Jest coś, czego pan w „To była ręka Boga" nie pokazał? Coś, czego pan żałuje?
Nie. Ten film jest dokładnie taki, jaki miał być. W swoich poprzednich produkcjach poznawałem nieznane mi światy: polityki, Kościoła. W tym – odwrotnie: wróciłem do świata, który znałem najlepiej. I przyniosło mi to wielką ulgę. A czego żałuję? Wie pani, skąd się wziął tytuł filmu? Maradona w 1986 roku, podczas mistrzostw świata, w meczu Argentyny z Włochami strzelił gola, który dał zwycięstwo jego drużynie. Tak naprawdę sędziowie nie powinni byli go uznać, bo Maradona pomógł sobie ręką. Ale uznali, a tego gola nazwano „ręką Boga". Włosi byli zachwyceni, zwłaszcza Neapolitańczycy, którzy go kochali. Było tak jak w filmie – ludzie wybiegali na balkony, żeby razem się cieszyć i świętować. Ja sam, jak mówiłem, zawdzięczam Maradonie życie. Tym filmem chciałem mu to wyznać. I jeszcze coś: to również on, obok Capuanu, dał mi krótką lekcję kina. Kiedyś powiedział, że tajemnica sukcesu piłkarza jest prosta: udajesz, że biegniesz w prawo, a skręcasz w lewo. Podobnie jest w zawodzie reżysera. Liczy się suspens. Więc ten film miał być także dla niego. Kiedy dziennikarze napisali, że robię „ To była ręka Boga", z obozu Maradony doszły do mnie jakieś dziwne głosy niezadowolenia czy sprzeciwu. Nie wiem, pewnie chodziło o pieniądze. Jestem przekonany, że on o tym nie wiedział. Czego więc żałuję najbardziej? Tego, że nie zdążyłem mu tego filmu pokazać i podziękować. Maradona umarł w listopadzie 2020 roku.
Czasem trzeba oszukać wagę
"Szef roku" Fernanda Leóna de Aranoi to hiszpański kandydat do Oscara. Z pyszną, brawurową kreacją Javiera Bardema. Grany przez niego właściciel fabryki Wagi Blanco jest „równym chłopem". W salonie swojego domu ma całą ścianę nagród za wzorowe prowadzenie firmy, dba o jakość produkcji, przejmuje się sprawami pracowników.
Po tym filmie wróci pan do kina politycznego?
Zdecydowanie nie! We Włoszech zrobienie filmu politycznego wymaga nie lada hartu. Kiedy byłem młodszy, walczyłem. Próbowałem zrozumieć ten nieznany mi świat skorumpowanych, cynicznych ludzi. Zwłaszcza Andreotti stał się moją obsesją, bo kim trzeba być, żeby przetrwać w wielkiej polityce tyle lat i epok. Ale już wystarczy. Na kolejną wiwisekcję polityka nie mam już ani siły, ani ochoty, ani ambicji.
To co teraz?
Nie wiem. Może znów coś intymnego? Charles Bukowski powiedział coś takiego: „Bóg był dla mnie dobry. Przeżyłem wspaniałą miłość i potwornie dużo cierpień". Pewnie mógłbym to za nim powtórzyć. Pewnie też mógłby to powtórzyć niejeden widz. Ale na razie mam zaległości. Film, do którego przygotowywałem się od dawna. O mafii, ale nie neapolitańskiej, lecz nowojorskiej. Zainteresowała mnie postać Arlyne Brickman. Pracowała ona dla rodziny Colombo, ale gdy została brutalnie zgwałcona, nikt nie stanął w jej obronie, bo była żydowskiego pochodzenia. Skończyła jako informatorka FBI. W 1986 roku dzięki jej zeznaniom zostali osądzeni i skazani Anthony Scarpati i kilku innych członków rodziny Colombo. Magnesem dla mnie jest tu Jennifer Lawrence, z którą zresztą rozmawiamy także o innym wspólnym projekcie. Praca z taką aktorką jest wydarzeniem dla każdego reżysera.
Pandemia zahamowała pana plany?
Oczywiście, lockdowny, trudności w podróżowaniu dotknęły mnie tak samo jak wszystkich. Ale ja w ogóle zaczynam chyba zwalniać. Przez 20 lat zastanawiałem się, jak wejść na scenę. Teraz przez 20 następnych lat będę się zastanawiał, jak z niej zejść. Choć Włochy są tak ciekawym światem, że tematów nie zabraknie. Ani mnie, ani innym artystom.
No, właśnie: w filmach opowiada pan o polityce, Neapolu, rodzinie, kościele, wierze, ukochanej przez Włochów muzyce. A kiedy sam myśli pan „Włochy", to co najpierw przychodzi panu do głowy?
Dla mnie to miejsce, gdzie się je najlepiej na świecie.
Paolo Sorrentino – ur. w 1970 r. w Neapolu
Reżyser, scenarzysta, producent filmowy i telewizyjny. Twórca takich filmów jak „Boski" oparty na biografii polityka Giulio Andreottiego (nagroda jury w Cannes i nominacja do Oscara), „Wielkie piękno" (Europejska Nagroda Filmowa dla najlepszego filmu i za reżyserię, Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego), „Młodość", a także głośnego serialu dla HBO „Młody papież" i jego kontynuacji „Nowy papież" . Film „To była ręka Boga" otrzymał w tym roku Srebrne Lwy – nagrodę główną festiwalu w Wenecji i trzy nominacje do Europejskiej Nagrody Filmowej. Jest włoskim kandydatem do Oscara. Można go oglądać w kinach i na Netfliksie.