Bogusław Chrabota: Dzień z królem

Niewątpliwie pozostaję pod jego urokiem. Symeon von Sachsen-Coburg und Gotha, zwany w Bułgarii Sakskoburggotskim, a którego przedstawiam czytelnikom w tym numerze „Plusa Minusa", jest ostatnim z monarchów, którzy panowali w czasach II wojny światowej. Ale trzeba od razu zaznaczyć, że w jego przypadku określenie „panowanie" jest nieco mylące, bo na tron wstąpił jako sześciolatek, a wyjeżdżał z przejętego przez Sowietów kraju w wieku lat dziewięciu.

Publikacja: 11.02.2022 17:00

Bogusław Chrabota: Dzień z królem

Foto: Wikimedia Commons, Attribution-ShareAlike 4.0 International (CC BY-SA 4.0)/Grey Geezer

Niemniej jego koronacja, choć w tak młodym wieku, była najpoważniejsza z poważnych, a bożym pomazańcem zostaje się na całe życie. Nigdy też nie abdykował; zgodnie więc z faktami królem jest do dziś. Tyle że bez królestwa, bo jego ojczyzna od dobrych 70 lat ma ustrój republikański.

Fascynuje jego magnetyczna, choć nienarzucająca się osobowość. Jest bardzo miłym i kulturalnym człowiekiem. Kompletnie nie wyczuwa się w nim żadnej oschłej monarszej pozy. Skraca dystans, jest uśmiechnięty, zdobywa rozmówcę żartem i serdecznością. Ale czuje się zarazem, że jest kimś z innego świata, możliwe, że ma w sobie jakąś aurę, która jest dostępna tylko nielicznym. Czyżby to ów powiew pomazania świętymi olejkami? Nie wiem, zbyt rzadko spotykałem w życiu głowy koronowane. Oczywiście skłamałbym, gdybym napisał, że nie zrobiło na mnie wrażenia, iż rozmawiam z królem. Było to niewątpliwie bardzo wyjątkowe przeżycie. Jednak nie to zaprowadziło mnie w progi jego willi, przy bocznym skrzydle letniego pałacu carów Bułgarii Wrana pod Sofią. Dużo bardziej fascynowała (i wciąż fascynuje) mnie historia, której doświadczył. Jedna z najdziwniejszych figur, jakie mógł wymyśleć duch XX wieku dla głowy koronowanej, istne salto mortale w zamyśle wiecznego dyrygenta ludzkich losów.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Czy jest wciąż szansa dla Ukrainy

Dziedzic wszystkich możliwych europejskich dynastii (ma w żyłach krew Wettynów, Burbonów, Habsburgów, Sabaudów), mimo koligacji z rodzinami panującymi w Belgii czy Wielkiej Brytanii, został uchodźcą zanim skończył dziesięć lat i przez większość życia ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem. Wspomina, że po wyjeździe z kraju rodzina przez wiele lat nie miała z czego żyć. Ojciec osierocił go w czasie wojny. Komuniści trzymali w odosobnieniu. Nie podzielił losu rozstrzelanych przez Sowietów regentów tylko dlatego, że był dzieckiem. Nie dlatego, iżby kaci kierowali się jakąś przyzwoitością. Nie chcieli po prostu dopisywać dynastii niepotrzebnej martyrologii. Coburgowie dostali kilka godzin na spakowanie i wyjazd za granicę. Matka zdążyła zabrać tylko kilka najcenniejszych drobiazgów. Udało jej się wywieźć część kosztowności i rodzinnych obrazów. Reszta osobistego majątku miała być wysłana później (choćby jej posag, była przecież córką króla Włoch Wiktora Emmanuela II), ale została rozkradziona.

Wylądowali w ziemi obiecanej zdetronizowanych monarchów, czyli w egipskiej Aleksandrii. Tam spędził część dzieciństwa, a resztę w Hiszpanii pod parasolem przychylnego wygnańcom okrutnika – generała Francisco Franco. Nie miał żadnych – jak mówi – nadziei na powrót do ojczyzny. Skończył szkołę wojskową w Ameryce, a potem zaangażował się w biznes. Los jednak przygotował dla niego niebywałą niespodziankę. Był nią upadek berlińskiego muru i światowa porażka komunistów, także w rodzimej Bułgarii. Minęły lata, zanim zdecydował się na powrót i kolejne, zanim zaangażował się w politykę.

 On, król pozbawiony tronu, decyduje się stanąć w szranki wyborcze i zyskać władzę w sposób demokratyczny. Fortuna się uśmiecha.

I tu zaczyna się to najczystsze salto mortale przewrotnego losu. On, król pozbawiony tronu, decyduje się stanąć w szranki wyborcze i zyskać władzę w sposób demokratyczny. Fortuna się uśmiecha. Symeon Sakskoburggotski na czele swojej partii pokonuje przeciwników i staje na czele rządu. Premierem był całą czteroletnią kadencję i położył podwaliny pod członkostwo Bułgarii w strukturach Unii Europejskiej i NATO. Zgrzeszył tylko w jeden sposób. Nie dokonał cudów, jakich od niego oczekiwano. Nie odmienił narodu, nie dał Bułgarom bogactwa, jakiego pragnęli. O tym mówi z wyraźną goryczą. Ale wciąż jest jedynym monarchą w XX wieku, który po 50 latach od utraty władzy odzyskał ją w sposób demokratyczny, w powszechnych wyborach. Ile było w tym miłości ludzi, nadziei, zaufania? Nie potrafię powiedzieć. Mówi o tej przedziwnej figurze losu z uśmiechem.

Wiele kosztował go powrót do kraju, jeszcze więcej wejście do polityki. Osobną sprawą jest w jego przekonaniu autodegradacja, jakiej doświadczył, kiedy jako boży pomazaniec musiał zabiegać o głosy wyborców. To nie jest rola króla – tłumaczy. Król jest z natury ponad partiami. Jego misja trwa – z bożych wyborów – często wiele dziesięcioleci. Musi więc kierować się tylko dobrem narodu, a nie którejś z jego partyjnych reprezentacji. Tym się różni figura monarchy od wybieralnego prezydenta. Król nie zabiega o względy partyjnych bonzów. Nie łasi się do elektoratu w trosce o kolejną kadencję. Jest strażnikiem państwa. Jego prawa i tożsamości. Symeon, do którego zwyczajowo wypada się zwracać per „majestacie", nie marzy jednak o przywróceniu w Bułgarii monarchii. Jest realistą, jak twierdzi. Ludzie są przyzwyczajeni do rządów republikańskich i niech tak zostanie.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Postęp z rządowymi harcerzykami w tle

„Niech zostanie..." – myślę sobie gorzko również o mojej ojczyźnie, gdzie politycy słowo „patria" dawno zastąpili słowem „partia", gubiąc przy okazji kategorię dobra wspólnego. Czy w istocie musi tak być? A może kiedyś się zmieni? Tylko czy my zasługujemy na kogoś takiego jak Symeon?

Niemniej jego koronacja, choć w tak młodym wieku, była najpoważniejsza z poważnych, a bożym pomazańcem zostaje się na całe życie. Nigdy też nie abdykował; zgodnie więc z faktami królem jest do dziś. Tyle że bez królestwa, bo jego ojczyzna od dobrych 70 lat ma ustrój republikański.

Fascynuje jego magnetyczna, choć nienarzucająca się osobowość. Jest bardzo miłym i kulturalnym człowiekiem. Kompletnie nie wyczuwa się w nim żadnej oschłej monarszej pozy. Skraca dystans, jest uśmiechnięty, zdobywa rozmówcę żartem i serdecznością. Ale czuje się zarazem, że jest kimś z innego świata, możliwe, że ma w sobie jakąś aurę, która jest dostępna tylko nielicznym. Czyżby to ów powiew pomazania świętymi olejkami? Nie wiem, zbyt rzadko spotykałem w życiu głowy koronowane. Oczywiście skłamałbym, gdybym napisał, że nie zrobiło na mnie wrażenia, iż rozmawiam z królem. Było to niewątpliwie bardzo wyjątkowe przeżycie. Jednak nie to zaprowadziło mnie w progi jego willi, przy bocznym skrzydle letniego pałacu carów Bułgarii Wrana pod Sofią. Dużo bardziej fascynowała (i wciąż fascynuje) mnie historia, której doświadczył. Jedna z najdziwniejszych figur, jakie mógł wymyśleć duch XX wieku dla głowy koronowanej, istne salto mortale w zamyśle wiecznego dyrygenta ludzkich losów.

Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi