Przywykliśmy, że na mapach firmy Google możemy poobserwować, co szwagier robił w ogródku, kiedy przejeżdżał samochód robiący zdjęcia. Do tej pory nie musieliśmy się jednak oswajać z tym, że widać tam też wojnę – i to zanim wybuchnie.
Na trzy godziny przed inwazją rosyjskich wojsk, w nadgranicznym regionie Rosji pojawił się korek. Mapa Google zaświeciła się na czerwono na odcinku od miejsca stacjonowania wojsk do granicy – donosił prof. Jerry Lewis z Middlebury Institute w Monterey w wywiadzie dla serwisu Motherboard. Rosyjskie czołgi i wozy pancerne ruszyły na Ukrainę, zatrzymując pozostały, cywilny ruch.
Również w kolejnych dniach na internetowych mapach można było obserwować inwazję. Sam robiłem to dosyć często, bo informacje o tym, gdzie toczą się walki, można było odczytać na podstawie zgłaszanych również przez użytkowników przypadków zamknięcia dróg oraz zmian w ruchu ulicznym. Najczęściej zniknięcie zaznaczonych na czerwono korków wywołanych przez uchodźców oraz zmiana koloru ruchu na zielony oznaczały, że droga była zapewne zbyt blisko stref walk, aby można było tamtędy bezpiecznie jeździć. W ten sposób o sytuacji można było dowiedzieć się o wiele szybciej niż patrząc na oficjalne doniesienia pojedynczych korespondentów, znajdujących się często daleko od chaotycznych stref walk.
Sam Google połapał się w roli jego map i po konsultacji z ukraińskim rządem wyłączył w całej Ukrainie tryb śledzenia ruchu ulicznego, o czym doniósł portal The Verge. Być może jeszcze więcej sensu miałoby wyłączenie w ogóle zdolności śledzenia GPS dla użytkowników telefonów z Androidem na pewnym obszarze.
Mapy to tylko element. Rosyjskie przygotowania śledzono od tygodni w mediach społecznościowych, odczytując ze zdjęć satelitarnych czy filmów, jaki sprzęt i jednostki kierowane są w który rejon. Takie działania rozpoczęły się już osiem lat temu, gdy Kreml zaatakował na Krymie i w Donbasie. Kontynuowano je później na przykład w czasie konfliktu w Syrii. Mój syryjski kolega, doktorant na uniwersytecie w Southampton, codziennie otwierał pewną mapę z „pinezkami" oznaczającymi każde kolejne zidentyfikowane posunięcie, walki albo nową informację. Przez dwa lata widziałem, jak z duszą na ramieniu przygląda się szczególnie rejonom, w których wciąż żyła jego dalsza rodzina.