A skąd! Z tym filmem jest trochę jak z „Kształtem wody" Guillermo del Toro. Siedzisz przed ekranem i przez pierwsze pół godziny zastanawiasz się, o co chodzi. Jakieś nieziemskie istoty, czyste wariactwo. I nagle zdajesz sobie sprawę, że jesteś w samym środku love story. Podobnie jest z „Titane". To wcale nie jest projekt rewolucyjny. To prawda: Alexia zachodzi w ciążę z samochodem i morduje facetów, którzy ją napastują albo stają na jej drodze. Jednak za chwilę się okazuje, że ten film opowiada historię dwojga samotnych ludzi, którzy czują, że razem będzie im łatwiej iść przez życie. Czy nie o tym opowiadało wielu twórców od początku kina? Tyle że Julia Ducournau nadała tej historii nowoczesną formę, zszokowała widzów. Jeśli chodzi o mnie, to musiałem się zdobyć na spore poświęcenie. Mój Vincent miał być bardzo szczupły, a facetowi po sześćdziesiątce nie jest łatwo zrzucić wagę. Przez wiele miesięcy wstawałem o świcie i półtorej godziny gimnastykowałem się. Zrezygnowałem z alkoholu i pysznego, francuskiego pieczywa. Ale było warto. Uwielbiam grać takich ludzi jak Vincent. Twardy chłop, strażak, który niejednokrotnie ratuje ludzi, narażając własne życie, komendant odpowiedzialny za zespół młodych współpracowników, a gdzieś w środku człowiek wrażliwy, delikatny, pełen tęsknot.
Vincent stracił syna, a bardzo tęskni za ojcowską miłością, nawet za cenę świadomego okłamywania siebie samego. Dlatego przyjmuje pod swój dach Alexię, udającą jego zaginionego dekadę wcześniej syna. Dla mnie to wielki bohater tego filmu, może nawet ważniejszy niż sama Alexia.
Nie powinienem tego głośno powiedzieć, ale myślę dokładnie tak, jak pani. Sądzę, że tytuł tego filmu spokojnie mógłby brzmieć: „Wszystko o miłości". Bo mimo wywrotowej formy, mimo zbrodni, są tu przede wszystkim piękne uczucia. Gdy na ekranie pojawia się mój bohater, brutalna opowieść zmienia się diametralnie.
Vincent i Alexia reprezentują dwa kompletnie różne światy. Ale przecież okazuje się, że wcale nie są one od siebie tak bardzo oddalone.
Alexia uważa, że miłości nie ma, Vincent wierzy, że miłość jest, tylko dla niego już się skończyła. I gdy ta dwójka zagubionych ludzi spotyka się, zaczyna ich łączyć rodzicielska miłość – najczystsza i najbardziej bezinteresowna. Dzisiaj, w rozchwianej rzeczywistości, bardzo takich uczuć potrzebujemy.
Ale też kilka innych pozycji z pana filmografii układa się w ważną opowieść o współczesnym świecie. Zagrał pan epizod w „Nienawiści", w której Mathieu Kassovitz ponad 20 lat temu mówił o sytuacji imigrantów zamieszkujących ubogie podparyskie dzielnice. W „Welcome" Lloreta pana bohater pomagał młodemu Kurdowi, który z Calais chciał nielegalnie przedostać się do swojej ukochanej w Wielkiej Brytanii. W ubiegłorocznym „Innym świecie" Stephane'a Brize grał pan menedżera, który przestaje godzić się ze strategiami wielkiej korporacji uderzającymi w pracowników. A w przejmującej „Mierze człowieka", też Stephana Brize, stworzył pan postać bezrobotnego usiłującego uratować to, co mu jeszcze zostało: własną godność. To była nagroda dla najlepszego aktora w Cannes.