Joe Biden udzielił kilka tygodni temu wywiadu telewizji ABC. W programie „World News Tonight" Davida Muira prezydent zdradził, że zamierza ubiegać się o reelekcję. „Proszę pamiętać, że wierzę w przeznaczenie. Ono wiele razy miało wpływ na moje życie. Jeżeli będę w takiej kondycji zdrowotnej jak obecnie, to wystartuję" – powiedział. „Nawet jeżeli to oznacza rewanż z Donaldem Trumpem?" – dopytywał Muir. „Próbujesz mnie kusić. Jasne! Dlaczego miałbym nie startować przeciwko Donaldowi Trumpowi? To tylko zwiększa możliwość startu" – odpowiedział wyraźnie ożywiony Biden. Zaprzysiężoy rok temu (20 stycznia 2021 r.) prezydent ma coraz niższe notowania i doskonale zdaje sobie sprawę, że ratunkiem dla jego coraz mniej prawdopodobnej reelekcji jest właśnie start Trumpa, którego według jednego z sondaży nie chce w Białym Domu aż 55 proc. Amerykanów.
Zniknięcie Kamali
Jeżeli doszłoby do takiego starcia, to Biden miałby 81 lat, a Trump – 77. Dwaj biali, heteroseksualni mężczyźni w podeszłym wieku będą trząść amerykańską polityką przez kolejne cztery lata? Wiele na to wskazuje, choć republikanie są świadomi, że start Trumpa mającego gigantyczny negatywny elektorat i pozbawionego swojego największego oręża, czyli mediów społecznościowych, oznacza, że Biden ma co najmniej poważne szanse na drugą kadencję. Nawet mimo tego, że po roku rządów dorobek pierwszej jest kwestionowany nawet po bliższej mu lewej stronie. Sondaże radykalnie spadają, a wiceprezydent Kamala Harris, mająca ocieplać wizerunek przedstawiciela dawnego establishmentu, niemal zupełnie zniknęła. Ba, Harris miała być naturalną następczynią Bidena w Białym Domu w 2024 roku i oczekiwaną pierwszą kobietą prezydent. Ostatni rok pokazał, że słabo radzi sobie w polityce zagranicznej, a jej konferencje kończą się najwyżej nerwowym śmiechem. Jej misja na granicy z Meksykiem została sprowadzona do łzawego apelu do imigrantów „Nie przyjeżdżajcie", co bez wątpienia lewe skrzydło demokratów wykorzysta przeciwko niej w następnych wyborach.
Wydaje się, że Biden dobrze wie, że Harris może była dobrym prokuratorem i jest uroczą oraz bystrą kobietą, ale nie ma żadnego pojęcia o geopolityce, i specjalnie przekazał jej kierowanie współpracą z Meksykiem i krajami tzw. Trójkąta Północnego Ameryki Centralnej (Gwatemala, Honduras, Salwador), by pracowała nad powstrzymaniem napływu imigrantów z tych państw do USA. Efekt? Biegająca w converse'ach, uśmiechnięta gwiazda z sesji „Vogue'a" zupełnie pogubiła się na konferencjach prasowych i ostatecznie znikła z pierwszej linii. Biden może być spokojny, bo wygląda na to, że w 2024 roku nie będzie dla niego zagrożeniem.
Wpływowy Thomas L. Friedman napisał w „The New York Timesie", że dobrym pomysłem byłby start w 2024 roku duetu Biden-Cheney, który miałby „pokonać sektę Trumpa i uratować demokrację". Liz Cheney to córka niegdyś żarliwie potępianego przez lewicę (twórcy głośnego teraz „Nie patrz w górę"; Adam McKay nakręcił o nim agresywną satyrę „Vice") Dicka Cheneya, wiceprezydenta w administracji George,a W. Busha. Kongresmenka Cheney jest jedną z najgłośniejszych przeciwniczek Trumpa po prawej stronie. Friedman apeluje o ponadpartyjny sojusz. Jeśli był on możliwy w skłóconym politycznie Izraelu, to czemu nie w USA? Równocześnie publicysta uważa, że demokraci nie wygrają, radykalizując się w lewo. Muszą zdobywać głosy na prawicy. Inną szokującą tezę postawili w „Wall Street Journal" były doradca burmistrza Nowego Jorku Michaela Bloomberga Doug Schoen i były doradca prezydenta Trumpa Andrew Stein. Piszą, że w wyborach w 2024 roku z ramienia demokratów powinna wystartować Hillary Clinton. Ta, która przegrała prawybory z Barackiem Obamą, a osiem lat później uległa Donaldowi Trumpowi, wciąż się liczy? Zdaniem autorów coraz bardziej niepopularny Biden z zagubioną Kamalą Harris zwiększają szanse dla byłej pierwszej damy i sekretarz stanu z administracji Baracka Obamy. Schoen i Stein uważają, że po stronie demokratów nie ma wyrazistego polityka młodszego pokolenia, który mógłby z marszu wejść w miejsce zostawione Bidena. Ich zdaniem, jeżeli demokraci przegrają w tym roku uzupełniające wybory do Senatu (a wiele na to wskazuje), to Clinton może zacząć odbudowywać swoją pozycję na gruzach administracji Bidena, który będzie miał jeszcze większe problemy z przeforsowaniem swojej agendy.
Trudno uwierzyć, by demokraci byli na tyle zdesperowani, by stawiać na tak zgraną kartę jak Clinton. Jednak samo pojawienie się takiego pomysłu pokazuje nastroje związane z prezydenturą Bidena i to już w jej pierwszym roku.