„Filip” i „Orlęta. Grodno ’39”. Nareszcie koniec wojennych czytanek

Na festiwalu w Gdyni zostaną pokazane dwa filmy, które różnią się od kina opowiadającego w ostatnich latach o polskim bohaterstwie w czasie II wojny światowej. „Filip” i „Orlęta. Grodno ’39” pozbawione są ckliwego patosu i cukierkowatości. W obu głównym bohaterem jest też Żyd.

Publikacja: 09.09.2022 10:00

Bohater „Filipa” – w tej roli Eryk Kulm jr – wydaje się być zupełnym nihilistą i kolaborantem doskon

Bohater „Filipa” – w tej roli Eryk Kulm jr – wydaje się być zupełnym nihilistą i kolaborantem doskonałym

Foto: TVP

Żydowski bohater w centrum opowieści o polskich losach w czasie niemieckiej agresji? To znamienne, że w jednym roku aż dwa polskie filmy wojenne mają taki sam punkt wyjścia. Oba zresztą finansuje TVP, wcześniej promująca głównie powściągliwe kino historyczne, którego twórcy grali bezpiecznymi kartami. Nie chodzi o pasujące do formatu publicznego nadawcy seriale jak „Czas honoru” czy „Stulecie winnych”, ale o takie filmy jak „Cudak” Anny Kazejak czy „Ciotka Hitlera” Michała Rogalskiego, które z telewizyjną manierą i dosyć zachowawczą dramaturgią budowały obraz polskiego bohaterstwa, wypełniając drażniącą prawicę lukę w kinematografii.

Nie zapominajmy, że Zjednoczona Prawica zapowiadała „dobrą zmianę” także w kinie historycznym, w filmach traktujących o II wojnie światowej. Z gargantuicznych planów i obietnicy zatrudnienia Mela Gibsona albo Clinta Eastwooda niewiele wyszło. Moim zdaniem pomysł, by zatrudnić hollywoodzką gwiazdę do kręcenia na zamówienie władzy filmów, od początku był nonsensowny i wynikał ze słabej znajomości prawideł światowego kina. Niemniej jednak oczekiwania same się napędzały.

Najciekawsze wojenne filmy w ostatniej dekadzie kręcili twórcy, których trudno uznać za przyjaciół obecnej ekipy rządzącej. Chodzi o „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego, „Miasto 44” Jana Komasy czy „Obławę” Marcina Krzyształowicza. Od 2015 r. niewiele powstało oryginalnych filmów dotykających wojennych i powojennych losów polskich. Do najlepszych zaliczyć można „Wilkołaka” Adriana Panka, „Ułaskawienie” Jana Jakuba Kolskiego czy „Mistrza” Macieja Barczewskiego. Nie do końca udała się epopeja „Kamerdyner” Filipa Bajona, choć miała przejawy wielkości dawnych dzieł reżysera „Magnata”.

Po drugiej stronie mieliśmy kino jednowymiarowe i naszpikowane martyrologicznym patosem. „Kurier” Władysława Pasikowskiego, „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” Denisa Delica, „Wyklęty” Kondrada Łęckiego, „Historia Roja” Jerzego Zalewskiego i kilka fabularyzowanych dokumentów – żaden z nich, ujmując rzecz delikatnie, nie skradł serc krytyków i masowej publiki.

Czytaj więcej

Czy republikanie odzyskają władzę dzięki rodzicom

Potworności wojny

Wchodzący w ten weekend na ekrany kin „Orlęta. Grodno ’39” jest pierwszym filmem, który opowiada o napadzie Związku Sowieckiego na Polskę we wrześniu 1939 r. i jednocześnie nie ma typowych dla „pierwszego filmu” bezpiecznych rozwiązań fabularnych. Oto zamiast o typowo polskim bohaterze, który uosabia narodowy los, reżyser Krzysztof Łukaszewicz („Karbala”) postanowił opowiedzieć o żydowskim chłopcu Leonie (świetny Feliks Matecki), przemierzającym niszczone przez Sowietów kresowe miasto.

Motyw wojny widzianej oczami dziecka w kinie nie jest nowy. Od Aleksandra Forda w „Ulicy granicznej”, przez „Idź i patrz” Klimowa, „Imperium Słońca” Spielberga, przez „Dziecko wojny” Tarkowskiego, „Życie jest piękne” Benigniego aż po „JoJo Rabbit” Waititiego – lista jest naprawdę długa. Jednak w polskim kinie perspektywa żydowskiego dziecka w centrum opowieści o polskich losach w II wojnie światowej nie jest popularna. Szczególnie w opowieści o tak ważnym i ikonicznym miejscu jak Grodno.

Łukaszewicz wyrasta na speca od obrazów batalistycznych. Czuje i wie, jak budować sceny akcji, by zadowolić widzów wychowanych na kinie hollywoodzkim. Jego film jest energiczny, brutalny i do tego pozbawiony ckliwego patosu. W przeciwieństwie do nakręconych telewizyjną manierą historycznych czytanek tutaj kamera nie odwraca się od potworności wojny.

„Orlęta. Grodno ’39” jest też filmem politycznie niepoprawnym. Pokazuje zarówno polskich antysemitów z ONR, prześladujących swoich sąsiadów, jak i żydokomunę witającą Sowietów kwiatami. Żydowskość Leosia jest istotną częścią jego tożsamości, choć to polskość go najmocniej pociąga. Jego nieżyjący ojciec nie zdążył ochrzcić rodziny, ale zaszczepił w chłopaku potrzebę ścisłej asymilacji z Polską. Leon zaczytuje się w „Krzyżakach”, jest zakochany w córce oficera patrioty i niczego nie pragnie bardziej, niż być polskim harcerzem.

Jego brat wybiera komunizm i zdradę Polski. On zaś na każdym kroku dowodzi waleczności swojego biało-czerwonego serca. Zasługuje na szacunek Polaków, dopiero pokazując niezwykły heroizm i ponosząc najwyższą ofiarą. Wcześniej nie mógł wstąpić nawet do harcerstwa przez uwikłanie swojego brata. A może też przez żydowskość? To również odważne spojrzenie, które pewnie będzie krytykowane przez część prawicy domagającej się landrynkowej wersji polskiej historii.

Współfinansowany przez PISF, TVP i produkowany w WFDiF „Orlęta. Grodno ’39” trzyma się reguł kina wojennego, uciekając jednocześnie od jego najbardziej wyświechtanych schematów. Kolejny film, produkowany już całościowo przez TVP, jeszcze bardziej idzie pod prąd typowej narracji kina wojennego „made in Poland”.

Plucie do posiłków

Największą siłą „Filipa” Michała Kwiecińskiego jest jego uniwersalność. To o tyle istotne, że hermetyczność i zanurzenie w percepcję wyłącznie tych, którzy znają polską historię, uniemożliwiają sukces takiego kina za granicą. Oparty na powieści Leopolda Tyrmanda film jest tego przeciwieństwem. Wydana w 1961 r. książka nie tylko odnosiła się do przeżyć młodego pisarza w Niemczech w czasie wojny, ale może być odczytywana również jako rodzaj spowiedzi osoby uwikłanej w system. Tyrmand funkcjonował w środowisku literatów komunistycznej Polski i miał przecież w wileńskich czasach epizod współpracy z „Komsomolską Prawdą”.

Film otwiera scena rozstrzelania przez Niemców widzów z żydowskiego teatru, w którym występuje młody Filip. Masakra bawiących się i nieświadomych nadchodzącej śmierci ludzi jest też klamrą zamykającą opowieść. Obie sceny są poprowadzone jak filmowe inscenizacje masowych strzelanin w amerykańskich liceach, co również przybliża estetycznie film dzisiejszym odbiorcom popkultury, nieraz zajmującej się tym tematem. Trudno też nie szukać w finale nawiązania do prowokacyjnych „Bękartów wojny” Quentina Tarantino.

„Filip” jest filmem o zemście Polaka o żydowskich korzeniach. Zemście mającej wymiar czysto osobisty. U Tarantino mścił się oddział żydowskich żołnierzy, którzy skalpowali nazistów. W „Filipie” główny bohater nie toczy wojny na jednym z frontów II wojny światowej. Nie został z bronią w ręku w Warszawie ani nie jest członkiem ruchu oporu we Francji, gdzie studiował przed wojną. Nie współpracuje też z polskim wywiadem, który pragnąłby mieć zakonspirowanego w takim środowisku agenta. Filip pracuje jako kelner w jednym z frankfurckich hoteli. Obsługuje Niemców wraz z innymi młodymi chłopakami z Włoch, Francji czy Holandii. Zgłosił się nawet do fabryki prowadzonej przez Polaka (Robert Więckiewicz).

Autodestrukcja? Jego szef to cwaniak i szmugler, ale nawet on ma wyrzuty sumienia, że nie jest na froncie. Filip wydaje się być zupełnym nihilistą i kolaborantem doskonałym. Uprawia seks z Niemkami, których mężowie mordują jego rodaków. Pluska się w niemieckich basenach i daje się klepać po ramieniu przez „nadludzi” w mundurach SS. Jego sprzeciw zamyka się w pluciu do posiłków tym, którym służy. Antybohater?

Filip prowadzi wewnętrzną wojnę. Gdy zaspokajana przez niego w szatni publicznego basenu Niemka mówi, że nienawidzi brudnych „polaczków”, on przyznaje, że jego matka jest Polką. Następnie mówi jej, że ma obrzydliwe ciało, jej mąż zostanie zabity przez Polaków, a ona nigdy nie będzie miała dzieci. Upokarza ją i niszczy psychicznie. Zabija wewnętrznie, mimo ceny, jaką może zapłacić. Widzi, jak Niemcy rozstrzeliwują jego włoskiego przyjaciela za to, że romansował z niemieckimi żonami. Czy jednak upokorzona kobieta go wyda, skoro grozi jej infamia i ogolenie głowy za kontakt seksualny z obcokrajowcem? Eryk Klum jest znakomity w roli Filipa. Buzują w nim sprzeczne emocje i namiętności. Od hedonizmu i nihilizmu, przez niemożliwe do ukrycia wyrzuty sumienia wywołane stosunkowo wygodnym życiem z dala od dewastowanej przez Niemców Polski, aż po „przebudzenie”. Ono również wynika z osobistej tragedii, a nie potrzeby walki za Polskę. Ostatecznie przysłuży się Polsce, ale przypadkowo i trochę wbrew swoim zamiarom. Jednak nawet on poniesie ofiarę w imię walki z wrogiem swojej ojczyzny.

Czytaj więcej

Biden jak Trump. Pierwszy rok w Białym Domu

Wymiar uniwersalny

Nie ma w „Filipie” ckliwości i cukierkowatości, które nieraz rujnowały polskie kino wojenne. To ciekawe, że właśnie TVP sfinansowała w całości film, który jest pozbawiony przewidywalnej i nużącej martyrologii „słusznego” kina. Ten obraz jest zaprzeczeniem tego, jak duża część polskiej prawicy wyobrażała sobie kino patriotyczne. Nihilistyczny Żyd bohaterem? A jednak to właśnie w „Filipie” wszystkie ważne informacje o Polsce, które tak bardzo chcemy pokazać światu, są sprytnie wpisane w treść. Polski ruch oporu, niemiecki szowinizm i nacjonalizm, buta „germańskiej rasy” i w końcu ofiara, jaką Polak ponosi w imię heroicznej (ale nie samobójczej!) walki – to wszystko w subtelny i inteligentny sposób tutaj wybrzmiewa.

„Filip” nie jest filmem, który na siłę ma obalać mity narodowe i cynicznie prowokować obrońców politycznej poprawności nakazującej widzieć tylko jasną stronę polskiej historii. Złożoność osobowości bohatera i jego powolne wychodzenie z egoizmu nadają mu szalenie ciekawy wymiar. Filip nie jest jak Leoś z „Orlęta. Grodno ’39”, który niczego tak bardzo nie pragnął, jak być Polakiem. U Leona żydowska tożsamość ścierała się z polskością, co napędzało jego heroizm. Filip zakopuje głęboko jakiekolwiek przejawy żydowskiej i polskiej tożsamości, przybierając tożsamość Francuza obsługującego niemieckich zbrodniarzy. Dwaj Żydzi o zupełnie różnym nastawieniu do okupanta ich kraju. Dwaj Żydzi jeszcze nienaznaczeni Holokaustem. Ostatecznie obaj uruchamiają w sobie bohaterstwo oświetleni świadomością, że zaimponowali polskim żołnierzom.

Kwieciński ciekawie żongluje losem Filipa, który przecież u Tyrmanda był przede wszystkim bawidamkiem i cwaniakiem, bezwstydnie eksploatującym diabelskie możliwości, jakie dały mu nazistowskie Niemcy. W filmie cena, jaką musi za to zapłacić, jest bardzo wysoka i osobista. Dezynwoltura i infantylizm Filipa zamieniają się ostatecznie w pragnienie eliminacji wrogów.

Film Kwiecińskiego jest też opowieścią o dojrzewaniu do poświęcenia, zadośćuczynienia i ofiary. To przecież jeden z głównych tematów kina. Właśnie ten uniwersalny wymiar wiecznie zagubionego, samotnego i zderzającego się z beznadzieją Filipa stawia film ponad jednowymiarowe i czytankowe opowieści o narodowym heroizmie.

Przełom po prawej stronie?

Czy dzięki takim niejednoznacznym filmom historyczne kino o polskim heroizmie zacznie być dostrzegane w krajach zachodnich? Czy złączenie losu Polaków z polskimi Żydami jest sposobem na zwrócenie uwagi na naszą historię? Agnieszka Holland przecież również przewrotnie i bardzo niepoprawnie opowiedziała o polskim bohaterstwie ratowania Żydów. Krytykowane przez prawicę za zbytnie uwypuklanie polskiego antysemityzmu, bardzo cenione przeze mnie „W ciemności” dostało nominację do Oscara, bo nie było hermetycznie polską perspektywą naszych losów.

„Filip” i „Orlęta. Grodno ’39” publicystycznego rysu filmu Holland są pozbawione, ale jednocześnie oba filmy są wolne od natrętnej martyrologii. Oba, jeszcze raz to podkreślę, są wsparte środkami TVP. Czy to oznacza w końcu przełom w percepcji kina historycznego po prawej stronie? Chcę w to wierzyć.

Czytaj więcej

„Krzyk” - horror rewolucyjny

Łukasz Adamski jest publicystą i krytykiem filmowym.

„Orlęta. Grodno ’39”. Żydowskość Leosia, którego gra Feliks Matecki, jest istotną częścią jego tożsa

„Orlęta. Grodno ’39”. Żydowskość Leosia, którego gra Feliks Matecki, jest istotną częścią jego tożsamości, choć to polskość go najmocniej pociąga

Magdalena Górfińska WFDiF

Żydowski bohater w centrum opowieści o polskich losach w czasie niemieckiej agresji? To znamienne, że w jednym roku aż dwa polskie filmy wojenne mają taki sam punkt wyjścia. Oba zresztą finansuje TVP, wcześniej promująca głównie powściągliwe kino historyczne, którego twórcy grali bezpiecznymi kartami. Nie chodzi o pasujące do formatu publicznego nadawcy seriale jak „Czas honoru” czy „Stulecie winnych”, ale o takie filmy jak „Cudak” Anny Kazejak czy „Ciotka Hitlera” Michała Rogalskiego, które z telewizyjną manierą i dosyć zachowawczą dramaturgią budowały obraz polskiego bohaterstwa, wypełniając drażniącą prawicę lukę w kinematografii.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi