najcięższego kalibru przeciwko zaangażowaniu Niemiec odwoływał się do niemieckiej świadomości historycznej i wynikającej z niej odpowiedzialnością moralnej. „Ta odpowiedzialność powinna dotyczyć narodu ukraińskiego, który stracił co najmniej osiem milionów istnień ludzkich podczas nazistowskiej okupacji Ukrainy” – odpowiedział na to ukraiński ambasador w Niemczech Andrij Melnyk. Ten sam, który nieco później, w maju, zarzucił Scholzowi, że odgrywa obrażalskiego, używając przy tym określenia „beleidigte Leberwurst”, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „obrażoną wątrobiankę”. Trudno o większy afront. A poszło o to, że kanclerz odmówił podróży do Kijowa, reagując w ten sposób na niezaproszenie prezydenta Steinmeiera do stolicy Ukrainy. Miała to być ze strony Ukraińców swego rodzaju kara dla prezydenta, architekta nowej niemieckiej polityki zbliżenia z Rosją. Bo to właśnie Frank-Walter Steinmeier jako szef dyplomacji w rządzie Angeli Merkel energicznie wcielał ten projekt polityczne w życie. Zdaniem ambasadora Melnyka to właśnie taka proputinowska polityka doprowadziła w końcu do agresji rosyjskiej na Ukrainę.

Jeszcze bardziej brutalna krytyka Scholza, w prawdziwie rynsztokowym stylu, napłynęła wkrótce z Moskwy w wykonaniu kremlowskiej propagandy. Celuje w niej czołowy propagandzista telewizyjny Władimir Sołowjow, który ogłosił, że idolem obecnego kanclerza jest Adolf Hitler. Dowodem miało być zestawienie zdjęć kanclerza Scholza na czołgu przeciwlotniczym Gepard oraz Hitlera, również usadowionego na czołgu. Towarzyszyły temu obelgi w rodzaju „nazistowski parszywiec” i wezwania do ataku rakietowego na niemiecki ośrodek szkolący Ukraińców w obsłudze gepardów.

Scholz powinien być właściwie zadowolony, że Moskwa dostrzegła i należycie oceniła jego zeitenwende, czyli karkołomny zwrot w niemieckiej polityce ogłoszony w zaledwie trzy dni po rosyjskiej agresji. Był to przewrót kopernikański wykraczający swoim znaczeniem poza politykę wschodnią. To wydarzenie niewyobrażalne od czasów kanclerza Schmidta (rządził w RFN w latach 1974–1982), które oznaczać ma zerwanie wszelkich więzi z Moskwą. Na dodatek połączone z nieco przesadną w swej nagłości zmianą polityki obronnej, czyli słynne już hasło przeznaczenia 100 mld euro na modernizację Bundeswehry.

Leopardy czekają

Przestał też obowiązywać zakaz dostaw broni do Ukrainy. W pierwszym rzucie wysłano więc kilka tysięcy granatników przeciwpancernych, pół tysiąca stingerów, karabinów maszynowych, 2 tys. poenerdowskich zestawów przeciwlotniczych Strieła, hełmy, przybory medyczne oraz samochody. Największa gospodarka europejska, najpotężniejsze państwo w UE i jeden z największych światowych eksporterów broni dostarczył w ciągu pierwszego miesiąca agresji sprzętu za nieco ponad 120 mln euro. Przyśpieszenie nastąpiło pod koniec lata. We wrześniu zapowiedziano konkretne dostawy. Do Ukrainy trafi wkrótce 50 pojazdów opancerzonych Dingo oraz dodatkowe dwie wyrzutnie rakietowe MARS. Przygotowanych jest też do przekazania 40 wozów bojowych dla piechoty Marder, kilkanaście specjalistycznych czołgów mostowych Biber, kilkadziesiąt czołgów zabezpieczenia technicznego (Bergpanzer), kolejne czołgi przeciwlotnicze Gepard, dwie setki ciężarówek, nieco dronów, tony amunicji oraz paliwa, a także cały wachlarz innego sprzętu.

Było to jeszcze dalekie od szczytu możliwości Niemiec, tym bardziej że w magazynach firm zbrojeniowych zalegały setki wycofanych z Bundeswehry czołgów, wyrzutni czy innego sprzętu.

Mało tego, nowe zobowiązania w sprawie dostaw podejmowano pod wyraźną presją zewnętrzną. Zwrócił na to uwagę „Die Welt”, analizując płynące z Waszyngtonu sygnały. „Cierpliwość Amerykanów się kończy” – ostrzegali dziennikarze. Berlin wyraźnie odstawał w kwestii wsparcia dla Ukrainy od USA, Wielkiej Brytanii, a także Polski. I to z tych krajów głównie płynęła krytyka i ponaglenia, aby Niemcy wzięły na siebie więcej odpowiedzialności.

Nawoływała do tego także niemiecka opozycja CDU/CSU, zarzucając rządowi, że nie porzucił do końca pomysłu budowania relacji z Rosją na skompromitowanej po lutym 2022 r., a forsowanej od dziesięcioleci przez SPD idei Egona Bahra (kanclerz RFN w latach 1969–1972) znajomo brzmiącej „Zmiany poprzez zbliżenie” (Wandel durch Annäherung), czyli doprowadzenia do przemian w Rosji poprzez współpracę, nie tylko handlową.

W Bundestagu pojawił się wniosek opozycji o rozszerzenie pomocy militarnej dla Ukrainy, także o czołgi Leopard 2. W samej koalicji rządowej zwolennikami dostawy tych maszyn na ukraińsko-rosyjski front są Zieloni i FDP. Wiele wskazuje więc na to, że raczej wcześniej niż później leopardy trafią do Ukrainy. Na razie kanclerz twierdzi, że Niemcy nie mogą wyjść przed szereg sojuszników, bo nowoczesnych maszyn bojowych nie dostarczają Ukrainie także Amerykanie, Brytyjczycy ani Francuzi. W sumie europejskie armie mają 2 tys. leopardów i nie mają zamiaru się ich pozbyć, co ułatwia manewrowanie Olafowi Scholzowi, w którego macierzystej partii nadal silny jest nurt pacyfistyczny.

Co innego najnowsze leopardy, a co innego wysłużone T-72 i inne modele radzieckiej produkcji, których już setki trafiły na Ukrainę. Część z nich pojechała nad Dniepr w ramach tzw. wymiany okrężnej (Ringtausch). Ów termin można traktować jako synonim braku zdecydowania Berlina, jak pomagać Ukrainie. Pomysł polega na tym, że Niemcy będą dostarczać czołgi i ciężki sprzęt do krajów partnerskich, a te wyślą w zamian do Ukrainy swój starszy poradziecki sprzęt. Wszyscy powinni więc być zadowoleni. Berlin, bo pomaga Ukrainie, a do tego modernizuje wschodnią flankę NATO. Państwa tego obszaru na czele z Polską powinny być wniebowzięte, bo opróżnią magazyny z wojskowych staroci, robiąc miejsce na sprzęt nowoczesny. Tak już się stało w przypadku Słowacji, która przekazała Ukrainie 30 radzieckich maszyn, oraz Czech, które wysłały na wschód 40 czołgów. Otrzymali za to odpowiednio 14 i 15 czołgów Leopard 2A4. Czesi też zaplanowali kupno jeszcze 50 unowocześnionych leopardów 2A7, ale na ich dostawę będą musieli poczekać kilka lat.

Słowenia wysłała całkiem niedawno 28 czołgów, otrzymując od Niemiec ponad 40 pojazdów opancerzonych. Z kolei Grecja zobowiązała się dostarczyć Ukrainie 40 radzieckich czołgów w zamian za niemieckie mardery. Wszystko w ramach skomplikowanych rozliczeń finansowych, korzystnych dla krajów biorących udział w takiej operacji.

Do spektakularnego sukcesu całego pomysłu zabrakło jedynie porozumienia Berlina z Warszawą. Polska przekazała już Ukrainie ponad 250 radzieckich czołgów T-72 i też liczyła na układ z Niemcami. Berlin był gotowy na dostawę starego typu leopardów 1A5 oraz nieco używanych marderów, a także 20 nowszych leopardów 2A4, ale dopiero za rok. Warszawa była jednak zainteresowana wyłącznie nowoczesnymi leopardami i targu nie dobito.

Czytaj więcej

Niemcom marzy się Wiedeń. Chcą wywłaszczyć korporacje

W Berlinie coś drgnęło

Mimo wszystko projekt wymiany okrężnej trudno uznać za spektakularny sukces. Należy go traktować bardziej jako element tymczasowej polityki niemieckiej wobec Ukrainy, w czasie gdy nie ma jeszcze zgody na bezpośrednie dostawy na wschód – jak mówił Hans-Peter Bartels, polityk SPD zajmujący się obronnością. A głosy, żeby takie dostawy rozpocząć, już się w Niemczech pojawiają. Goszczący niedawno w Kijowie polityk Zielonych Anton Hofreiter podzielił się z korespondentem „Frankfurter Allgemeine Zeitung” pomysłem dostarczenia leopardów bezpośrednio siłom ukraińskim. Będąc w Warszawie, zaproponował, aby posiadająca 200 leopardów Polska udostępniła 10 z nich Ukrainie. Jak twierdzi, przedstawiciele polskiego rządu nie wykazali jednak większego entuzjazmu, pozytywnie za to mieli się odnieść do tej idei przedstawiciele polskiej opozycji. „Taka inicjatywa pozwoliłaby zwiększyć presję na Berlin, aby przekazał 50 tych maszyn” – twierdzi Hofreiter.

Do wysyłki leopardów nawołuje też nieustannie opozycja w postaci CDU/CSU. Niemieckie społeczeństwo nie ma z tym problemu i od dawna większość wyraża opinię, że pomoc militarna jest wystarczająca, a nawet powinna zostać zwiększona.

Po pierwszych barbarzyńskich bombardowaniach rosyjskich w październiku Niemcy dostarczyli do Ukrainy pierwszy nowoczesny zestaw rakietowej obrony przeciwlotniczej IRIS-T SLM niszczący skutecznie cele do 40 km. Wkrótce zostać mają przekazane jeszcze trzy takie systemy, a w przyszłości następne trzy. W sumie siedem po 140 mln euro za każdy zestaw, czyli łącznie prawie miliard. To potężna suma, którą warto zestawić z 700 mln euro wydanymi na pomoc militarną do początków października tego roku. Na dzień 7 listopada niemieckie MSZ podaje już sumę zrealizowanej, jak i zaakceptowanej już pomocy ponad dwa razy większą – 1,53 mld euro. A do końca roku ma to być 2 mld euro.

Do Ukrainy mają też wkrótce trafić kolejne cztery zestawy wyrzutni rakietowych MARS II o zasięgu do 70 km. To takie niemieckie odpowiedniki amerykańskich HIMARS-ów, czyli systemów wyrzutni rakiet. W tym momencie jest ich tam już pięć i są niezwykle przydatne Ukraińcom na froncie w Donbasie. Podobnie jak samobieżne haubice dalekiego zasięgu PzH 2000, których Ukraińcy mają już od dawna 14 sztuk. Są używane niezwykle intensywnie, wystrzeliwując nierzadko po 300 pocisków dziennie, i już ledwo wytrzymują. Kilka z nich trafiło do remontu na Litwę, ale właściwe służby niemieckie nie zamówiły uprzednio części zamiennych. Nie tylko w tym przypadku się nie popisały – nie udało im się także zabezpieczyć dostatecznej ilości amunicji dla przeciwlotniczych gepardów.

Negocjacje równie ważne jak dostawy

Rebuild Ukraine, odbudować Ukrainę – taki tytuł nosi 20-stronicowy, ogłoszony niedawno plan działania będący dziełem Komisji Wschodniej Niemieckiego Przemysłu, potężnej organizacji lobbistycznej zaangażowanej w ostatnich dekadach we wspieranie wszelkich inicjatyw rozwoju kontaktów handlowych z Rosją. Poza tym sam kanclerz Scholz lansuje wspólnie z przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen koncepcję nowego planu Marshalla dla Ukrainy.

„Rebuild Ukraine” nie jest planem rządowym, ale jego pojawienie się jest jasnym sygnałem, że Berlin zamierza odegrać wiodącą rolę w dziele odbudowy zniszczonego wojną kraju. „Wydaje się, że zarówno USA, jak wielu państwom UE zależy na tym, aby to Niemcy przejęli wiodącą rolę w restauracji Ukrainy i co za tym idzie, polityczną odpowiedzialność” – tłumaczył „Rzeczpospolitej” Kai-Olaf Lang z berlińskiego think tanku Wissenschaft und Politik (Nauka i Polityka). Przypomniał też, że okazywanie wsparcia finansowego i gospodarczego jest mocną stroną Niemiec w polityce międzynarodowej w odróżnieniu od pomocy militarnej. Zwracał również uwagę, że w Niemczech – podobnie jak w innych krajach zachodnich, w tym USA – zmęczenie wojną „jest coraz większe i że również osiąga swoje granice”. Dotyczy to przyjmowania uchodźców i w pewnym stopniu dostaw sprzętu wojennego do Ukrainy. Nie bez przyczyny Lang podkreślał, że w Niemczech pozytywnie odebrano wypowiedzi amerykańskiego doradcy ds. bezpieczeństwa Jake’a Sullivana, który był niedawno w Kijowie i miał podobno zalecić stronie ukraińskiej „realistyczne żądania i priorytety negocjacyjne”.

Kanclerz Scholz zapewnia, że Niemcy będą wspierać Ukrainę tak długo, jak to będzie konieczne, i nie mają zamiaru naciskać na Kijów w sprawie negocjacji. Tyle że trzy czwarte obywateli RFN dostrzega w negocjacjach najlepszy sposób na zakończenie wojny. Ten odsetek niewątpliwie wzrośnie, w chwili gdy w kraju zacznie brakować prądu czy gazu, a ceny benzyny wzrosną.

Czytaj więcej

Naftali Bennett. Ten, który obalił króla Bibiego

To na pewno nie Niemcom zawdzięcza Ukraina przetrwanie rosyjskiej nawały. Jednak bez niemieckiej pomocy nie byłaby w stanie osiągnąć takich sukcesów na froncie, jakie zanotowała w ostatnim czasie. Bo Niemcy obok USA, Wielkiej Brytanii i Polski należą do grona państw, których sprzęt i wszelakie wsparcie uratowało ukraińskie państwo przed kleską. Trzeba też przyznać, że pomocni okazali się także rosyjscy generałowie i ich naczelny dowódca, którzy wykazali się nieudolnością w przygotowaniu całej operacji.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi