Zuchwałość Rosji wywraca zachodnie myślenie

Powinniśmy budować koalicję państw, które będą utrwalać w głowach Europejczyków, że zakończenie wojny, co w Niemczech czy we Francji sprzedawane jest jako cel ostateczny, nie rozwiąże problemu - mówi Ernest Wyciszkiewicz, dyrektor Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia.

Publikacja: 17.06.2022 17:00

Zuchwałość Rosji wywraca zachodnie myślenie

Foto: AFP

Plus Minus: Nazwa Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia brzmi dziś trochę jak żart.

Z naszej nazwy żartowano już w 2011 r., gdy tylko instytucja powstała. Jak opowiadałem o niej w radiu czy telewizji, to zawsze pierwszą reakcją dziennikarzy był delikatny uśmiech na twarzy. Ale po 24 lutego ten szyld rzeczywiście nie ma racji bytu. Dialog polsko-rosyjski jest oczywiście potrzebny, ale dzisiaj dotyczy on wyłącznie tych Rosjan, którzy jednoznacznie potępili agresję na Ukrainę.

Czyli pozostało nam Centrum Dialogu i Porozumienia ze Stowarzyszeniem Memoriał, bo w sumie tylko ono sprzeciwiło się inwazji na Ukrainę?

Może jeszcze dialogu z setkami osób, które zostały zmuszone do wyjazdu z kraju, powiązanymi z różnymi innymi antysystemowymi środowiskami. Ale to jest znaczna mniejszość w Rosji. Warto z nią rozmawiać, warto w nią inwestować, lecz nie można jej uprzywilejowywać specjalną instytucją, gdy rzeczywiste wyzwania i problemy dotyczą dziś przede wszystkim Ukraińców – to im trzeba poświęcić większą uwagę. Dlatego zainspirowaliśmy posłów, by zastanowili się nad redefinicją zadań Centrum, i jesteśmy właśnie w trakcie przemian.

Rozmawiamy chwilę po tym, gdy Sejm przyjął nowelizację ustawy o CPRDiP.

I nasza nazwa nieco się skróci – jeśli wszystko pójdzie dobrze, staniemy się Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego.

Zostaje dialog, a wypada porozumienie.

Porozumienie od zawsze było trochę na wyrost. Do tego był problem z tłumaczeniem – po polsku porozumienie jest neutralne, natomiast po rosyjsku oznacza zgodę. Nam od początku przyświecała po prostu chęć prowadzenia dialogu, a on już może prowadzić do zgody bądź nie. Ale ważne, by prowadzić go na podstawie uczciwych kryteriów.

Dialog też pewnie kojarzy się różnie.

Może to jeszcze pozostałość minionych czasów, ale wiele osób, słysząc „dialog polsko-rosyjski”, ma przed oczami jakieś poklepywanie się po ramieniu, festiwale w Kołobrzegu i wspólne festyny. Na pewno nie jest to sposób, w jaki my na to patrzyliśmy, co zresztą bardzo szybko doprowadziło do nieporozumień ze stroną rosyjską, która z reguły właśnie tak to chciała widzieć: dialog i porozumienie jako przyjaźń i braterstwo...

Czytaj więcej

Złudny koniec pandemii

Mamy już w ogóle zapomnieć o porozumieniu?

Marzyć zawsze można, ale bądźmy realistami – dziś najważniejsze jest to, by za naszą wschodnią granicą zapanował pokój, aby Rosjanie zostali wyparci i pokonani, by w końcu Rosja spojrzała w lustro i zastanowiła się sama nad sobą. To będzie bardzo długi i bolesny proces. Dla nas, dla Ukraińców i dla samych Rosjan. I potrwa dekady.

Na początku czerwca byliśmy razem w Dublinie na sympozjum „Pamięć Europy” pod hasłem „Pojednanie: droga długa i kręta”. Filozof Dariusz Karłowicz zauważył na nim, że może to nie czas na utopijne myślenie o pojednaniu narodów, w jakim wyćwiczyliśmy się w całej Europie przez ostatnie 30 lat, w tym ciągłym szukaniu porozumienia i poklepywaniu się po placach, tylko może warto zacząć dziś poważnie debatować nad potrzebą „odjednania”.

Błędem jest traktowanie pojednania jako ostatecznego celu, wtedy to rzeczywiście jest utopia, bo tworzymy jakieś modelowe stosunki, które powinny panować między narodami czy społeczeństwami, i próbujemy do nich za wszelką cenę dążyć, nie zważając na realia. To się kończy źle, bo jest nieosiągalne. Pojednanie to raczej pewien proces, i jak każdy proces może postępować dwa kroki wprzód, a potem czasami dwa w tył, albo i 30 w tył, jak dziś w przypadku Rosji.

I do tego procesu trzeba podchodzić realistycznie. Czasami należy najzwyczajniej przyjąć, że jest on dzisiaj karkołomny. Spójrzmy choćby na to, ile kapitału i środków zainwestowała Rosja – używając słowa profesora Karłowicza – w „odjednanie” z Zachodem i Polską, pogłębiając niezwykły przekaz propagandowy. Polska stała się jednym z czarniejszych bohaterów historii jako współodpowiedzialna za wybuch II wojny światowej. A teraz co chwilę dowiadujemy się z Moskwy, że celem naszej polityki jest rozbijanie Ukrainy. Do tego mamy jeszcze nowe podręczniki do historii, które też są inwestycją państwa rosyjskiego w „odjednanie” się ze wspólnotą zachodnią. Skoro więc Rosja inwestuje tak dużo w zrywanie tych powiązań, to nie widzę powodu, abyśmy żyli w jakiejś utopii i próbowali na siłę projektować z nią porozumienie czy pojednanie, a nawet dialog.

Trzeba jeszcze uważać na jedną rzecz, która też pojawiła się na sympozjum w Dublinie, ale na szczęście została skontrowana – na próbę projektowania przez Zachód pojednania rosyjsko-ukraińskiego już dzisiaj, gdy toczy się wojna. To bardzo niebezpieczne zjawisko, kompletnie oderwane od realiów.

Ale bardzo chrześcijańskie, w końcu pamiętamy, jak na Wielkanoc w drodze krzyżowej zorganizowanej przez Stolicę Apostolską krzyż dźwigały wspólnie Rosjanka z Ukrainką.

Jestem za mało kompetentny, by analizować podstawy doktrynalne polityki Watykanu, ale termin pojednanie ma, oczywiście, korzenie religijne. Tyle że nawet w religijnym rozumieniu nie jest przecież utopijny. Najpierw mamy wyznanie grzechów, a więc wzięcie odpowiedzialności za swoje czyny, a potem jeszcze pokutę i zadośćuczynienie. Czyli w tym wypadku reparacje oraz próbę jakiegoś symbolicznego i materialnego wykazania, że Rosja chce być po dobrej stronie mocy. I wtedy dopiero można przystąpić do operacji wzajemnego zbliżania się. Dopóki nie będzie tych podstaw, to jakiekolwiek pojednanie pozostanie fikcją, iluzją. I skończy się źle, bo fałszywe idee, nawet jak są szczytne, prowadzą jedynie do rozczarowania, zwłaszcza jeśli buduje się duże oczekiwania społeczne. Przykład relacji polsko-niemieckich pokazuje, jak jest to trudne. Szczególnie po tak wielkich traumach.

Pytanie, dlaczego nie rozumieją tego ludzie Zachodu, a właściwie zachodniego Zachodu, bo w Dublinie obserwowaliśmy na tym polu starcie myśli tzw. starej i nowej Europy.

W Dublinie mieliśmy też specyficzne środowisko, bo to byli ludzie, którzy zawodowo zajmują się problematyką pojednania. Mają know-how, metodologię, znają doskonale przykłady z przeszłości i często niejako automatycznie przekładają ten bagaż do nowych sytuacji.

Debatowaliśmy w kraju, gdzie to pojednanie jest dziś na bardzo dobrej drodze, co jeszcze 20 lat temu nie wydawało się realistyczne.

To prawda. I dlatego były próby szukania jakichś relacji między tym, co się zdarzyło w Irlandii, a tym, co może się wydarzyć między Rosjanami i Ukraińcami. Tylko takie próby prowadzą na manowce, bo tam jednak mamy konflikt domowy, choć oczywiście z udziałem aktorów zewnętrznych, a dziś na Wschodzie to zdecydowanie nie jest konflikt domowy. Aczkolwiek na dublińskim sympozjum jeden z prelegentów powiedział, że ważnym problemem pojednania rosyjsko-ukraińskiego jest to, iż mamy tam też separatystów i potrzebne jest również pojednanie ukraińsko-ukraińskie... To kuriozalne słowa, ale nie wypowiadał ich ze złą wolą, po prostu pokazują one stan wiedzy części elit intelektualnych Zachodu, dla których, upraszczając, na Bugu zaczyna się Rosja plus jakieś mało znaczące dodatki. I, rzeczywiście, Rosjanie trafiają tam na podatny grunt ze swoją tezą o jednym narodzie. Ludzie, którzy zajmują się tym regionem, doskonale wiedzą, że to teza fałszywa, ale celem propagandy rosyjskiej jest wykorzystywanie pewnych tropów, które funkcjonują już na Zachodzie, by przekonywać do swych interesów zachodnią opinię publiczną.

Zresztą każdemu z nas zdarza się upraszczać obraz sąsiadów i otoczenia zewnętrznego, bo nikt nie zna się na wszystkim. Ja nie wiem na przykład zbyt wiele o Portugalii, szczerze mówiąc. A niedawno ukazały się badania pokazujące, że w Europie obok Polaków największą niechęć do Rosji mają właśnie Portugalczycy. Wydaje mi się to niesamowite, ale głównie dlatego, że nie mam pojęcia, skąd ta niechęć może się brać.

Nie jest więc tak, że nikt na Zachodzie nie widzi prawdy o rosyjskim imperializmie.

Oczywiście, bo to nie jest żadna tajemna wiedza. Duża część środowisk eksperckich otworzyła oczy już w 2014 r., a dziś obrazy z Ukrainy przemawiają bardzo mocno do całych zachodnich społeczeństw. Trudno znaleźć dziś osoby uzasadniające rosyjską politykę, co miało miejsce jeszcze po aneksji Krymu. Natomiast jak najbardziej widać na Zachodzie chęć, by ten konflikt zakończyć jak najszybciej, ponieważ generuje on koszty. I społeczne, i gospodarcze, i polityczne. Zachód chce wrócić do normalności, stąd właśnie wynika ta potrzeba projektowania przyszłego porozumienia rosyjsko-ukraińskiego.

Czytaj więcej

Karol Wilkosz: Polityczne samobójstwo Korwin-Mikkego

I słyszymy ciągle, że Moskwa jest ważnym elementem europejskiego systemu bezpieczeństwa oraz że nie można upokarzać Rosji.

Nie rozumiem, jak w ogóle można by upokorzyć państwo. To termin psychologiczny, nie ma on racji bytu w polityce międzynarodowej. Upokorzyć Rosję, czyli kogo? To po prostu uboga analogia do Republiki Weimarskiej. Założenie tu jest takie, że jeżeli stanie się coś podobnego do tego, co wydarzyło się w latach 20. XX w. w Niemczech, to doprowadzimy do tego, co działo się tam w latach 30. i 40. Tyle że, moim zdaniem, jeżeli mamy już robić grube analogie, których osobiście bardzo nie lubię, to my chyba już jesteśmy w latach 30., i to pod ich koniec, jeżeli nie w ogóle w 1939 r.

Dlaczego kanclerzowi Niemiec nie przechodzą przez gardło słowa, że Ukraina powinna wygrać wojnę?

Bo z perspektywy niemieckiego społeczeństwa najważniejsze jest to, by wojna jak najszybciej się zakończyła – dla nich cała reszta jest przypisem. A z perspektywy ukraińskiej i naszego regionu jest dokładnie na odwrót – to, jak ona się zakończy, będzie miało długofalowe konsekwencje dla naszego bezpieczeństwa i dobrobytu. My wiemy, że prędzej czy później ten imperializm może dotrzeć do nas, jeśli nie zatrzymamy go w tym momencie. Mamy w Polsce bardzo głęboką świadomość tego, że Ukraińcy walczą również za nas, a dla społeczeństw zachodnich to jest jednak wojna mocno peryferyjna.

Czy jesteśmy więc w stanie dogadać się dziś z ludźmi Zachodu?

To jest proces. 15, a nawet 10 lat temu, gdy w rozmowie z niemieckimi ekspertami używałem słowa „odstraszanie”, to zaczynali się nerwowo wiercić w fotelu. Reagowali tłumaczeniem, że czasy takiego sposobu myślenia już minęły, zimna wojna się skończyła. Z języka analizy politycznej niektórych krajów zachodnich wyeliminowano pewne terminy jako nieprzydatne. Myślano, że jak je się wyruguje, to w ten sposób wpłynie się na rzeczywistość. Problem w tym, że nie mamy jednak mocy wpływania na naszych sąsiadów, którzy mają imperialistyczne zapędy.

Dziś te terminy powróciły?

W języku zachodniej analizy politycznej – jak najbardziej. I uważam, że ta zmiana jest naprawdę głęboka. Już po 2014 r. prognozy naszych zachodnich kolegów były właściwie bardzo podobne do naszych. Ale głos ekspertów niekoniecznie przekładał się na decyzje polityków. Symbolem tego rozejścia tych dwóch światów była decyzja o budowie gazociągu Nord Stream II, podjęta w rok po aneksji Krymu. Ale trzeba pamiętać, że decyzjami politycznymi rządzi logika polityczna, czyli nie eksperci, lecz wyborcy. I dlatego ekspert poza doradzaniem politykom powinien też próbować wpływać na debatę publiczną, tak aby to źródło podejmowania decyzji, czyli obywatel, był doinformowane. Żeby nie był obiektem ciągłej manipulacji i naciągania rzeczywistości, bo w systemie demokratycznym polityk musi odpowiadać na jego oczekiwania.

Jak już wiemy, Rosjanie bardzo umiejętnie potrafili wpływać na świadomość zachodnich społeczeństw, np. przed brexitem czy wyborami prezydenckimi w Stanach w 2016 r.

A z drugiej strony Rosjanie popełniali błąd za błędem. Przecież polityki energetycznej Unii Europejskiej nie byłoby bez kryzysów gazowych wywołanych przez Władimira Putina. Mamy tu więc paradoks: tak, napsuli mnóstwo, próbowali wpływać na politykę Zachodu, ale ich zuchwałość, ciągłe postępowanie o krok za daleko sprawiało, że dochodziło do reakcji zwrotnej. I to, że możemy dziś w Europie pomyśleć w ogóle o tym, by wstrzymać dostawy gazu z Rosji, to efekt kilkunastu lat poważnych prac w Komisji Europejskiej i państwach członkowskich, aby stworzyć mechanizmy kryzysowe.

Wszystko, co wydarzyło się od 2014 r., wywraca zachodnie myślenie. Rosja jest dzisiaj toksyczna. Rozmawiałem kiedyś w Stanach ze znajomym Rosjaninem, który prowadził tam prywatny biznes. I mówił, że dla niego to jest katastrofa – nie może się spotkać z nikim na mieście, wszyscy się go boją. Zawsze odpowiadają, by może spotkać się w jakimś większym gronie, a najlepiej, by spotkanie w ogóle było protokołowane. Czyli jego naturalne środowisko pracy, w którym dużo rzeczy się załatwiało w nieformalnej rozmowie, gwałtownie się zmieniło, bo stał się toksyczny. I taka politycznie jest dziś cała Rosja.

W Stanach może tak, a we Francji czy w Niemczech?

Pewne trwałe tropy tam na pewno pozostały, bo one są zbyt silne, żeby zmieniły się gwałtownie, ale wydaje mi się, że nie ma już powrotu do tej starej rzeki. Obrazy z Ukrainy, pełne rosyjskiego okrucieństwa i zbrodni, nie wyparują szybko z głów Europejczyków, a tym samym będą determinować decyzje polityków. W tym sensie jestem delikatnym optymistą. Pewne różnice między nami a zachodnim Zachodem wciąż się utrzymują, natomiast Rosjanie pomagają nam je zacierać. I Ukraińcy również bardzo pomagają, walcząc z taką determinacją.

Jaka jest teraz nasza rola, co powinniśmy robić?

Budować koalicję państw, które będą utrwalać w głowach Europejczyków, że zakończenie wojny, co w Niemczech czy we Francji sprzedawane jest jako cel ostateczny, nie rozwiąże problemu. Bo problemem, i to długotrwałym, jest Rosja – jej aspiracje i sposób ich realizacji. Jeżeli więc nie spotka się ona ze zdecydowaną reakcją „kolektywnego Zachodu”, jak to Rosjanie lubią o nas mówić, to dalej będzie szukała sposobów na osłabianie nas. I musimy ten sposób myślenia zaszczepiać w głowach nie tyle elit, ile zwykłych ludzi. Oni dziś często myślą prostymi schematami, np. że wysokie ceny paliw wynikają z sankcji i planowanego embarga na rosyjską ropę.

A nie wynikają?

Pośrednio wynikają, ale tak naprawdę są one skutkiem rosyjskiej agresji na Ukrainę. To ona jest przyczyną wysokich cen, a nie to, że się przed tą agresją bronimy. Europejczycy nie powinni więc winić sankcji, lecz Rosję. Musimy zaszczepiać w głowach obywateli taki sposób myślenia, by nie powielali w rozmowach skrótów myślowych. Bo jak utrwali im się ten zlepek sankcje–wysokie ceny, to siłą rzeczy w końcu uznają, że trzeba te sankcje znieść. I to jest zresztą jeden ze sposobów oddziaływania rosyjskiej propagandy, która próbuje nam wmówić, że koszty, jakie ponosimy, to nie skutek rosyjskiej agresji, ale jedynie reakcji na nią naszych państw. Bo gdybyśmy nic w tej reakcji nie zrobili, to byłoby w ogóle fantastycznie: ludzie by gdzieś tam daleko ginęli, miasta byłyby równane z ziemią, ale my żylibyśmy jak w kraju miodem i mlekiem płynącym...

W jakiej sytuacji jest dziś Polska?

Niewątpliwie mamy dziś swój czas. Nieszczęsny, jeśli chodzi o jego źródła, ale ta wojna obiektywnie zwiększa naszą rolę – jako państwa frontowego, które przyjmuje miliony uchodźców i jest głównym korytarzem transportowym dla uzbrojenia. Czy tego chcemy, czy nie, tak jest – pytanie teraz, jak to spożytkować na przyszłość.

Czytaj więcej

Wojciech Klicki: Trzeba ustalić granicę możliwej inwigilacji

I jak?

To, oczywiście, zależy od tego, jak dalej ta wojna będzie się toczyć i jak się zakończy. Natomiast mamy rzadkie wydarzenie, które wywraca do góry nogami sytuację w regionie. I teraz trzeba się sprawnie adaptować do zachodzących i nadchodzących zmian. Nie konstruować 30-letniej strategii, że będziemy robić A, B, C i osiągniemy jakiś optymalny status, tylko obserwować uważnie i reagować na to, co się dzieje wokół tu i teraz, bo na naszych oczach wykuwa się nowa rzeczywistość. Przede wszystkim powinniśmy dążyć, by Ukraina wygrała, a nie – by Rosja „nie przegrała”.

Dr Ernest Wyciszkiewicz (ur. 1977)

Politolog, od 2016 r. dyrektor Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, które niedługo zostanie przemianowane na Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego. Redaktor naczelny czasopisma internetowego „Nowaja Polsza”/„Nowa Polszcza”

10. Sympozjum „Pamięć Europy”, które odbyło się w Trinity College w Dublinie 1–3 czerwca pod hasłem „Pojednanie: droga długa i kręta”, zorganizowane zostało przez Europejską Sieć Pamięć i Solidarność – jej zadaniem jest badanie, dokumentowanie oraz upowszechnianie wiedzy o historii Europy XX w. i sposobów jej upamiętniania, ze szczególnym uwzględnieniem okresu dyktatur, wojen i społecznego sprzeciwu wobec zniewolenia. Członkami ESPS są: Niemcy, Polska, Słowacja, Węgry i Rumunia, a w jej gremiach doradczych zasiadają przedstawiciele Austrii, Albanii, Czech, Estonii, Litwy i Łotwy

Plus Minus: Nazwa Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia brzmi dziś trochę jak żart.

Z naszej nazwy żartowano już w 2011 r., gdy tylko instytucja powstała. Jak opowiadałem o niej w radiu czy telewizji, to zawsze pierwszą reakcją dziennikarzy był delikatny uśmiech na twarzy. Ale po 24 lutego ten szyld rzeczywiście nie ma racji bytu. Dialog polsko-rosyjski jest oczywiście potrzebny, ale dzisiaj dotyczy on wyłącznie tych Rosjan, którzy jednoznacznie potępili agresję na Ukrainę.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi