Oczywiście, wszyscy żyjący w naszej epoce widzą choćby nieprzewidywalność i możliwe skutki chwiejnych nastrojów dyktatora Korei Północnej. To jednak jest daleko. Tak daleko, że po prostu odrzucamy wpływ Korei na nasze istnienie, nie mamy zamiaru codziennie życ w strachu z powodu humorów dyktatora, mieszkającego tak daleko od nas, od naszej kultury. Kwestia „guzika atomowego", który zależy od grymasu psychopaty, jest – można powiedzieć – stanem podświadomości kilku pokoleń epoce. Jednak nie boimy się tego na co dzień, bo byśmy po prostu zeszli z tego świata ze strachu przed Koreą, choć przecież tam nie mieszkamy.
Czytaj więcej
Mój poprzedni felieton w „Plusie Minusie" opisywał spotkanie carycy Katarzyny i Diderota, który mimo wybitnego intelektu dał się oszukać imperatorowej. Używając wyrafinowanej sztuki manipulacji, caryca zwiodła erudytę i myśliciela Zachodu. Dlaczego do tego wracam?
Putin jest blisko. Blisko nas, Polaków, więc teraz w czasie wojny z Ukrainą codziennie zmagamy się z Putinem i ze świadomością, że ma on dostęp do „broni ostatecznej". A jaka jest świadomość państw położonych dalej? Czy to przypadkiem nie taka mgła mózgowa, która dopuszcza współczucie, oburzenie, ale nie chce dopuścić świadomości zagrożenia? Na ekranach widać obrazy wojny. Jednak to tylko obraz. Taki sam jak fotografie głodujących dzieci pokazywane przez UNICEF.
Słyszymy też słowa. Ale słowa nie bombardują, nie zabijają, nie rujnują domów. Im dalej więc od Rosji, tym bardziej zagrożenie traktowane jest jak film o zagrożeniu. Dowodem tego były właśnie tegoroczne Oscary. Byłam przekonana, że oscarowa społeczność, tak jak zorganizowała się w sprawie #MeToo, tak teraz uroczystość zdominują symbole i gesty solidarności z Ukrainą. Niewiele jednak było takich akcentów, w ogóle nic z powagi sytuacji, jaka ma miejsce tu i teraz.