Rozpędzony pociąg został zatrzymany

Budowane przez lata rosyjskie imperium muzyczne doznało potężnego wstrząsu po zerwanych kontraktach i spektakularnych załamaniach karier. Ale zapewne nie ulegnie całkowitej destrukcji.

Aktualizacja: 20.03.2022 15:34 Publikacja: 18.03.2022 17:00

„Wojna i pokój” Sergiusza Prokofiewa – prezentowany za granicą operowy dowód wielkości Rosji

„Wojna i pokój” Sergiusza Prokofiewa – prezentowany za granicą operowy dowód wielkości Rosji

Foto: materiały prasowe

O pozycji, jaką zajmował przez lata Walery Giergiew, świadczy znana anegdota. Po koncercie wsiada do samolotu, a kapitan pyta: „Mistrzu, dokąd teraz lecimy?". „Wszystko jedno, wszędzie mam coś do zadyrygowania" – pada odpowiedź. Po 24 lutego w ciągu kilku dni z koncertów Walerego Giergiewa zrezygnowano w La Scali w Mediolanie, w Nowym Jorku, Monachium, Rotterdamie, Hamburgu, Baden-Baden, w Edynburgu, Lucernie, a nie jest to pełna lista. Dyrekcja Filharmonii Monachijskiej oświadczyła ponadto, że nie wypłaci odszkodowania za zerwanie z nim kontraktu, który miał obowiązywać do 2025 roku.

Nikt też nie chce zapraszać w obecnych czasach Teatru Maryjskiego z Petersburga, którym Giergiew kieruje. – Teatr Maryjski przypomina rozpędzony pociąg, trudno go wyhamować – opowiadał mi dziesięć lat temu podczas wizyty w Polsce. – Ciągle mamy zaproszenia ze świata, podróżujemy do Japonii, Europy, Ameryki. Teatr Maryjski to klejnot kultury rosyjskiej, może najważniejszy, bardziej niż Bolszoj w Moskwie. Rosja może być z nas dumna, bo nie jesteśmy gościem, ale stałym rezydentem w wielu krajach świata. I wszędzie bilety na nasze występy są wyprzedane.

Czytaj więcej

Alsop, Diakun, Gardolińska. Batuta nie ma płci

Marka gwarantująca sukces

Była to chyba najbardziej błyskotliwa kariera ostatnich dekad. Walery Giergiew urodził się w Moskwie w 1953 roku, ale jest Osetyjczykiem. Dzieciństwo spędził w Osetii Północnej, studiował w Leningradzie i z tym miastem związał się na stałe. Miał 35 lat, gdy został dyrektorem leningradzkiego Teatru im. Kirowa, który później przekształcił się w Teatr Maryjski. – Nie mianował mnie żaden minister ani partyjny dygnitarz, ale wybrał zespół – podkreślał z dumą.

Był koniec lat 80. W Związku Radzieckim i w całym bloku komunistycznym rozpoczynał się proces przemian politycznych i ekonomicznych. Dla instytucji kulturalnych nadeszły czasy bolesne, wiele z nich – czego doświadczyliśmy i w Polsce – znalazło się na krawędzi upadku, władza ograniczała finansowanie kultury, a prywatny sponsoring nie istniał. Pomimo to teatr kierowany przez Giergiewa rozkwitł, głównie dzięki osobistym kontaktom dyrektora na Zachodzie, znanego już wówczas dyrygenta. Kiedy nagrywał płyty, namawiał koncerny fonograficzne do inwestowania w petersburski zespół. Szukał sponsorów wśród amerykańskich milionerów i jako jeden z pierwszych zrozumiał, że wielkie teatry nie mogą funkcjonować bez międzynarodowych koprodukcji.

Od początku nie zamierzał być jednak petentem. Doskonale wyczuwał, że dla zachodniego świata kultura rosyjska jest pociągająca i na swój sposób ciągle tajemnicza. Poszedł śladami Siergieja Diagilewa, który na początku XX wieku stworzył zespół Balety Rosyjskie, podbijając Paryż, potem Europę i Ameryką. Pamiętał o doświadczeniach końca lat 50., gdy po poluzowaniu żelaznej kultury zespoły baletowe, operowe czy orkiestry wzbudzały powszechne zainteresowanie na Zachodzie, stając się wizytówką sowieckiego państwa.

Giergiew wykorzystał fakt, że teatr operowy z przełomu XX i XXI wieku szukał sposobów na odświeżenie żelaznego repertuaru wystawianego na wszystkich scenach. Zaproponował więc dzieła kompozytorów rosyjskich mało znane poza ich ojczyzną: Rimskiego-Korsakowa, Prokofiewa, Borodina, a nawet Czajkowskiego kojarzonego przez świat wyłącznie z „Eugeniuszem Onieginem" i „Damą pikową". Kupiła ten pomysł także nowojorska Metropolitan Opera, chętnie wchodząc w koprodukcje z Teatrem Maryjskim i urządzając Giergiewowi rosyjskie sezony na swojej scenie. A on starał się prezentować wielkość i siłę narodu rosyjskiego.

Szczytowym osiągnięciem tej manifestacji potęgi Rosji stała się „Wojna i pokój" Prokofiewa, koprodukcja obu scen. Reżyserię monumentalnej muzycznej wersji powieści Lwa Tołstoja o wojnie z armią Napoleona w 1812 roku, a skomponowanej na 72 (!) postaci, Giergiew powierzył mistrzowi kina Andriejowi Konczałowskiemu.

Spektakl pokazywał niezłomnego ducha wielkiej Rosji i siłę jej niezwyciężonego ludu, a kluczowa była scena, w której marszałek Kutuzow, zastanawiając się, czy oddać Moskwę nieprzyjacielowi, śpiewał: „Rosja nie przywykła poddawać się, naród w walce obroni wolność. Przywrócimy spokój ojczyźnie i pokój innym narodom".

Walery Giergiew chętnie powtarzał: „W XVIII wieku Rosja stała się imperium, także muzycznym. W następnych stuleciach udowodniła swą moc w innych dziedzinach: w literaturze, w filmie. Dopiero potem nastąpiło załamanie. Teraz jednak odżywa".

Stworzył więc imperium na nowo. W 2009 roku oddano w Petersburgu drugą salę koncertową wybudowaną z pieniędzy rosyjskich biznesmenów, zachęconych skutecznie przez Władimira Putina. W szczytowym okresie działalności Teatr Maryjski dawał prawie 700 przedstawień w sezonie, zatrudniał ponad dwustu muzyków. Kiedy jedni byli w podróży, inni mogli grać w Petersburgu. A przy tym wszystkim Walery Giergiew nie zapominał o własnej karierze. Wiedział, że sam stał się marką gwarantującą sukces innym.

Rozchwytywany przez świat mógł sobie pozwolić na zachowania, które innym dyrygentom wydawały się nieprawdopodobne. Po zwycięstwie w Konkursie Chopinowskim w 2005 roku Rafał Blechacz pod jego batutą debiutował przed rosyjską publicznością. Grał koncert Chopina. – Odbyliśmy jedną próbę – opowiadał mi – podczas której Giergiew dyrygował, rozmawiając cały czas przez komórkę. Występ udał się jednak znakomicie.

Innymi wrażeniami podzielił się znakomity śpiewak Andrzej Dobber zaproszony do roli tytułowej w „Królu Rogerze" Karola Szymanowskiego w Teatrze Maryjskim (to była z kolei koprodukcja z festiwalem w Edynburgu). – Nawet tak doświadczony dyrygent nie jest w stanie poradzić sobie z trzecim aktem tej opery po jednej próbie. Na więcej Giergiew nie miał czasu – powiedział mi po premierze. Publiczności w wielu krajach taka nonszalancja nie przeszkadzała, choć gdy w 2006 roku przyjechał do Warszawy ze słynnymi Wiedeńskimi Filharmonikami V symfonia Szostakowicza zabrzmiała poruszająco, ale symfonia „Linzka" Mozarta była po prostu nudna.

Polityczne przyjaźnie i związki

Walery Giergiew od dawna uchodził za artystę blisko związanego z Putinem, wręcz jego przyjaciela. Przez szereg lat traktowano to jako wyraz pewnych sympatii politycznych, w końcu, gdy znalazł się w komitecie popierającym Putina w wyborach prezydenckich, można było to uznać za wyraz tych samych deklaracji, jakie składa wielu artystów amerykańskich podczas elekcji w ich kraju. Kiedy zaś w 2008 roku potępił gruziński atak na Osetię Południową i poprowadził koncert ku czci ofiar konfliktu, potraktowano to jako wyraz sympatii dla kraju rodzinnego.

W 2012 roku zapytałem go wprost, czy Władimir Putin jest jego przyjacielem. – On bardzo szanuje Teatr Maryjski, zna mnie od wielu lat, ale trudno mówić o przyjaźni między nami – odpowiedział. – Wiem, że tak spekulują zachodni dziennikarze, bo widywali go na naszych przedstawieniach. Ale nie rozumieją, że on odwiedza jedną z najważniejszych instytucji w Rosji. Nie przejmuję się plotkami, dla mnie ważniejsze jest to, że za rządów Putina do władzy doszło młode pokolenie polityków pomagających kulturze znacznie bardziej niż w krajach zachodnich. A sam Putin wie, że jesteśmy dumą Rosji. I na tym polega różnica między nim a wieloma innymi przywódcami świata. Jest mocny, energiczny, potrafił rozwiązać wiele problemów, owszem, nie zlikwidował bezrobocia, ale z takimi samymi kłopotami boryka się wiele państw zachodnich. I nigdy nie obetnie wydatków na kulturę, by przeznaczyć je na przykład na walkę z bezrobociem. Dzięki temu też kultura rosyjska nie uległa całkowitej komercjalizacji.

Przypadek Walerego Giergiewa to jednak dowód, jak zbyt bliskie kontakty z władzą coraz bardziej uzależniają artystę. Gdy w 2014 roku poparł on aneksję Krymu, w Monachium i w paru innych miastach, z którymi był wówczas związany, pojawiły się protesty przeciwko jego występom. Nie odniosły wielkiego skutku, ale rysa na wizerunku pozostała. Kolejną dodało zachowanie w 2016 roku, gdy Rosjanie zajęli w Syrii Palmyrę. Sprowadzili tam wówczas swoich muzyków, a Walery Giergiew dyrygował utworami Bacha, Prokofiewa i Szczedrina. Przed koncertem transmitowanym przez telewizję ze swojej rezydencji połączył się z nimi Putin, wyrażając uznanie dla Rosji pomagającej Syrii.

Po agresji na Ukrainę świat zażądał od Walerego Giergiewa deklaracji, jaki jest jego stosunek do tej wojny. Nie uzyskawszy jakiejkolwiek odpowiedzi, zerwał kontakty z nim i z Teatrem Maryjskim. Jego orkiestra – od lat najważniejszy spośród wielu zespołów muzyczny towar eksportowy Rosji – została objęta międzynarodowym bojkotem.

To samo spotkało drugą nie mniej prestiżową instytucję, której siedzibę za rządów Putina odrestaurowano z niesłychanym przepychem – moskiewski Teatr Bolszoj. Działająca w Wielkiej Brytanii charytatywna fundacja wspierająca rosyjski balet i rosyjskich muzyków, której patronował od 1992 roku książę Karol, w ubiegłym tygodniu zniknęła z internetu, jakby w ogóle nie istniała. Rosyjski Balet Państwowy z Syberii, który w lutym odbywał objazdowe tournée po miastach brytyjskich, musiał przerwać występy. Nie wyruszą w kolejne podróże takie zespoły jak popularny i u nas Chór Aleksandrowa albo krążące ciągle po Europie z „Jeziorem łabędzim" rozmaite rosyjskie kompanie baletowe.

Czytaj więcej

Karol Szymanowski – geniusz i zdeprawowany uwodziciel

Artyści protestują lub milczą

Odpowiedź na pytanie, czy zakaz współpracy dotyczyć będzie także poszczególnych artystów związanych z Teatrem Maryjskim, nie jest wszakże jednoznaczna. Ostracyzm spotkał w pierwszych dniach wojny największą gwiazdę zespołu Giergiewa Annę Netrebko. Osiągnęła pozycję taką jak kiedyś Maria Callas. Jest supergwiazdą, bo oprócz głosu ma osobowość i charyzmę, choć w przeciwieństwie do tamtej primadonny XX wieku nie każda jej rola jest perfekcyjna. Była jednak tak rozchwytywana, że nie miała czasu na dopracowywanie niuansów wokalnych. Wybaczano jej wszystko, nawet gdy w świetle kamer wręczyła w 2014 roku czek na milion dolarów separatystom z Donbasu, to oburzali się nieliczni i niezbyt głośno.

Teraz, kiedy dwa dni po napaści Rosji na Ukrainę miała mieć koncert w duńskim Aarhus, lokalne władze zaprotestowały i Anna Netrebko sama odwołała występ. Potem kolejne miasta w Europie oraz Nowy Jork poszły śladem Danii, bo nikogo nie zadowolił jej ogólnikowy wpis w mediach społecznościowych, że każda wojna jest złem. Nie tego oczekiwano jednak od artystki, której w Rosji kilka miesięcy temu urządzono huczne 50. urodziny. Putin nie był na nich obecny tylko z powodu lęku przed koronawirusem, ale nie omieszkał wysłać listu ze specjalnymi życzeniami.

Bojkot obejmuje, co oczywiste, artystów o jednoznacznych poglądach politycznych. Tak stało się choćby z pianistą Denisem Matsujewem, chętnie fotografującym się od lat z Putinem. Z trwającej trasy koncertowej po świecie musiał na przełomie lutego i marca wrócić z Nowego Jorku do domu. Od artystów pełniących ważne funkcje w rosyjskich instytucjach świat też oczekuje wyrazistych deklaracji, choćby takich jak przyjęte ze zrozumieniem oświadczenie Togana Sokchijewa, dyrektora muzycznego Teatru Bolszoj oraz francuskiej Orchestre National du Capitole de Toulouse. Napisał on, że obie te orkiestry są mu równie bliskie, więc choć rozumie, że powinien dokonać wyboru, nie jest w stanie tego uczynić i rezygnuje z pracy z obiema. Zdecydowanie zaprotestował przeciwko obecnej wojnie były dyrektor baletu Teatru Bolszoj, choreograf Aleksiej Ratmański, od dawna pracujący również z wieloma zespołami w Europie czy w USA.

Jak oceniać natomiast artystów, którzy nie mówią nic? Ciekawą odpowiedź na to pytanie może dać przypadek Aidy Garifulliny, młodszej o kilkanaście lat od Anny Netrebko, ale idącej jej śladem. Urodzona w Kazaniu śpiewaczka to kolejna eksportowa gwiazda Maryjskiego i Bolszoj, ma w kwietniu wystąpić w serii przedstawień w Metropolitan. Dyrekcja nowojorskiego teatru oświadczyła, że mimo długoletniej przyjaznej wymiany między artystami i instytucjami rosyjskimi nie będzie angażować artystów lub instytucji, które popierają Putina lub są przez niego wspierane. Zrezygnowano z planowanych w 2022 roku występów Anny Netrebko, ale nazwisko Aidy Garifulliny nadal figuruje w obsadach.

Nie wiadomo również, jak zostanie potraktowana Musica Aeterna. Orkiestrę i chór o takiej nazwie stworzył kilkanaście lat temu w Permie grecko-rosyjski artysta Teodor Currentzis, gdy był wówczas dyrektorem tamtejszej opery. Obecnie zaliczany jest do najciekawszych dyrygentów, znanym z kontrowersyjnych interpretacji, ale występującym w całej Europie. Chętnie czyni to nadal z zespołem z Permu. Sam unikał ostatnio pozaartystycznych deklaracji, niemniej jednak zmienił repertuar najbliższej trasy koncertowej po Europie z jedną z niemieckich orkiestr. Postanowił wykonywać przede wszystkim utwory ukraińskiego kompozytora Oleksandra Szczetynskiego i Dymitra Szostakowicza.

W planach na kolejne miesiące Currentzis i Musica Aeterna mają występy w kilku krajach.

Mimo wszystko bojkot artystów rosyjskich jest sprawą skomplikowaną z różnych względów. Czy ma obejmować całą muzykę, także takich kompozytorów jak Strawiński czy Rachmaninow, którzy nie chcieli żyć w porewolucyjnej ojczyźnie, czy też wyłącznie twórców ze Związku Sowieckiego i obecnej Rosji, choć są wśród nich tacy jak wielokrotnie szykanowany przez stalinowską władzę Szostakowicz czy represjonowana w latach 80. i mieszkająca od dawna poza Rosją Sofija Gubajdulina tworząca muzykę pełną mistycyzmu?

Niektóre z międzynarodowych konkursów dla młodych muzyków skreślają obecnie z listy zakwalifikowanych uczestników Rosjan. Zaprotestował przeciw temu Roman Kosjakow, który nie został dopuszczony do międzynarodowego konkursu pianistyczego w Dublinie. Tłumaczył, że od pięciu lat mieszka w Welkiej Brytanii i dzięki uzyskanemu tam stypendium niedawno ukończył studia w konserwatorium w Birmingham.

Przypadek Kosjakowa rodzi kolejne pytanie: jak traktować bardzo liczną grupę rosyjskich muzyków i śpiewaków żyjących od lat na Zachodzie? Wyjechali w celach zarobkowych, ale często też z powodów politycznych. Ich związki z ojczyzną bywały i są skomplikowane, czego przykładem choćby losy legendarnego wiolonczelisty Mścisława Rostropowicza, przymusowego emigranta ze Związku Sowieckiego. Pod koniec życia wrócił jednak do Rosji, przyjął Order Za Zasługi dla Ojczyzny, a kiedy był już śmiertelnie chory, w szpitalu odwiedził go Putin.

Wielu z nich ma podwójne obywatelstwo, Anna Netrebko także ma paszport austriacki, co zresztą kremlowskie władze traktowały jako kolejny dowód szczególnej pozycji rosyjskich artystów. Niektórzy teraz poczuli się w obowiązku od razu zaprotestować przeciw wojnie. Tak uczynił choćby obecny szef Berlińskich Filharmoników Kiriłł Petrenko, który z Rosji wyemigrował z rodzicami do Wiednia jako osiemnastolatek i dziś również ma obywatelstwo austriackie. Protestował przeciw wojnie inny dyrygent, Vladimir Jurowski. On z rodzicami wyjechał do Niemiec u schyłku Związku Sowieckiego. Inni znani są od dawna z niechęci do obecnej władzy w Rosji, więc tak jak pianista Yefim Bronfman koncertują nadal. Ale jest także olbrzymia grupa muzyków czy pedagogów, którzy zawsze unikali deklaracji politycznych. Oni po prostu starają się przetrwać obecny czas.

Może za taką postawą kryje się sporo życiowej kalkulacji. Przeszłość dowodzi bowiem, że artystom wybacza się niekiedy stosunkowo szybko, by wspomnieć choćby stosunek Francuzów do tych, którzy występowali dla hitlerowców. A Walery Giergiew bywa dziś porównywany do Wilhelma Furtwänglera, zaliczanego do największych dyrygentów XX wieku. Po dojściu Hitlera do władzy nie wyjechał z Niemiec, choć miał ofertę z Nowego Jorku. Do końca wojny pracował z Berlińskimi Filharmonikami, grywając także dla nazistowskich dygnitarzy czy z okazji partyjnych fet. Po 1945 roku dostał zakaz pracy, ale po dwóch latach został uniewinniony, m.in. dlatego, że chronił muzyków i współpracowników pochodzenia żydowskiego. W 1952 roku ponownie został głównym dyrygentem Berlińskich Filharmoników i funkcję tę pełnił aż do śmierci.

Czytaj więcej

Noworoczny koncert wiedeński 2021. Walc nie przegrał z pandemią

O pozycji, jaką zajmował przez lata Walery Giergiew, świadczy znana anegdota. Po koncercie wsiada do samolotu, a kapitan pyta: „Mistrzu, dokąd teraz lecimy?". „Wszystko jedno, wszędzie mam coś do zadyrygowania" – pada odpowiedź. Po 24 lutego w ciągu kilku dni z koncertów Walerego Giergiewa zrezygnowano w La Scali w Mediolanie, w Nowym Jorku, Monachium, Rotterdamie, Hamburgu, Baden-Baden, w Edynburgu, Lucernie, a nie jest to pełna lista. Dyrekcja Filharmonii Monachijskiej oświadczyła ponadto, że nie wypłaci odszkodowania za zerwanie z nim kontraktu, który miał obowiązywać do 2025 roku.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Plus Minus
Przydałaby się czystka