J.D. Vance. Nawrócony na Trumpa

J.D. Vance mógł być przedstawicielem wyważonego konserwatyzmu w Hollywood. Zaprzedał jednak duszę Trumpowi.

Aktualizacja: 16.07.2024 10:50 Publikacja: 27.05.2022 17:00

Donald Trump o J.D. Vance: – Mówił o mnie g…ne rzeczy, ale wybrałem kogoś, kto zwycięży (na zdjęciu

Donald Trump o J.D. Vance: – Mówił o mnie g…ne rzeczy, ale wybrałem kogoś, kto zwycięży (na zdjęciu obaj na spotkaniu wyborczym w Ohio, 23 kwietnia 2022)

Foto: Getty Images/AFP, Drew Angerer

Przypominamy tekst archiwalny w związku z wyborem J.D, Vance'a na kandydata na wiceprezydenta u boku Donalda Trumpa

Glenn Close, Amy Adams w głównych rolach i Ron Howard na stołku reżyserskim w produkcji Netfliksa. Czy można sobie wyobrazić bardziej hollywoodzką mieszankę? Obie aktorki zdobyły do tej pory wspólnie 14 nominacji do Oscara. Close jest jedną z ikon fabryki snów. Ron Howard to natomiast złote dziecko Hollywood. Urodzony w rodzinie aktorskiej zaczynał jako dziecięca gwiazda, a potem wyreżyserował takie hity jak „Apollo 13", „Piękny umysł" (Oscar za reżyserię), „Frost/Nixon" czy „Kod da Vinci".

Autorem książki „Elegia dla bidoków", którą w 2019 r. Howard zekranizował wprawdzie nie dla jednego z hollywoodzkich studiów, lecz dla Netfliksa, jest człowiek, który w tym miesiącu wygrał prawybory Partii Republikańskiej do Senatu w Ohio. 37-letni J.D. Vance nie osiągnąłby tego sukcesu, gdyby nie namaszczenie przez Donalda Trumpa. Tego samego, którego Hollywood szczerze nienawidzi, a i sam Vance, o czym za chwilę, jeszcze niedawno atakował w niewybredny sposób.

Czytaj więcej

Biden jak Trump. Pierwszy rok w Białym Domu

Twitterowy trumpizm w natarciu

Vance'a w ostatnich miesiącach wspierał nie tylko poprzedni prezydent USA, ale też aktywny Donald Trump Jr. oraz ikona trumpizmu w telewizji Fox News Tucker Carlson, którego program gromadzi ponad 3 mln widzów i jest numerem jeden politycznych show w stacjach informacyjnych za oceanem. Vance otrzymał też dotację w wysokości 15 mln dolarów od swojego byłego szefa z Doliny Krzemowej Petera Thiela – libertarianina, który wraz z Elonem Muskiem założył PayPala.

Thiela uważa się za jednego z czołowych inwestorów nowej amerykańskiej prawicy, zapatrzonej w Trumpa. Jak na ironię Thiel przez lata budował potęgę Doliny Krzemowej i gigantów technologicznych, z którymi trumpowska prawica dziś walczy. Inwestował też w Facebooka. To szalenie istotne w kontekście ostatniej wypowiedzi najbogatszego człowieka świata Elona Muska, który oznajmił, że więcej nie zagłosuje na Partię Demokratyczną, bo z partii życzliwości zmieniła się w partię „podziału i nienawiści", i że przerzuca swoje poparcie na republikanów.

Lewica jest przerażona, że Musk kupił Twittera, by pomóc trumpizmowi, choć sam były prezydent USA przekonuje, że na platformę nie wróci. Aktywny na niej jest jednak J.D. Vance, który przypiął sobie na stałe tweeta informującego o udzielonym mu przez Trumpa poparciu.

Po stronie idioty

Bez wątpienia Vance będzie jedną z twarzy trumpizmu w listopadowych uzupełniających wyborach do Senatu (zetrze się w nich z demokratycznym kongresmanem Timem Ryanem). Warto pamiętać, że autor „Elegii dla bidoków" w czasie jej premiery atakował Trumpa i był chwalony przez niektórych liberałów za doskonałe zdiagnozowanie rodzącego się gniewu „białej i wykluczonej Ameryki". Vance przyznawał, że jako konserwatysta w wyborach prezydenckich 2016 r. głosował na niezależnego kandydata Evana McMullina, bo „nie lubi Trumpa". Prezydenta nazywał nawet idiotą i – według jednego z jego kolegów ze studiów – „cynicznym dupkiem jak Nixon".

Vance urodził się w Middletown, średniej wielkości mieście w stanie Ohio, i na przykładzie swojej rodziny poznał problemy Ameryki z tzw. pasa rdzy, silnie uprzemysłowionych stanów na północnym wschodzie USA. Wraz z siostrą zostali wychowani przez dziadków, bo matka, która była pielęgniarką, uzależniła się od opioidów, a potem od heroiny. Mimo złego startu Vance wstąpił do marines, służył w Iraku, a potem skończył prawo na prestiżowym uniwersytecie Yale. Nigdy nie zapomniał o swoich korzeniach. „Amerykanie nazywają ich bidokami, redneckami i białymi śmieciami. Ja nazywam ich sąsiadami, przyjaciółmi i rodziną" – pisze w „Elegii..." o wykluczonych przez globalizację białych i sfrustrowanych Amerykanach z Appalachów.

Wychowany w cieplarnianych hollywoodzkich warunkach Ron Howard nie był moim zdaniem dobrym wyborem do reżyserowania filmu o owych „białych śmieciach". Brakowało mu wyczucia w portretowaniu tych ludzi, choć sam Vance bardzo mocno film promował, a część prawicowych mediów krytyczną ocenę obrazu składała na karb tego, że opowiada z empatią o wyborcach Trumpa. Niemniej jednak Howard w kilku scenach umiejętnie wydobył ducha książki Vance'a, który opisywał, jak zadowolona z siebie, przekonana o swojej społecznej wrażliwości zamożna liberalna elita z Yale patrzyła na pochodzenie bohatera z protekcjonalną wyższością.

Czytaj więcej

Biden jak Trump. Pierwszy rok w Białym Domu

Nie dotknęliby go kijem

Obracający się wśród nowojorskich i hollywoodzkich elit Donald Trump wyczuł doskonale, jak takich ludzi do siebie przyciągnąć. Epatowanie bogactwem, które w USA wciąż jest masowo odbierane jako dowód życiowego sukcesu, stanięcie po stronie klasy robotniczej tracącej przez globalizację środki do życia, sprzeciwienie się walcowi politycznej poprawności, ale też żonglowanie modnymi wśród wyborców prawicy teoriami spiskowymi oraz populitystyczny antyelitaryzm – to tylko kilka zabiegów, które zbudowały pozycję Trumpa wśród bohaterów „Elegii dla bidoków".

Był odpowiedzią na wszystkie frustracje białej, robotniczej Ameryki, zapomnianej przez liberalny establishment. Vance przyznał w rozmowie z Time, że Trump jest liderem ruchu, który broni „bidoków". „Jeżeli mówię, że mi na nich zależy, to muszę po prostu popierać Trumpa" – wyznał. Ohio to stan, który przed zwycięstwem Trumpa, dwa razy głosował na Baracka Obamę. Trumpizm bardzo mocno go przebudował.

Vance postawił wszystko na trumpowską kartę i przekreślił sobie przyszłość w Hollywood. Zupełnie otwarcie o tym mówi w „New York Timesie" Douglas Brinkley, profesor historii na Uniwersytecie Rice. Uważa, że liberalne elity chwaliły „Elegię...", bo wytłumaczyła problemy zapomnianej przez liberałów Ameryki. „Oni nie dotknęliby Vance'a 10-metrowym kijem, gdyby podejrzewali, że jest częścią trumpizmu" – mówi.

Ma chyba rację, skoro Ron Howard na łamach „The Hollywood Reporter" odciął się od Vance'a, mówiąc, że od premiery filmu w 2020 roku z nim nie rozmawiał.

Radykalni sojusznicy

Czy to dlatego Vance tak bardzo się zradykalizował przed samymi prawyborami, przekreślając swoją pozycję w Hollywood? Bardzo możliwe, że zrobił to, widząc, że liberałowie na dłuższą metę i tak nie będą zainteresowani zakopaniem ideologicznych rowów.

Trudno jednak nie zauważyć, że po sukcesie „Elegii..." Netflix wyprodukował szalenie popularny sitcom „Ranczo" z ekranowym kowbojem Samem Elliotem, w którym konserwatywni wyborcy Partii Republikańskiej są pokazani niezwykle ciepło. Do tego ABC nakręciło sequel popularnego w latach 90. sitcomu „Roseanne", którego bohaterami są wyborcy Trumpa. Vance miał więc pole, by stać się kimś, kto by reprezentował akceptowalny w Hollywood konserwatyzm. W czasie, gdy kolejni hollywoodzcy liberałowie (od komika Dave'a Chappelle'a zaczynając) zaczynają dostrzegać antywolnościowy wymiar tzw. cancel culture, mądre i wyważone krytykowanie politycznej poprawności z pozycji konserwatywnych nie jest skazane na niepowodzenie.

Vance stał się jednak sojusznikiem takich polityków jak trumpowscy kongresmani Marjorie Taylor Greene z Georgii i Matt Gaetz z Florydy. Ta pierwsza ostatnio błysnęła stwierdzeniem, że w Ukrainie nie ma żadnej strefy wojny, skoro bez trudu pojechali tam przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi oraz lider mniejszości w Senacie Mitch McConnell i oboje pojawili się bez kamizelek kuloodpornych. Greene głosowała przeciwko jakiejkolwiek pomocy materialnej dla Ukrainy. To samo robił Gaetz oskarżający administrację Bidena o rozpoczynanie wojny z Rosją.

Vance jest też ulubieńcem Tuckera Carlsona, który dzień przed inwazją Rosji pytał, dlaczego miałby być przeciwko Putinowi i opisywał Ukrainę jako skorumpowany kraj rządzony przez prezydenta na usługach George'a Sorosa. To zresztą modna na trumpowskiej prawicy narracja. Kilka dni temu Donald Trump Jr. wrzucił na Twittera grafikę sugerującą, że Wołodymyr Zełenski jest na usługach Nowego Porządku Świata, czyli – według tej modnej na prawicy teorii spiskowej – tajnej grupy dążącej do przejęcia władzy na świecie.

Czytaj więcej

Chapelle. Stand up pół żartem, ale całkiem serio

„On zwycięży". A jeśli nie?

Sam Vance powiedział publicznie, że zupełnie nie obchodzi go, co stanie się z Ukrainą, i skrytykował prezydenta Bidena za zajmowanie się problemami na granicy ukraińskiej zamiast tymi na granicy z Meksykiem. Można takie wypowiedzi sprowadzić do czysto partyjnych przepychanek i igrania z izolacjonizmem znów popularnym po prawej stronie. Tyle że Partia Republikańska nie została wciąż przejęta całkowicie przez trumpistów i jej mainstream popiera sankcje na Rosję.

Sam Trump w jednym z przemówień zaznaczył, że popiera Vance'a, choć ten w przeszłości źle się o nim wyrażał. „Mówił o mnie g...ne rzeczy, ale wybrałem kogoś, kto zwycięży. On zwycięży" – rzekł w swoim stylu. Musiały go cieszyć pielgrzymki Vance'a do posiadłości Mar-a-Lago, gdzie pojawia się każdy proszący o audiencje u grającego w golfa eksprezydenta.

Co jednak, jeśli Vance przegra wybory do Senatu? „Nie lubiłem Donalda Trumpa w 2016 roku, wielu republikanów nie lubiło Donalda Trumpa w 2016 roku. Różnica między mną a nimi jest taka, że ja jestem na tyle uczciwy, by przyznać, że się myliłem" – mówił na jednym z wyborczych spotkań. Teraz pozostaje mu liczyć, że Trump nie uzna, że się pomylił, udzielając mu poparcia. Autor „Elegii dla bidoków" wie dobrze, że Trump publicznie gardzi „przegrywami". Cóż, zawsze pozostanie mu napisanie elegii do jednego opuszczonego bidoka. Siebie.

Autor jest krytykiem filmowym i publicystą

Przypominamy tekst archiwalny w związku z wyborem J.D, Vance'a na kandydata na wiceprezydenta u boku Donalda Trumpa

Glenn Close, Amy Adams w głównych rolach i Ron Howard na stołku reżyserskim w produkcji Netfliksa. Czy można sobie wyobrazić bardziej hollywoodzką mieszankę? Obie aktorki zdobyły do tej pory wspólnie 14 nominacji do Oscara. Close jest jedną z ikon fabryki snów. Ron Howard to natomiast złote dziecko Hollywood. Urodzony w rodzinie aktorskiej zaczynał jako dziecięca gwiazda, a potem wyreżyserował takie hity jak „Apollo 13", „Piękny umysł" (Oscar za reżyserię), „Frost/Nixon" czy „Kod da Vinci".

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi