Od czipu Gatesa do płaskiej Ziemi

Pandemia jest wspaniałym czasem dla zwolenników teorii spiskowych dotyczących świata medycyny. Jednak antynaukowe bzdury, którymi karmią nas media społecznościowe, niestety nie znikną wraz z koronawirusem. Były, są i będą, ponieważ wiara w nie jest częścią natury człowieka.

Publikacja: 05.02.2021 18:00

Aktywistom antyszczepionkowym nie przeszkadza to, że ich poglądy zostały skompromitowane naukowymi d

Aktywistom antyszczepionkowym nie przeszkadza to, że ich poglądy zostały skompromitowane naukowymi dowodami. Ich protesty nie są przez to wcale słabsze. Jak w Warszawie, gdzie w połowie stycznia odbył się antycovidowy Marsz o Wolność, przeciwko „segregacji sanitarnej i przymusowi szczepień”

Foto: EAST NEWS, Piotr Molęcki

To się może zdarzyć każdemu. I z reguły pojawia się niespodziewanie, przy okazji niewinnej rozmowy. Koleżanka z pracy poinformuje cię przy kawie, że nie pije mleka, bo tam jest GMO, które zmieni jej kod genetyczny. Miła pani doktor oświadczy, że nie zakłada maseczki, bo ten cały „kowid" nie jest przecież taki straszny. Kolega przy piwie oświadczy, że przeczytał w internecie ciekawy artykuł o planecie Nibiru, która regularnie, raz na kilkadziesiąt tysięcy lat, rozbija Ziemię w proch i pył.

Niewykluczone też, że widzieliście redaktora w telewizji, który opowiada, że pandemia to wymysł, a na dowód pokazuje własną książkę. Albo oszusta udającego lekarza przepisującego na Facebooku sól z wodą na lepszy sen. Albo zaniepokojonych mieszkańców bloku, którzy nie chcą mieć u siebie anteny sieci komórkowej, bo słyszeli, że od tego gotuje się mózg. Albo...

Witajcie w świecie nauki alternatywnej. Zabrakłoby palców u rąk i nóg, aby wymienić tylko te najpowszechniejsze przekonania sprzeczne z obecnym stanem wiedzy, a niekiedy nawet ze zdrowym rozsądkiem. Przekonania, które każą ich zwolennikom wychodzić na ulice, awanturować się z policją, nagrywać demaskatorskie filmiki na YouTubie, a niekiedy nawet domagać się powoływania komisji parlamentarnych.

Najtrudniejsze w dyskusji ze zwolennikami teorii spiskowych jest zaś to, że wszystkie one zawierają okruch prawdy. „Zawsze jakaś część tych informacji jest prawdziwa. Można ją zweryfikować. Jest jednak przykryta grubymi warstwami spekulacji" – podkreśla Joan Donovan z Uniwersytetu Harvarda, zajmująca się badaniem ekstremizmu, manipulacji online i dezinformacji.

Zobaczmy, jak to działa.

Czip Billa Gatesa, czyli plandemia

Wszechświatowa pandemia choroby zakaźnej, niejasności wokół miejsca i czasu pojawienia się chińskiego koronawirusa, powszechny program szczepień – czyż można wyobrazić sobie żyźniejszą glebę dla rozwoju teorii alternatywnych wobec nauki?

Plandemia to słowo, które zostało spopularyzowane przez filmy Mikkiego Willisa i dr Judy Mikovits nakręcone w 2020 roku i dotyczące oczywiście Covid-19 („Plandemics"). Pojawiło się ono jednak wcześniej, w 2006 roku, przy okazji opisywania „planowanej pandemii" w „The Sydney Morning Herald". Ale teraz padło na wyjątkowo podatny grunt.

Dr Judy Mikovits to badaczka zajmująca się wirusami, której prace naukowe zostały odrzucone i skompromitowane (m.in. jej wycofany przez pismo „Science" artykuł mówił o wirusie powodującym chroniczne zmęczenie). Jest autorytetem dla antyszczepionkowców i ostrą krytyczką firm farmaceutycznych. W „Plandemics" dowodzi, że za wybuchem pandemii koronawirusa SARS-CoV-2 stoją właśnie chciwe koncerny, Bill Gates i Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), a patogen wyciekł z laboratorium w Wuhanie. Uważa też, że szczepionki na grypę obniżają odporność na Covid-19, a noszenie maseczek aktywuje wirusa i zwiększa ryzyko zachorowania.

Czy jest w tym „ziarno prawdy"? Jest! Rzeczywiście WHO zlekceważyła zagrożenie koronawirusem. Rzeczywiście w Wuhanie jest laboratorium mikrobiologiczne. Prawdą jest, że delegacja WHO dopiero teraz, ponad rok po zarejestrowaniu pierwszych przypadków choroby, wybrała się do Wuhanu, aby sprawę zbadać na miejscu. Bez wątpienia firmy farmaceutyczne zarobią krocie na szczepionkach, a Bill Gates i jego fundacja są jednymi z największych orędowników szczepień.

W ten sposób teoria plandemii sprytnie wykorzystuje antypatie i lewicy, i prawicy. „Medyczne i zdrowotne teorie spiskowe mają się doskonale – mówił „Guardianowi" prof. Eric Oliver, politolog z Uniwersytetu Chicago. – Głównie z tego powodu, że nie są otwarcie związane z żadną ideologią, tak jak inne teorie spiskowe. Przekraczają granice ideologiczne i polityczne".

Do tego koktajlu można dorzucić coś jeszcze – technologię 5G i mikroczipy. I tu ujawnia się cała złowieszcza rola Gatesa. To on nakłania rządy do podawania szczepionek, w których znajduje się urządzenie śledzące GPS, moduł zdalnej kontroli umysłu, nadajnik 5G i – oczywiście powodujący autyzm – preparat. Przekonanie o „czipie Billa Gatesa" jest tak rozpowszechnione, że polski rząd na oficjalnej stronie internetowej, w zakładce pytania i odpowiedzi, uznał za konieczne wyjaśnić, że szczepionka przeciw Covid-19 nie będzie zawierała żadnych mikroczipów.

Od czego to się zaczęło? Prawdopodobnie od opisu eksperymentu opublikowanego w grudniu 2019 roku w „Science Translational Medicine", w którym naukowcy próbowali dokonać zapisu certyfikatu podania szczepionki na skórze pacjenta przy wykorzystaniu emitujących podczerwień mikrocząsteczek. Kevin McHugh wraz z zespołem z Massachusetts Institute of Technology próbował stworzyć niezawodny system do rejestracji szczepień, który działałby na całym świecie. A przyczynił się do powstania jednej z najzabawniejszych i najgroźniejszych teorii spiskowych dekady.

Makaki Andrew Wakefielda, czyli autyzm i szczepionki

Szczepionki są generalnie wdzięcznym tematem do snucia antynaukowych rozważań. I nie jest to wcale kwestia ostatnich lat i prób powiązania ich z autyzmem (o czym za chwilę).

Krytyka szczepień pojawiła się z chwilą, gdy Edward Jenner udowodnił, że przejście stosunkowo łagodnej krowianki chroni przed zakażeniem bardzo niebezpieczną ospą prawdziwą. Już wtedy niektórzy uznali, że obowiązek szczepień (który przyczynił się do eradykacji ospy) jest naruszeniem ich praw i wolności. Krytykiem szczepień był m.in. wybitny biolog Alfred Russel Wallace, współtwórca teorii ewolucji przez dobór naturalny.

W następnych latach szczepionki potwierdziły jednak swoją przydatność i bezpieczeństwo, choć nie obyło się bez kontrowersji – m.in. związanych ze szczepionką DTP (przeciw błonicy, tężcowi i krztuścowi). Jednak prawdziwą rewolucję przyniosły „badania" Andrew Wakefielda i ich publikacja w 1998 roku. Brytyjski były już lekarz gastroenterolog przekonywał wtedy, że szczepionka MMR (przeciw odrze, śwince i różyczce) przyczynia się do autyzmu i zapalenia jelit u dzieci.

Dziennikarskie śledztwo „The Sunday Times" ujawniło jednak, że „badania" zostały sfałszowane, a Wakefield przyjął pieniądze za udowodnienie z góry założonej tezy, miał również interes finansowy w podważaniu szczepień MMR. Prestiżowe pismo „Lancet", które opublikowało artykuł Wakefielda, wycofało materiał. Przeprowadzono również szczegółowe badania populacyjne, które nie potwierdziły tezy o związku szczepień i autyzmu.

Ale szkoda już się dokonała. Zaufanie do szczepień spadło. Winnym autyzmu stał się zaś tiomersal – związek rtęci stosowany do konserwacji szczepionek od blisko 80 lat. Mimo że nie udowodniono związku tiomersalu z autyzmem, wycofano go ze składu szczepionek. Sukces sceptyków jest jednak iluzoryczny – częstość występowania autyzmu u dzieci nadal rośnie, i to bez tiomersalu w większości szczepionek.

Jak na to zareagowali antyszczepionkowcy? Postanowili sami pokazać światu rzetelne i obiektywne badania naukowe nad wszczepiennym autyzmem. Grupa SafeMinds zleciła i sfinansowała eksperyment na makakach, którym wstrzykiwano szczepionki zawierające tiomersal. Później badano ich zachowanie i zmiany neurologiczne. Wyniki tych dociekań opublikowano w „Proceedings of the National Academy od Sciences". Konkluzja? „To badanie nie potwierdza hipotezy o roli szczepionek z tiomersalem/szczepionki MMR w powstawaniu autyzmu".

Zamiast ostatecznego ciosu wyszedł antyszczepionkowy samobój. Co jednak w najmniejszym stopniu nie zmieniło poglądów aktywistów. Wręcz przeciwnie – swoje sprzeczne z naukowymi faktami tezy wyrażają oni jeszcze głośniej. W Polsce powstał nawet Parlamentarny Zespół ds. Programu Szczepień Ochronnych Dzieci i Dorosłych, którego zadaniem było w istocie zablokowanie stosowania tej metody zabezpieczenia się przed chorobami zakaźnymi.

Rakieta Mike'a Hughesa, czyli zderzenie teorii z rzeczywistością

Fakt, że aktywistom antyszczepionkowym nie przeszkadza to, że zostali przez naukę skompromitowani dowodami, nie powinien dziwić. Mamy przecież wyznawców jeszcze większego absurdu – teorii płaskiej Ziemi.

Ojcem chrzestnym tego ruchu był XIX-wieczny brytyjski pisarz i wynalazca Samuel Rowbotham, który twierdził, że Biblię należy rozumieć dosłownie – i skoro mówi ona, że Ziemia jest płaska i nieruchoma, to właśnie tak jest i żadne obserwacje tego nie zmienią.

Jego wizja płaskiej Ziemi przypomina nieco tę z książek Terry'ego Pratchetta – żyjemy na płaskim dysku z biegunem północnym na środku. Dysk otacza zaś kilkudziesięciometrowy mur z lodu (Antarktyda), przez co nie można z niego spaść. Słońce i Księżyc to obiekty dość małe i zawieszone ok. 5 tys. km nad dyskiem.

Co ciekawe, ta wizja z biegiem czasu przyciągała zwolenników nieprzejmujących się takim drobiazgami, jak międzykontynentalny ruch statków czy (nieco później) fotografie lotnicze. W 1956 roku powołana została organizacja Międzynarodowe Towarzystwo Badań nad Płaską Ziemią. Jej założyciela Samuela Shentona nie przekonały nawet pierwsze zdjęcia satelitarne Ziemi – uznał, że to złudzenie optyczne szerokokątnego obiektywu.

Towarzystwo ma kilka tysięcy zwolenników, których nie przekonują takie drobiazgi, jak loty kosmiczne, nawigacja GPS w telefonach komórkowych i samochodach czy podróże lotnicze. Ich zdaniem grawitacja nie istnieje, a opadanie przedmiotów jest spowodowane ruchem dysku w górę.

W przypadku zwolenników płaskiej Ziemi zderzenie z rzeczywistością jest jednak bardziej brutalne niż antyszczepionkowców. W lutym 2020 roku Mike Hughes, domorosły wynalazca, szofer i płaskoziemca, postanowił udowodnić, że kulistość planety to mit. Na pokładzie własnej konstrukcji rakiety z napędem parowym wystrzelił się w powietrze. Niestety, dopadła go grawitacja (lub ruch dysku w górę) i Mike Hughes poniósł śmierć w katastrofie.

Smok Carla Sagana, czyli sztuka unikania odpowiedzi

Skoro nauka ma tak przekonujące dowody na fałszywość teorii o płaskiej Ziemi, plandemii czy autyzmie poszczepionkowym, to dlaczego wciąż trwa o tym dyskusja? Problem wynika z taktyki zwolenników teorii spiskowych, którzy poproszeni o jakikolwiek dowód na prawdziwość swoich twierdzeń dobudowują kolejne warstwy paranoi.

Ilustruje to eksperyment myślowy Carla Sagana (który rozważał dyskusję nad istnieniem Boga) znany jako „Smok w garażu". Powiedzmy, że ktoś mówi: „w moim garażu mieszka ziejący ogniem smok. Oczywiście chcesz go zobaczyć" – pisze Sagan. Ale po otwarciu drzwi okazuje się, że garaż jest pusty. „Zapomniałem powiedzieć, że smok jest niewidzialny". To może trzeba rozsypać na podłodze mąkę, aby zobaczyć jego ślady? „Świetny pomysł, ale ten smok lata". Kamera na podczerwień, która pozwoli zobaczyć żar ognia z jego paszczy? „Niewidzialny smok zieje ogniem, który nie daje ciepła" – odpowiada Sagan. Inaczej mówiąc, nie ma sposobu, aby dowieść jego istnienia, a każda próba naukowego podejścia do problemu zostanie storpedowana. Ilekroć zwolennikom metody naukowej wydaje się, że oto strzelili sceptykom gola (ewentualnie padł samobój, jak w przypadku antyszczepionkowców), okazuje się, że bramka stoi w zupełnie innym miejscu.

Każda dyskusja o dowodach potwierdzających szkodliwość szczepionek, sieci 5G, istnienie spisku firm farmaceutycznych przypomina polowanie na niewidzialnego smoka. Brak dowodów jest najlepszym dowodem – powiada klasyk. Nie ma artykułów w „Nature", „Science" czy „The Lancet" o autyzmie po szczepieniach? Układ lekarzy z koncernami! Naukowy konsensus w sprawie globalnych zmian klimatu? Spisek ekologów! Kwarantanna i obowiązek noszenia maseczek obowiązuje praktycznie w całej Europie? To tylko dowód na to, że to globalna operacja zniewolenia!

Cios Buzza Aldrina, czyli koniec dyskusji

W 2002 roku Bart Sibrel, zwolennik teorii spiskowych, zaczepił emerytowanego amerykańskiego astronautę. Sibrel jest najbardziej znany z podważania lądowania ludzi na Księżycu. Astronautą tym był Buzz Aldrin, członek załogi Apollo 11 i drugi człowiek, który postawił stopę na Srebrnym Globie. Sibrel pokrzykiwał na Aldrina, nazwał go tchórzem i kłamcą oraz kazał przysięgać na Biblię, że rzeczywiście był na Księżycu. 72-letni astronauta nie wytrzymał. Błyskawicznym prawym podbródkowym ostudził zapał o połowę młodszego natręta. Mimo brutalności Buzza Aldrina jego postępek spotkał się z pełnym uznaniem opinii publicznej (a także policji). „Mały cios dla człowieka, wielki triumf dla zdrowego rozsądku" – pisały gazety.

Nie wątpię, że wielu naukowców jest znużonych, tak jak Aldrin, ciągłym wyjaśnianiem kwestii, które badania już dawno rozstrzygnęły. Nie widzą sensu w pokazywaniu tych samych wyników badań w odpowiedzi na absurdalne zarzuty. Tym bardziej że liczne doświadczenia psychologów pokazują, iż żadne fakty, wykresy i racjonalne argumenty nie przekonają ludzi wierzących w teorie spiskowe.

Psychologia uznaje również, że każdy człowiek jest w pewnym stopniu podatny na wiarę w teorie spiskowe czy antynaukowe. Zdaniem Roba Brothertona, eksperta od badania teorii spiskowych, nieufność wobec nauki stanowi pewnego rodzaju mechanizm obronny przed tym, czego nie rozumiemy. Często bowiem teorie spiskowe wyjaśniają w prosty i zrozumiały sposób problemy, które nauka tłumaczy zawile i nieintuicyjnie. Badania prowadzone w USA wskazują co prawda, że osoby z wyższym wykształceniem rzadziej padają ofiarą fake newsów i rzadziej dają wiarę teoriom spiskowym (prawdopodobnie wynika to z umiejętności krytycznego myślenia i wiedzy ogólnej), ale edukacja również nie daje pełnej odporności na dezinformację. Między bajki można też włożyć rozpowszechnioną (głównie w Polsce) tezę, że zwolennicy partii prawicowych są szczególnie podatni na manipulację, podczas gdy lewicowcy prezentują racjonalny punkt widzenia.

Brotherton przypomina też o tzw. efekcie trzeciej osoby – mechanizmie, który każe nam uważać, że inni są bardziej niż my podatni na fake newsy, propagandę i reklamę. Że jesteśmy sprytniejsi, wiemy lepiej i możemy dostrzec prawdziwą istotę zjawiska lepiej niż inni ludzie. Dokładnie jak zwolennicy teorii spiskowych. 

To się może zdarzyć każdemu. I z reguły pojawia się niespodziewanie, przy okazji niewinnej rozmowy. Koleżanka z pracy poinformuje cię przy kawie, że nie pije mleka, bo tam jest GMO, które zmieni jej kod genetyczny. Miła pani doktor oświadczy, że nie zakłada maseczki, bo ten cały „kowid" nie jest przecież taki straszny. Kolega przy piwie oświadczy, że przeczytał w internecie ciekawy artykuł o planecie Nibiru, która regularnie, raz na kilkadziesiąt tysięcy lat, rozbija Ziemię w proch i pył.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi