Fakt, że to perspektywa odległa albo niemożliwa, a sama Ukraina jest krajem w opresji, nieskłonnym do żadnej agresji – w ogóle się tu nie liczy. Kreml świadomie i celowo budzi w ludziach emocje. Jakby straszył psem, który może ugryźć, choć jeszcze się nie urodził i nie wiadomo nawet, czy urodzi. „Ale jest już buda" – wskazuje Kreml. „Dla bezpieczeństwa trzeba ją po prostu rozmontować". Taka jest kremlowska logika wtłaczana Rosjanom do głów od rana do nocy.
Czytaj więcej
To oczywiście banał, że im więcej solidarności Zachodu w sprawie Kijowa, tym bezpieczniejsza Ukraina. Ale banał tylko pozorny, bo odruch solidarności, o którym piszę – i którego oczekuję – nie jest wobec naszego sąsiada łatwy. Także powszechnie powtarzana przez wrogów Kijowa teza, że Ukraina to państwo upadłe, nie wzięła się z księżyca. Mało kto w Europie tyle razy zlekceważył światową koniunkturę, szanse podsuwane przez geopolitykę i globalizację, co Ukraińcy. Wystarczy przyjrzeć się dorobkowi ostatnich 30 lat i porównać ścieżkę rozwoju Kijowa i sąsiadów, by zaczęły boleć zęby.
Dlatego nadzwyczaj ważne w tych dniach jest pytanie, czy w to uwierzyli. Przy tak zmasowanej propagandzie, jakiej doświadczają, może tak być. Choć nie ma na to żadnych dowodów. Jeśli zaś nie, wojny żadnej nie będzie, a Putin – by uchronić autorytet – będzie się musiał wykazać jakimś sukcesem. Jakim? Może to być choćby i uznanie niepodległości samozwańczych republik Donieckiej i Ługańskiej albo jakaś niewielka i obiektywnie nieważna zawierucha.
Wojna nie wydarzy się raczej i z drugiego powodu – dla mnie ważniejszego. Ani Putin, ani Rosja nie mają żadnego interesu, by wywoływać wojnę u swoich granic. Jedno to oczywiście spodziewane sankcje, które uderzyłyby w Rosję z siłą armaty. Niektórzy z akolitów Kremla sobie z nich podkpiwają lub głośno mówią, że się ich nie boją. Szczytem chamstwa wykazał się tej sprawie rosyjski ambasador w Szwecji Wiktor Tatarincew, mówiąc dziennikarzom „Aftonbladet": „w d...ie mamy sankcje". Oczywiście, są i tacy. Niemniej zarówno dla Rosji, jak i dla jej elit, sankcje byłyby bardzo dotkliwe. Nie znamy ich potencjalnej skali, ale możemy sobie wyobrazić odcięcie od podróży zagranicznych, systemu bankowego, blokadę kont czy zajęcie nieruchomości. Bez wątpienia pojawiłyby się również embarga czy wstrzymanie wsparcia technologicznego dla działających w Rosji firm. Tego typu sankcje wywołałyby bardzo szybko sprzeciw wobec Kremla i uderzyły w osobisty autorytet Putina. Może nawet ostatecznie. Innymi słowy, mógłby tego sprzeciwu w sensie politycznym nie przeżyć.