Alsop, Diakun, Gardolińska. Batuta nie ma płci

W Polsce jest dużo wyjątkowych talentów, dlatego musiałam przyjechać – mówi amerykańska artystka Marin Alsop, od lat wspierająca młode kobiety, które chcą dyrygować.

Aktualizacja: 28.05.2021 08:32 Publikacja: 28.05.2021 00:01

Alsop, Diakun, Gardolińska. Batuta nie ma płci

Foto: NOSPR, Grzesiek Mart

Mimo obostrzeń utrudniających podróże Marin Alsop (na zdjęciu powyżej) dotarła w maju do Katowic, gdzie najpierw poprowadziła kurs dla młodych dyrygentek i dyrygentów, a potem wystąpiła z NOSPR-em na inauguracyjnym wieczorze festiwalu Katowice Kultura Natura. Mimo że koncert był dostępny jedynie online, cieszył się dużym zainteresowaniem. W końcu Alsop to nie tylko najbardziej znana kobieta dyrygentka, ale wręcz człowiek instytucja. W ciągu czterech dekad sama przeszła długą i trudną drogę.

Kiedy pytam ją, czy widzi różnice między kobietami a mężczyznami w dyrygenckim fachu, odpowiada krótko: – Absolutnie nie, to raczej społeczeństwa zachodnie pragną wynajdywać takie odmienności. Kobiety mają te same problemy co młodzi mężczyźni podczas nauki dyrygowania. Oczywiście w przeszłości nie było wielu możliwości pozwalających im zaistnieć w tym zawodzie. Dzisiaj kobiety coraz częściej mówią: teraz jest nasza kolej, i próbują realizować swoje marzenia.

Z pomocą biznesmena

Przygodę z muzyką Marin Alsop rozpoczęła od nauki gry na skrzypcach, ale dyrygowanie zaczęło ją fascynować bardzo wcześnie. – Miałam dziewięć lat, gdy ojciec zabrał mnie na koncert, podczas którego człowiek prowadzący orkiestrę tak zabawnie podskakiwał, bardzo mi się to spodobało – opowiada. Tym człowiekiem był słynny Leonard Bernstein, który kilkanaście lat później dał jej specjalne stypendium, a ona do dziś określa go mianem swojego mentora: – Inspirował nie tylko muzycznie. Z ogromnym zaangażowaniem wspierał rozmaite działania i idee, nie zważając na to, czy są popularne. Był odważny, a dzisiaj myśli się raczej o sobie, nie o tym, co słuszne.

Jako 20-latka chciała zacząć urzeczywistniać swój pomysł na życie, co pod koniec lat 70. ubiegłego wieku nie było łatwe nie tylko w Ameryce. Zamiast więc przebijać się do dużych orkiestr, z przyjacielem założyła zespół grający swinga. Z tej przygody, która trwała kilkanaście lat, pozostała umiejętność łączenia muzyki poważnej z popularną. Jednym z ważniejszych jej projektów, z którym objechała wiele krajów, jest gospelowo-jazzowa wersja „Mesjasza" Haendla, połowę aranżacji napisał swingowy przyjaciel Gary Anderson.

Kolejnym ważnym mężczyzną, którego spotkała, okazał się Tomio Taki. – Powiedziałam mu, że pewnie uważa mnie za szaloną, ale jedyną rzeczą, której naprawdę chcę, jest dyrygentura i muszę stworzyć własną orkiestrę – mówi Marin Alsop. – I pomógł mi ją stworzyć. Jest biznesmenem zajmującym się modą. Nawet niespecjalnie lubi muzykę klasyczną, ale uwierzył we mnie. Prowadziliśmy orkiestrę 20 lat, ale potem w okolicach 2000 roku byłam coraz bardziej zajęta innymi zobowiązaniami, więc postanowiłam zrezygnować, a on stwierdził: „Udało ci się osiągnąć coś ważnego, ale co dalej? Jak moglibyśmy pomóc kolejnym kobietom?". I tak powstał pomysł stowarzyszenia, które wspiera je i zapewnia im pewien rodzaj bezpieczeństwa, gdy chcą realizować się jako dyrygentki. Nie wszystkie mają takie same szanse i nie zależy to od ich talentu.

Tak narodziło się stowarzyszenie Taki Alsop Conducting Fellowship. – Mamy już 18 dyrektorek muzycznych, w tym trzy Polki – Barbarę Dragan, Martę Gardolińską, Marzenę Diakun. Przyznajemy stypendia – mówi Alsop. – Otrzymały je przedstawicielki 16 krajów. Poza Polską były to choćby Brazylia, Włochy, Francja, oczywiście USA, ale też Tajwan, Chiny i Japonia, co dla mnie jest niesłychanie ważne, przecież w Azji tradycje muzyczne i rola kobiet są zupełnie inne niż w Europie czy Ameryce.

Dla 30-latek wkraczających w muzyczny świat, który był zarezerwowany dla mężczyzn, starsza od nich Marin Alsop jest wzorem. Ciągle przełamywała rozmaite bariery. Zdobyła dwie najważniejsze nagrody dyrygenckie w USA (im. Leopolda Stokowskiego oraz Siergieja Kusewickiego), jako pierwsza i jedyna dyrygentka otrzymała prestiżowe stypendium MacArthura. Była pierwszą kobietą, która stanęła na czele dużej, ważnej orkiestry amerykańskiej – Baltimore Symphony Orchestra, jej płyty zdobyły wiele nagród. Była pierwszą kobietą, która dyrygowała i to dwukrotnie na słynnym londyńskim festiwalu BBC Proms. Prowadziła kilka festiwali, jest dyrygentką honorową Orquestra Sinfônica do Estado de Sao Paulo.

W świecie egoistycznych samców

To, co osiągnęła Alsop, pokazuje jednocześnie, jak bardzo zmieniło się w ciągu ostatnich dekad podejście do kobiet chwytających za batutę. Pod koniec lat 90. brytyjski „The Guardian" tak opisywał poczynania kobiet: „Kiedy następnym razem wybierzecie się na koncert, spróbujcie przyjrzeć się dokładniej osobie stojącej przed orkiestrą. Jeśli stwierdzicie, że nie zauważyliście wprawdzie nic szczególnego, ale coś jest nie tak, zechciejcie, proszę, spojrzeć jeszcze raz. Otóż po upływie ponad trzech stuleci męskiej dominacji podium to przestało wreszcie stanowić wyłączną domenę spęczniałych od testosteronu egoistycznych samców".

Znacznie bardziej istotne są spostrzeżenia samych kobiet. – Narzucenie swego autorytetu, gdy jest się osobą płci żeńskiej, stanowi niezwykle delikatne zagadnienie – mówiła Sian Edwards, współpracująca wówczas z festiwalem operowym w Glyndebourne. – Gdy przed jakąś grupą osób staje mężczyzna i mówi im, co mają robić, jest to dla nich czymś najnaturalniejszym w świecie. W przypadku kobiety zajdzie natomiast coś krańcowo odmiennego. Musi się ona wtedy uciec do metody zręcznej perswazji. Jak zresztą świeżo upieczona absolwentka szkoły muzycznej ma identyfikować się z wizerunkiem dyrygenta, który na ogół bywa starszym panem o krańcowo władczych nawykach?

Wtórowała jej Iona Brown, której udało się prowadzić kilka orkiestr kameralnych: – Mężczyznę uważa się za jednostkę charyzmatyczną, kobietę – za jednostkę trudną. Mężczyzna jest kimś silnym, kobieta – kimś agresywnym.

A Argentynka Gisele Ben-Dor (także podopieczna Leonarda Bernsteina) określiła dyrygowanie „jako sztukę nieelegancką, którą charakteryzują: maczyzm, bezwzględne narzucanie własnej woli i tępy upór", co jednak Sian Edwards skontrowała innym stwierdzeniem: „Orkiestry przywykły do dyrygentów, którzy potrafią wpadać w złość, wrzeszczeć albo zachowywać się jeszcze gorzej. Kobiety natomiast usiłują rozwiązywać sporne kwestie, starają się sprostać trudnym sytuacjom – kiedy na przykład podczas prób wszystko utknie w martwym punkcie – w całkowicie odmienny sposób. Częściej gotowe są pójść na kompromis, by tylko pchnąć sprawy z miejsca. Wcale nie są bardziej uparte, odwołują się do innych rozwiązań, ale może to być problemem dla niektórych zespołów.

Niemal dokładnie w tym samym czasie, gdy o dyrygentkach pisał „The Guardian", w Brukseli spotkało się dwadzieścia parę kobiet z 14 krajów, by porozmawiać o swoim zawodzie i założyć stowarzyszenie Femmes Maestros. Zgodnie stwierdziły, że „zawód dyrygenta jest jednym z ostatnich w cywilizowanym świecie bastionów dyskryminacji kobiet". Z Polski były obecne na tym spotkaniu Agnieszka Kreiner – była dyrektorka Filharmonii Lubelskiej, która potem w 2004 roku stworzyła Tatrzańską Orkiestrę Klimatyczną w Zakopanem, oraz Ewa Michnik. W swej bogatej karierze kierowała m.in. przez dwie dekady Operą Wrocławską, choć w 1995 roku na decyzję o jej powołaniu na to dyrektorskie stanowisko teatralna Solidarność zareagowała długotrwałym strajkiem.

Na spotkaniu w Brukseli zabrakło najbardziej wówczas znanej polskiej dyrygentki Agnieszki Duczmal, twórczyni znakomitej orkiestry kameralnej Amadeus w Poznaniu. Ona – podobnie zresztą jak Ewa Michnik – zdecydowanie opowiadała się za tym, by określać ją męskim rzeczownikiem: dyrygent. – Dyrygentka brzmi dla mnie seksistowsko – tłumaczyła w jednym z wywiadów. – Przez 15 pierwszych lat uprawiania zawodu odmawiałam rozmów na temat kobiety dyrygenta, ponieważ nie chciałam być dziwolągiem. Chciałam, aby oceniano mnie niezależnie od płci. Nawet mój przyjaciel Jerzy Maksymiuk zapytany, czy kobieta może być dyrygentem, odpowiedział: „Nie, chyba że jest to Agnieszka Duczmal".

Wielkim jej osiągnięciem u progu kariery było zdobycie w 1975 roku wyróżnienia na najważniejszym konkursie dyrygenckim stworzonym przez Herberta von Karajana. Być może Agnieszka Duczmal osiągnęłaby wówczas więcej, ale nie mogła wystąpić w końcowej rundzie, ponieważ Berlińscy Filharmonicy nie pracowali z kobietami. Intendent orkiestry powiedział, że i tak odniosła wielki sukces, gdyż w rywalizacji pokonała kilkudziesięciu mężczyzn. Dziś takie stwierdzenia wydają się bulwersujące, ale czy rzeczywiście, skoro w 2020 roku organizowano w Paryżu pierwszy konkurs dyrygencki La Maestra, w którym mogły brać udział wyłącznie kobiety?

Na pytanie, jak ocenia ten pomysł, Marin Alsop, która zasiadała w jury, odpowiedziała mi: – Był dość dziwny. Oczywiście, w przeszłości kobiety nie miały wielu możliwości, by zaistnieć w tym zawodzie. Jak się spojrzy na listy laureatów rozmaitych konkursów, mężczyzn znajdziemy na nich zdecydowanie więcej. Dopiero od niedawna kobiety zaczęły wygrywać takie rywalizacje, a jurorzy zaczęli inaczej na nie patrzeć.

Bywalcy sal koncertowych również. – Myślę, że badanie, podczas którego publiczność na podstawie jedynie słuchanego, a nie oglądanego koncertu musiałaby odgadnąć, czy dyryguje kobieta czy mężczyzna, zakończyłoby się porażką – uważa dyrektor NOSPR-u, Ewa Bogusz-Moore, która przewodniczyła jury w Paryżu. – W pracy z orkiestrą dużą rolę odgrywa partnerstwo, zrozumienie potrzeb złożonego organizmu, jakim jest orkiestra. Zastanawianie się natomiast, która płeć jest w tym lepsza, to powielanie stereotypów.

Tak optymistycznie nastawiona nie jest jednak Claire Gibaut, francuska dyrygentka i polityczka (była m.in. deputowaną do Parlamentu Europejskiego). To ona wymyśliła La Maestrę, uznała, że trzeba taką kobiecą rywalizację stworzyć, gdy na konkursie w Meksyku, gdzie zaproszono ją do jury, dwoje finalistów zdobyło dokładnie tę samą liczbę punktów, lecz pierwszą nagrodę przyznano jednemu z nich tylko dlatego, że był mężczyzną. Kobieta zajęła drugie miejsce. A Marzena Diakun, gdy zaczynała pracę za granicą, opowiadała w 2015 roku w „Ruchu Muzycznym": – Mentalność zmienia się bardzo powoli. Tylko mała część muzyków spogląda trzeźwo na profesjonalizm dyrygenta, nie myśli o tym, czy za pulpitem dyrygenckim stoi kobieta czy mężczyzna. Nie powiedziałabym, że jest łatwiej – raczej ciągle kobietom jest trudno zawojować świat.

Bayreuth ulega kobiecie

Marzena Diakun, absolwentka Akademii Muzycznej we Wrocławiu, która potem pojechała kształcić się dalej w Niemczech, była jedną ze stypendystek stowarzyszenia Marin Alsop. – Zobaczyła mnie na nagraniu, w akcji, kiedy dyryguję orkiestrą – wspominała potem. – Zwykle przyznawała stypendium osobie, która miała pozwolenie na pracę w Stanach i mogła być jednocześnie jej asystentką. Dla mnie zrobiła wyjątek: dwuletnie stypendium obejmujące pokaźną kwotę, a co najważniejsze – możliwość kontaktu z nią. Nie byłam jej studentką, ale zawsze mogę liczyć na jej radę.

W 2015 roku została dyrygentem asystentem Orchestre Philharmonique de Radio France. – Nagrody, które wcześniej zdobyłam na konkursach, znane były dyrekcji, ale miały jedynie wpływ na wpisanie mnie na listę siedmiu dyrygentów, którzy zostali wyłonieni z grona 300 kandydatów – opowiadała o przebiegu kwalifikacji. – Zadaniem finalistów było poprowadzenie 40-minutowej próby z orkiestrą nad utworami z różnych epok, a kulminacją było dyrygowanie najtrudniejszymi technicznie fragmentami „Święta wiosny" Strawińskiego. Sędzią był cały 80-osobowy skład, każdy muzyk miał prawo głosu, choć ostateczna decyzja należała do dyrektorów. Głosowanie było niejawne, niemniej już na drugi dzień zostałam telefonicznie powiadomiona, że to ja obejmę to stanowisko.

Dyrygentki atakują coraz śmielej i coraz lepiej są do rywalizacji z mężczyznami przygotowane. Ostatnia dekada przyniosła kilka wręcz błyskotliwych karier. Europejską sławę zdobyła urodzona w 1986 roku w Wilnie Mirga Gražinyte-Tyla, która w 2015 roku objęła dyrekcję jednego z najważniejszych brytyjskich zespołów City of Birmingham Symphony Orchestra, stając się następczynią na tym stanowisku takich dyrygenckich sław, jak Simon Rattle czy Andris Nelsons. Jej artystyczne losy potoczyły się błyskawicznie, przecież zaledwie trzy lata wcześniej wygrała konkurs dyrygencki na festiwalu w Salzburgu i w ten sposób weszła do międzynarodowego życia muzycznego.

Kilka lat starsza od niej jest Oksana Lyniv, pierwsza dyrygentka na Ukrainie, która również studiowała w Niemczech, a pierwsze dyrektorskie stanowisko objęła w austriackim Grazu. Ma już zapewnione miejsce w historii, ponieważ latem tego roku zostanie pierwszą kobietą, która zadyryguje w miejscu tak konserwatywnym i obrosłym tradycją jak Festiwal Wagnerowski w Bayreuth. Na jego tegoroczną inaugurację Oksana Lyniv przygotowuje premierę „Latającego Holendra".

Ona podchodzi do tego ze spokojem: – To nie spadło na mnie nagle – powiedziała w wywiadzie dla jednego z ukraińskich portali. – Dyrekcja festiwalu zauważyła mnie dzięki przedstawieniom, które prowadziłam w Staatsoper w Monachium. O moim debiucie w Bayreuth zaczęliśmy rozmawiać w 2018 roku.

Wśród kobiet, które odgrywają coraz większą rolę, nie brakuje Polek. Kilka miesięcy temu Marzena Diakun wygrała kolejny konkurs i obejmuje stanowisko dyrektorki muzycznej Orquestry de la Comunidad de Madrid. W Ameryce pracuje Barbara Dragan, a 32-letnia Marta Gardolińska na początku tego roku została pierwszą kobietą, której powierzono dyrekcję muzyczną w Opera National de Lorraine w Nancy.

Ona inaczej już patrzy na swoją pozycję zawodową niż jej nieco starsze koleżanki. – Od początku mojej kariery ani razu nie znalazłam się w sytuacji, w której czułabym się dyskryminowana ze względu na moją płeć – mówiła po otrzymaniu nominacji w Nancy – chociaż rzeczywiście niekiedy bywałam z tego powodu obiektem jakichś kuriozalnych złośliwości. Nie miały one jednak żadnych praktycznych konsekwencji. Decydując się na taką karierę, wiedziałam, że nie będzie mi łatwo zdobywać zaufanie orkiestr. Natomiast zauważam, że na przestrzeni ostatnich lat sytuacja kobiet w dyrygenturze ulega dynamicznej i pozytywnej zmianie, co na pewno jest konsekwencją przemian społecznych związanych z obywatelskimi ruchami #MeToo czy Time's Up. Oprócz tego w niektórych orkiestrach i instytucjach istnieją już parytety. Warto jednak pamiętać, że położenie młodych dyrygentów jest w ogóle trudne, albowiem stają oni przed doświadczonymi i gruntownie znającymi repertuar zespołami, aby na ogół prowadzić po raz pierwszy w swojej karierze wykonanie jakiegoś utworu. To jednak nie ma żadnego związku z płcią.

W przeszłości dyrygent był niemal bogiem, częściej dyktatorem, wymagającym bezwzględnego posłuszeństwa lub też imponował swoją godnością, bogactwem doświadczeń i mądrością. Czy wraz z pojawieniem się kobiet ten wizerunek uległ zmianie? Czy zmienia się również sztuka dyrygencka?

– To ludzie się zmieniają, nie ma już dyktatorów, ale sama sztuka dyrygowania się nie zmienia – odpowiedziała mi na to Marin Alsop. – Dyrygent nadal pełni niezmienną rolę, bierze na siebie odpowiedzialność. A tak generalnie łatwiej znaleźć partnera niż Boga. I jest to z reguły przyjemniejsze. 

Mimo obostrzeń utrudniających podróże Marin Alsop (na zdjęciu powyżej) dotarła w maju do Katowic, gdzie najpierw poprowadziła kurs dla młodych dyrygentek i dyrygentów, a potem wystąpiła z NOSPR-em na inauguracyjnym wieczorze festiwalu Katowice Kultura Natura. Mimo że koncert był dostępny jedynie online, cieszył się dużym zainteresowaniem. W końcu Alsop to nie tylko najbardziej znana kobieta dyrygentka, ale wręcz człowiek instytucja. W ciągu czterech dekad sama przeszła długą i trudną drogę.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi