Trudny początek
Niemcy znalazły się w sytuacji szczególnej. Z jednej strony jako kraj, który miał pewne zobowiązania wobec Rosji z czasów Michaiła Gorbaczowa i który później postawił na współpracę gospodarczą, zwłaszcza energetyczną, z Rosją, wciągając w swoją koncepcję niemal całą Europę. Nikt nie utrzymywał tak głębokich i częstych kontaktów z Putinem jak Angela Merkel. Z takiej pozycji startował nowy rząd kanclerza Olafa Scholza z partii SPD, ugrupowania szczególnie zaangażowanego w realizację koncepcji relacji z Rosją zbudowanych w myśl formuły „Zmiana poprzez handel” (Wandel durch Handel), forsowanej przez Franka-Waltera Steinmeira – dzisiaj prezydenta RFN – za czasów kanclerstwa Gerharda Schrödera. W tej myśli chodziło o prowadzenie handlu z autorytarnymi reżimami w celu wywołania tam zmian politycznych. Jednocześnie znaczna część członków SPD miała w swym DNA zapisany pacyfizm podobnie, albo nawet mocniej wdrukowany, niż partia Zielonych, z którymi wspólnie rządzą. Wpisywało się to świetnie w koncepcję zakazu dostaw broni w rejon konfliktów. Taki zapis znalazł się zresztą w umowie koalicyjnej rządu Scholza. Trzeci koalicjant – partia FDP – był gotów dokonać rewizji owego punktu od samego niemal początku inwazji rosyjskiej na Ukrainę. Zieloni także, o czym świadczy fakt, że lider partii Robert Habeck jeszcze przed agresją dał do zrozumienia, że nie ma przeszkód, aby Ukrainie sprzedawać broń o charakterze defensywnym. Spotkał się z falą krytyki i wycofał się z tego, twierdząc, że miał na myśli sprzęt służący do rozminowywania. Zamiast tego na początek Niemcy wysłały 5 tys. hełmów, co stało się przedmiotem kpin na całym niemal świecie. Na dodatek nawet tak symboliczna pomoc nastąpiła pod presją sojuszników.
Przy tym wszystkim Berlin nadal blokował dostawy enerdowskiego sprzętu militarnego, który po zjednoczeniu Niemiec trafił do Estonii czy Czech. Kanclerz Scholz tłumaczył odmowę dostaw broni obawą o sprowokowanie Putina i wciągnięcie Niemiec w konflikt. Pojawił się też natychmiast argument, że nie można ogołocić z niezbędnego sprzętu Bundeswehry i tak przez lata niedoinwestowanej. Gen. Eberhard Zorn, najwyższy rangą oficer w niemieckiej armii, w niedawnym wywiadzie dla tygodnika „Focus” ostrzegał nie tylko przed opróżnianiem magazynów Bundeswehry, ale też sugerował, że zbytnie wzmocnienie Ukrainy skłonić może Rosję do ataków na państwa bałtyckie czy Finlandię. Kanclerz Scholz wyraził też wcześniej obawę, że Putin może sięgnąć po broń atomową. Media zaczęły publikować apele znanych postaci świata kultury, dziennikarzy i polityków przeciwko angażowaniu się Niemiec w wydarzenia na Wschodzie. Ale były i apele nawołujące rząd do zdecydowanego wsparcia Ukrainy, także militarnego.
Argument najcięższego kalibru przeciwko zaangażowaniu Niemiec odwoływał się do niemieckiej świadomości historycznej i wynikającej z niej odpowiedzialnością moralnej. „Ta odpowiedzialność powinna dotyczyć narodu ukraińskiego, który stracił co najmniej osiem milionów istnień ludzkich podczas nazistowskiej okupacji Ukrainy” – odpowiedział na to ukraiński ambasador w Niemczech Andrij Melnyk. Ten sam, który nieco później, w maju, zarzucił Scholzowi, że odgrywa obrażalskiego, używając przy tym określenia „beleidigte Leberwurst”, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „obrażoną wątrobiankę”. Trudno o większy afront. A poszło o to, że kanclerz odmówił podróży do Kijowa, reagując w ten sposób na niezaproszenie prezydenta Steinmeiera do stolicy Ukrainy. Miała to być ze strony Ukraińców swego rodzaju kara dla prezydenta, architekta nowej niemieckiej polityki zbliżenia z Rosją. Bo to właśnie Frank-Walter Steinmeier jako szef dyplomacji w rządzie Angeli Merkel energicznie wcielał ten projekt polityczne w życie. Zdaniem ambasadora Melnyka to właśnie taka proputinowska polityka doprowadziła w końcu do agresji rosyjskiej na Ukrainę.
Jeszcze bardziej brutalna krytyka Scholza, w prawdziwie rynsztokowym stylu, napłynęła wkrótce z Moskwy w wykonaniu kremlowskiej propagandy. Celuje w niej czołowy propagandzista telewizyjny Władimir Sołowjow, który ogłosił, że idolem obecnego kanclerza jest Adolf Hitler. Dowodem miało być zestawienie zdjęć kanclerza Scholza na czołgu przeciwlotniczym Gepard oraz Hitlera, również usadowionego na czołgu. Towarzyszyły temu obelgi w rodzaju „nazistowski parszywiec” i wezwania do ataku rakietowego na niemiecki ośrodek szkolący Ukraińców w obsłudze gepardów.
Scholz powinien być właściwie zadowolony, że Moskwa dostrzegła i należycie oceniła jego zeitenwende, czyli karkołomny zwrot w niemieckiej polityce ogłoszony w zaledwie trzy dni po rosyjskiej agresji. Był to przewrót kopernikański wykraczający swoim znaczeniem poza politykę wschodnią. To wydarzenie niewyobrażalne od czasów kanclerza Schmidta (rządził w RFN w latach 1974–1982), które oznaczać ma zerwanie wszelkich więzi z Moskwą. Na dodatek połączone z nieco przesadną w swej nagłości zmianą polityki obronnej, czyli słynne już hasło przeznaczenia 100 mld euro na modernizację Bundeswehry.
Leopardy czekają
Przestał też obowiązywać zakaz dostaw broni do Ukrainy. W pierwszym rzucie wysłano więc kilka tysięcy granatników przeciwpancernych, pół tysiąca stingerów, karabinów maszynowych, 2 tys. poenerdowskich zestawów przeciwlotniczych Strieła, hełmy, przybory medyczne oraz samochody. Największa gospodarka europejska, najpotężniejsze państwo w UE i jeden z największych światowych eksporterów broni dostarczył w ciągu pierwszego miesiąca agresji sprzętu za nieco ponad 120 mln euro. Przyśpieszenie nastąpiło pod koniec lata. We wrześniu zapowiedziano konkretne dostawy. Do Ukrainy trafi wkrótce 50 pojazdów opancerzonych Dingo oraz dodatkowe dwie wyrzutnie rakietowe MARS. Przygotowanych jest też do przekazania 40 wozów bojowych dla piechoty Marder, kilkanaście specjalistycznych czołgów mostowych Biber, kilkadziesiąt czołgów zabezpieczenia technicznego (Bergpanzer), kolejne czołgi przeciwlotnicze Gepard, dwie setki ciężarówek, nieco dronów, tony amunicji oraz paliwa, a także cały wachlarz innego sprzętu.