Temat przyćmił wszystkie inne; już nie miliony, a miliardy telewidzów z wypiekami na twarzach przyglądały się konduktowi, a potem uroczystościom pogrzebowym w opactwie westminsterskim; przejmowały „dramatycznym losem pary odrzuconych Sussexów”, fascynowały niedzielną „kolacją stulecia”, w której wziąć udział mogły tylko głowy państw, pochylały nad minami nowego (starego) króla Karola. A wszystko w olśniewającym błysku wypolerowanych guzików od paradnych mundurów, świetle milionów fleszy, oparach pudru, wody kolońskiej i perfum wyfiokowanych pań, dla których – widać to było po niektórych twarzach – jedynym problemem było, aby dobrze wyglądać w obowiązkowej czerni; żałoba tym razem pozbawiła je przywileju występu w ulubionych kolorach pistacji i różu.
Czytaj więcej
Współczesna Polska coraz częściej przypomina piłsudczykowską. Znów cywile w lampasach muszą mieć w swoich rękach firmy, szkoły i sądy. Radio i telewizję.
Wielkie wydarzenie? Globalna dawka emocji podczas „pogrzebu stulecia”? Czy po prostu kolejny odcinek banalnej i w złym smaku telenoweli o Windsorach? Tak ukochanej przez telewidzów i czytelników tabloidów, że nie można było inaczej, że trzeba było rzucić jej na pożarcie ten wyreżyserowany za setki milionów spektakl. Będący niczym innym, jak kontynuacją seryjek i seriali o życiu „cudownej” Diany, „złego Karola”, „podłej Kamilli”, „nieszczęsnych” Williama i Harry’ego i ich „majestatycznej”, „chłodnej” babki.
Tak, świat się tym nigdy nie znudzi. Familia Windsorów jest i będzie popularniejsza od rodzin Addamsów czy Skywalkerów. I równie fikcyjna. I właśnie ta wymyślona przez scenarzystów, wymuszona przez popkulturę, ale akceptowana na brytyjskim dworze fikcja wymusza inne spojrzenie na to, co się działo podczas uroczystości pogrzebowych królowej. Albo przynajmniej pytanie: czy nie mieliśmy do czynienia z frymarczeniem jej śmiercią? Jej losem? Czy to nie był aby kolejny, jeszcze bardziej w swoim wyrafinowaniu obrzydliwy spektakl próżności i snobizmu?