Niemniej jego koronacja, choć w tak młodym wieku, była najpoważniejsza z poważnych, a bożym pomazańcem zostaje się na całe życie. Nigdy też nie abdykował; zgodnie więc z faktami królem jest do dziś. Tyle że bez królestwa, bo jego ojczyzna od dobrych 70 lat ma ustrój republikański.
Fascynuje jego magnetyczna, choć nienarzucająca się osobowość. Jest bardzo miłym i kulturalnym człowiekiem. Kompletnie nie wyczuwa się w nim żadnej oschłej monarszej pozy. Skraca dystans, jest uśmiechnięty, zdobywa rozmówcę żartem i serdecznością. Ale czuje się zarazem, że jest kimś z innego świata, możliwe, że ma w sobie jakąś aurę, która jest dostępna tylko nielicznym. Czyżby to ów powiew pomazania świętymi olejkami? Nie wiem, zbyt rzadko spotykałem w życiu głowy koronowane. Oczywiście skłamałbym, gdybym napisał, że nie zrobiło na mnie wrażenia, iż rozmawiam z królem. Było to niewątpliwie bardzo wyjątkowe przeżycie. Jednak nie to zaprowadziło mnie w progi jego willi, przy bocznym skrzydle letniego pałacu carów Bułgarii Wrana pod Sofią. Dużo bardziej fascynowała (i wciąż fascynuje) mnie historia, której doświadczył. Jedna z najdziwniejszych figur, jakie mógł wymyśleć duch XX wieku dla głowy koronowanej, istne salto mortale w zamyśle wiecznego dyrygenta ludzkich losów.
Czytaj więcej
To oczywiście banał, że im więcej solidarności Zachodu w sprawie Kijowa, tym bezpieczniejsza Ukraina. Ale banał tylko pozorny, bo odruch solidarności, o którym piszę – i którego oczekuję – nie jest wobec naszego sąsiada łatwy. Także powszechnie powtarzana przez wrogów Kijowa teza, że Ukraina to państwo upadłe, nie wzięła się z księżyca. Mało kto w Europie tyle razy zlekceważył światową koniunkturę, szanse podsuwane przez geopolitykę i globalizację, co Ukraińcy. Wystarczy przyjrzeć się dorobkowi ostatnich 30 lat i porównać ścieżkę rozwoju Kijowa i sąsiadów, by zaczęły boleć zęby.
Dziedzic wszystkich możliwych europejskich dynastii (ma w żyłach krew Wettynów, Burbonów, Habsburgów, Sabaudów), mimo koligacji z rodzinami panującymi w Belgii czy Wielkiej Brytanii, został uchodźcą zanim skończył dziesięć lat i przez większość życia ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem. Wspomina, że po wyjeździe z kraju rodzina przez wiele lat nie miała z czego żyć. Ojciec osierocił go w czasie wojny. Komuniści trzymali w odosobnieniu. Nie podzielił losu rozstrzelanych przez Sowietów regentów tylko dlatego, że był dzieckiem. Nie dlatego, iżby kaci kierowali się jakąś przyzwoitością. Nie chcieli po prostu dopisywać dynastii niepotrzebnej martyrologii. Coburgowie dostali kilka godzin na spakowanie i wyjazd za granicę. Matka zdążyła zabrać tylko kilka najcenniejszych drobiazgów. Udało jej się wywieźć część kosztowności i rodzinnych obrazów. Reszta osobistego majątku miała być wysłana później (choćby jej posag, była przecież córką króla Włoch Wiktora Emmanuela II), ale została rozkradziona.
Wylądowali w ziemi obiecanej zdetronizowanych monarchów, czyli w egipskiej Aleksandrii. Tam spędził część dzieciństwa, a resztę w Hiszpanii pod parasolem przychylnego wygnańcom okrutnika – generała Francisco Franco. Nie miał żadnych – jak mówi – nadziei na powrót do ojczyzny. Skończył szkołę wojskową w Ameryce, a potem zaangażował się w biznes. Los jednak przygotował dla niego niebywałą niespodziankę. Był nią upadek berlińskiego muru i światowa porażka komunistów, także w rodzimej Bułgarii. Minęły lata, zanim zdecydował się na powrót i kolejne, zanim zaangażował się w politykę.