A to dlatego, że Rosja to mocarstwo nuklearne, kraj o dużo większych zasobach i Ukraina na dłuższą metę nie może się jej przeciwstawić. A to dlatego, że Rosji nie da się, nie można wykluczyć ze społeczności międzynarodowej, bo jest zbyt ważna, więc sankcje nie mają sensu. A to dlatego – to kolejny argument – odwołujący się do wizji apokaliptycznych, że drażnienie Rosji m u s i (!!!) prędzej czy później skończyć się sięgnięciem tej ostatniej do arsenału nuklearnego, co oznaczałoby zagładę. I na koniec – argument, który mnie aż śmieszy swoją durną czułostkowością, naiwnością i głupotą; że wojna jako taka jest zła, że po obu stronach giną ludzie i że to wielka strata; należy więc zrobić wszystko, by konflikt przerwać. Innymi słowy, należy doprowadzić do tego, by Ukraina skapitulowała, oddała swoje terytoria i dokonała oczekiwanej przez Rosję demilitaryzacji i denazyfikacji; bo pod takimi warunkami Moskwa deklaruje zgodę na pokój.
Czytaj więcej
Postać jasna czy ciemna? Zwycięzca czy przegrany? To jeden z głównych tematów wspominkowych w tych dniach tuż po śmierci byłego sekretarza generalnego i prezydenta.
W tle tych ostatnich sugestii zawsze można trafić na argument, że za kontynuowaniem wojny czai się interes militarnych lobbies z Waszyngtonu, że to wojna USA z Rosją „do ostatniego Ukraińca”, a Zełenski to nieodpowiedzialny i niekompetentny idiota. Dobrze, mam świadomość, że to wulgaryzacja myśli Mearsheimera, ale czy przeciętny odbiorca tych elukubracji (na równi z częścią autorów) rozumie, że to powtarzanie kremlowskiego trollingu? Nie jestem tego pewien.
Ciekawsze jest jednak co innego; na marginesie tej argumentacji, pomijając nieuwzględnianie czegoś tak istotnego, jak psychologia narodów (w tym przypadku jednego narodu – ukraińskiego), w ogóle nie podejmuje się rozważań o tym, jak należy współcześnie definiować kategorie „zwycięstwa” i „klęski”. Mam wrażenie, że wszyscy prymitywizujący „realiści” traktują je na sposób XIX-wieczny, że zwycięstwo to pokonanie kraju, z zajęciem jego terytorium, kapitulacją, traktatem pokojowym, trybutem i zmianą granic. Dla jednych byłoby to zwycięstwo, dla drugich klęska.
Druga połowa XX wieku (w tym sensie pierwsza byłaby jeszcze kontynuacją wieku XIX) dowiodła jednak, że pojęcie „klęska – zwycięstwo” trzeba już definiować inaczej. Otóż mocarstwa, wliczając do ich grona Rosję czy USA, mogą zająć terytorium, doprowadzić do zmiany władzy, przejąć kontrolę nad dużą częścią czy całym krajem, ale finalnie przegrać. Tak było w Korei, Wietnamie czy Afganistanie, by sięgnąć do najbardziej znanych przykładów.