Aksinowicz: W snach zawsze był pijany ojciec

W moich snach zawsze pojawiał się pijany ojciec. Przeżywałem horror od nowa. Po jego śmierci pierwszy raz przyśniło mi się, że jest szczęśliwy – mówi autor filmu „Powrót do tamtych dni" - mówi Konrad Aksinowicz, reżyser.

Aktualizacja: 12.12.2021 11:14 Publikacja: 10.12.2021 10:00

Weronika Książkiewicz, Teodor Koziar i Maciej Stuhr jako rodzina w filmie „Powrót do tamtych dni”

Weronika Książkiewicz, Teodor Koziar i Maciej Stuhr jako rodzina w filmie „Powrót do tamtych dni”

Foto: Kacper Chmielowski

Plus Minus: Lata 90., ojciec-alkoholik, stłamszona przez życie matka i 12-letni chłopiec, który musi zbyt szybko dojrzeć. „Powrót do tamtych dni" jest twoim własnym rozliczeniem z dzieciństwem. To był rodzaj coming-outu jako DDA, czyli Dorosłe Dziecko Alkoholika?

Nie. Coming-out przeżyłem dziesięć lat temu, gdy w trzy dni wyrzuciłem z siebie scenariusz „Powrotu do tamtych dni". I poczułem ulgę. Chciałem opowiedzieć o dzieciństwie, ale też o dorosłości dziecka alkoholika. O człowieku, który już zawsze będzie borykał się z życiem. O sobie.

W filmie  pozostała tylko historia dwunastolatka.

Widzowie w kinie źle tolerują jednak trzygodzinne produkcje, więc ostatecznie postanowiłem skupić się na dzieciństwie bohatera. Pokazać przyczyny tego, że DDA są tacy, jacy są. Próbowałem to zrobić maksymalnie obiektywnie. Ojcu wybaczyłem już dawno. Starałem się zrozumieć jego chorobę. Terapia, którą odbyłem, pozwoliła mi nazwać traumy, które mi fundował. I do końca jego życia chciałem być z nim jako syn, a nie jako syn współuzależniony.

Dlaczego zrealizowałeś film dopiero dziesięć lat po napisaniu scenariusza?

Zawsze wyobrażałem sobie, że zrobię go, gdy do niego dorosnę. I gdy dostatecznie opanuję warsztat. To miał być przecież mój „Amarcord". Ale też miałem jakiś irracjonalny lęk. Bałem się, że jeśli poruszę ten temat, ojciec nie dożyje premiery. Może dlatego zwlekałem? Nie potrafię tego wytłumaczyć. Ale po premierze mojego filmu „W spirali" pomyślałem, że to już czas. A przecież coś w tym lęku było. Ojciec umarł, kiedy przygotowywałem „Powrót do tamtych dni".

Ale wiedział o twoim projekcie?

Oczywiście. Mówiłem mu: „Tato, zrobię film o nas. Ciebie zagra Maciej Stuhr, spotkajcie się i porozmawiajcie". A on wciąż pytał: „Ale co ja będę grał?". Do końca życia był aktorem. Odpowiadałem: „Coś znajdziemy, tato".

Jak przyjął scenariusz?

Podobał mu się, choć powiedział, że wielu rzeczy nie pamięta. Może to nie była prawda? Może te zdarzenia wypierał? A może naprawdę nie pamiętał? Ja jeden jedyny raz w życiu, jako 16-latek, miałem incydent alkoholowy. Następnego dnia obudziłem się i w ogóle nie miałem pojęcia, co się poprzedniego wieczoru działo.

Kręciłeś na podwórku domu, w którym jako 12-latek mieszkałeś we Wrocławiu. Ile jest w tym twoich własnych przeżyć?

Swoją historię zaadaptowałem do celów filmowych. Na niektórych bohaterów, choćby nauczycielkę, złożyły się różne osoby. Podobnie jest z moją filmową rodziną. Wprowadziłem nowe postacie. Chciałem pokazać, że alkoholizm Alka spowodowany jest również czymś, co przy rodzinnym stole wydarzało się wcześniej. Ale wiele rzeczy brałem bezpośrednio ze swoich doświadczeń, zwłaszcza gdy pokazywałem ciąg alkoholowy. Widziałem to na własne oczy. Na planie wszyscy uznali mnie za eksperta w tej dziedzinie.

Z jakiego czasu pochodzi twoje pierwsze traumatyczne wspomnienie?

Miałem chyba ze trzy lata. Jakaś impreza w domu i stół zniszczony jak w filmie. Ojciec rozwalił wszystko. Mam przed oczami ziemię z donicy, w której stała choinka, pomieszaną z ogórkami. Pamiętam zapach tej mieszanki. Mama zabrała mnie do sąsiadów, a ja im opowiadałem, co się w moim domu wydarzyło.

Czytaj więcej

Czasem trzeba oszukać wagę

A jednak Teodor ma przy sobie w nocy nóż - na wszelki wypadek, żeby bronić matkę.

Chciałem pokazać, że jest gotowy na wszystko. Ale okazało się, że ta scena jest mniej traumatyczna dla widzów niż inna, w której chłopiec chce się pocałować z dziewczyną, a w drzwiach staje pijany ojciec. Wstyd jest czymś potwornym. Wiele osób go przeżyło.

Ty też?

Nigdy nie przyprowadzałem nikogo, zwłaszcza dziewczyn, do domu. Bo wiedziałem, że coś takiego może się wydarzyć. Ale tak, oczywiście znam uczucie wstydu. Choćby takie zdarzenie: na parterze naszego domu mieszkała starsza pani, zresztą przemiła. Stale obserwowała zza szyby podwórko i kiedyś powiedziała przy moich kolegach, że mój tatuś pije. Poskarżyłem się ojcu. Poszedł do niej i ochrzanił ją. Dołączył się jej syn. Potem już ta pani nigdy nie wyglądała przez okno.

Było w historii kina wiele filmów o alkoholizmie – od mocnego„Straconego weekendu” Billy Wildera z 1945 roku. Także w Polsce - od „Pętli” Hasa aż po „Żółty szalik” Morgensterna czy  „Pod mocnym Aniołem” Smarzowskiego. Ale w „Powrocie do tamtych dni” przyjąłeś inną perspektywę - dziecka rosnącego w domu alkoholika.

Zrobiłem ten film dla siebie i dla innych dzieci alkoholików. Ja bardzo potrzebowałem takiej opowieści, kiedy byłem nastolatkiem. Zobaczyłem coś podobnego w „Lśnieniu” Kubricka. Dziecko siedzące na kolanach Jacka Nicholsona pyta, czy tata nie skrzywdzi mamusi, Nicholson odpowiada „Nie”, ale po jego oczach widzimy, że wszystko może się wydarzyć.

Dzisiaj coraz częściej mówi się o syndromie DDA – Dorosłych Dzieci Alkoholików. Bo nieprawda, że takie dzieciństwo nie zostawia śladów. Niektórzy piją, inni całe życie starają się uciekać od tragicznych wspomnień. Niedawno ukazała się książka Aleksandry Zbroi „Mireczek”,  był też „Dom w butelce” z wywiadami z dziećmi alkoholików. Syndrom DDA idzie z człowiekiem przez życie?

Tak, bo my jesteśmy ludźmi, którzy wciąż potrzebują emocji. Nie ma czegoś takiego jak stałość. Moja terapeutka powiedziała mi, że nigdy nie osiągnę całkowitego wewnętrznego spokoju. Mogę tylko popracować nad górkami i dołkami. Ale teraz przynajmniej jestem kierowcą swojego życia i kiedy wjeżdżam w drzewo, to wiem, że to moja wina. Przedtem siedziałem w tym samochodzie jako pasażer. No a na terapii grupowej nauczyłem się słuchać innych, dostrzegać różne punkty widzenia.

Terapia grupowa pomaga?

Tak. Bo „dwunastu gniewnych ludzi” poznaje twoją historię. Dla ciebie  jest ona prosta i zrozumiała. A nagle zdajesz sobie sprawę, że z tuzina osób co najmniej połowa ocenia ją zupełnie inaczej. Dzięki temu też zaczynasz inaczej myśleć. Ja kiedyś opowiedziałem, że jako dziewięciolatek nie zdałem do następnej klasy w szkole muzycznej. Musiałem zmienić szkołę, straciłem przyjaciół. Moja mama wtedy zemdlała. Na terapii chciałem zasygnalizować: zobaczcie, jak ona mnie kochała, jak przejmowała się moimi sprawami. A ludzie z terapii powiedzieli: „Zamiast mdleć powinna wtedy ci pomóc, ratować cię”. W tym momencie człowiek sobie mówi:„ O kurczę, zawsze myślałem inaczej. A dla nich jest oczywiste, że matka powinna syna wspierać”.

Z syndromu DDA naprawdę nie można „wyleczyć się”?

Nie. Jestem tego przykładem. Począwszy od 30 roku życia przeszedłem terapie grupowe, indywidualne. Nauczyłem się nazywać własne lęki. A trauma i tak we mnie siedzi. Do realizacji „Powrotu...” przygotowywałem się jak sportowiec do olimpiady. Wiedziałem, że mogę dostać ataki paniki, bo już mi się one zdarzały. Podczas zdjęć we Wrocławiu cały czas chodziłem na terapię i byłem na małych lekach psychotropowych. Poza tym biegałem 7 kilometrów dziennie. Nauczyłem się robić drzemki. Godzinę pomiędzy kolejnymi ujęciami spałem. Wszystko, żeby osiągnąć swój cel: opowiedzieć tę historię.

Ten film cię zmienił?

Tak. W moich snach zawsze pojawiał się  pijany ojciec. Przeżywałem horror wciąż od nowa. Po śmierci ojca pierwszy raz przyśniło mi się, że on jest totalnie szczęśliwy. Przyszedł do mnie razem z moim zmarłym przyjacielem Tadeuszem Szymkowem. Dwaj ważni dla mnie ludzie powiedzieli mi, że już jest im dobrze. Ale póżniej koszmary wróciły: znów we śnie biegłem po jakichś schodach, a ojciec pił na umór. Po „Powrocie...” wydarzyło się coś magicznego. Ojciec śni mi się trzeźwy. Jest takim ojcem, jakiego zawsze chciałem mieć. No i przestałem się czepiać lat 90., wróciłem do XXI wieku. Słucham współczesnej muzyki, zamiast roweru mam hulajnogę elektryczną, doceniam  to, co dzieje się we współczesnym kinie. Żyję tu i teraz. Patrzę na moją córkę jak dorasta z lalkami LOL, a nie klockami Lego. Choć Lego też ma.

Ona pewnie nigdy nie zobaczy cię po alkoholu.

To prawda. Ale będzie miała inne traumy. Stale widzi mnie z telefonem komórkowym i to też grozi  pewną formą nerwicy natręctw.

Jeśli z dzieciństwa pamiętasz alkohol, domowe awantury, pęknięty stół i zwaloną choinkę – czy rodzi się w tobie potrzeba ułożenia własnego życia inaczej?

Tak. Ale też nieufność. Mam 43 lata i nie jestem z kobietą, z którą mamy dziecko. Rozstaliśmy się rok temu, w czasie pandemii. Bo ja, choć się staram, nie potrafię kochać. I nie potrafię przyjmować miłości od drugiej osoby. Jak w filmie Woody’ego Allena: „Nie chcę należeć do klubu, który zaakceptowałby mnie jako swojego członka”. To paradoks. Im bardziej ktoś mnie nie chce, tym bardziej do niego lgnę. A jak ktoś daje mi miłość, to go odpycham. Bo ja boję się miłości. To głęboki syndrom DDA. Na początku przyszłego roku idę na nową terapię. Będę tę nieufność w sobie leczył, bo chciałbym kiedyś dać komuś przyzwolenie na to, by mnie pokochał. Dziś wyjątkiem jest moja córka, którą kocham bezwarunkowo. To wielkie szczęście, że ona jest. Wielu DDA nie ma dzieci, bo wektor ich zainteresowań kieruje się ku rodzicom. To oni zastępują im dzieci. Czują ulgę, gdy ojciec-alkoholik umiera. Bo nikt już do nie zadzwoni, że  leży gdzieś pijany.

Wstrząsający jest koniec filmu, bo tak samo myśli w nim dwunastolatek

Ludzie mi mówią: to optymistyczna końcówka, bo Alek przestał pić i już będzie dobrze w tej rodzinie. Jesteśmy wychowani na happy endzie. I DDA zawsze będzie łapał się nadziei, nie posłucha kogoś, kto powie: „Ojciec cię nie kocha”.  Choć znam też wielu ludzi, którzy odcinają się od domów rodzinnych i tylko czekają na telefon: „Twój ojciec zmarł”. Muszą na co dzień nosić ciężar. My jako rodzina byliśmy uwikłani w ten problem, jednak zrozumiałem, że nikt nie ponosi za to winy.

Twoja matka też tak myśli?

Nie chcę się wypowiadać za nią. Nie umiem zrozumieć, dlaczego nie odeszła od ojca, nie wyjechała dokądś. Ale w tamtym czasie o alkoholizmie się nie mówiło, ludzie takie rzeczy ukrywali. Dziś mama od 15 lat jest w szczęśliwym związku, od pięciu lat w małżeństwie. I ona potrafi tę miłość docenić.

Myślisz, że dziś, w okresie pandemii, „Powrót do tamtych dni” będzie dla widzów ważny?

Myślę, że pandemia jeszcze ten problem zaostrzyła. Nie wiemy, co działo się za zamkniętymi drzwiami domów. Niektórzy pewnie mają przerażające wspomnienia z lokdownu. Są ludzie, którzy zaczęli pić, bo stracili pracę, bo nie wytrzymali zamknięcia z partnerem. Mam nadzieję, że wielu widzów zobaczy w moim filmie swoją historię. I cieszę się, że doświadczenie Alka i mojej rodziny nie pójdą na marne. Nie wiem oczywiście, jaka będzie oglądalność tego filmu. To nie są „Dziewczyny z Dubaju”. Ale  chciałbym, żeby „Powrót...” obejrzeli ludzie z mniejszych miejscowości, którym terapia kojarzy się z porażką. Ten film może zmienić ich myślenie o własnych potrzebach i uwarunkowaniach.

Czytaj więcej

„Zło nie istnieje": Cena posłuszeństwa i buntu

To znaczy?

Ja bardzo potrzebowałem akceptacji. Starałem się być „fajny”. Na podwórku  nie uchodziłem za syna pijaka. To raczej mój tata, był „ojcem takiego fajnego chłopaka”. W podstawówce koledzy wybrali mnie  na prezydenta szkoły mimo że nie uczyłem się dobrze. Potrzebowałem tego. Ale – jak mówią terapeuci – ten worek nigdy nie będzie pełny. Zawsze będzie w nim dziurka. Zawsze gdzieś na dnie zostaje strach. Możemy mieć lepszy samochód, większy dom, ale nie zapełnimy tego, co nam zabrano w dzieciństwie. Ja to już wiem na pewno. Może widzowie będą mogli  skonfrontować moje doświadczenie z własnym życiem i własnymi wyborami i zadzwonią do psychoterapeuty. Jeżeli jesteśmy w stanie kupić sobie na raty telewizor, to dlaczego nie możemy sobie tak kupić głowy? Dlaczego nie ma Black Friday na psychoterapeutów? Dlaczego Owsiak nie zbiera na DDA? Bo mało kto rozumie, że głowa jest ważna, a dusza potrafi boleć.

W „Powrocie do tamtego czasu” dotykasz też innej polskiej traumy - emigracji. Ty sam sam wiesz, czym ona pachnie. Po maturze wyjechałeś do Australii. Nie do Francji czy Niemiec, tylko na antypody...

Próbowałem uciec od problemów. Osiemnastolatek jest w stanie walczyć z pijanym człowiekiem i pokonać go fizycznie. Nigdy nie chciałem, żeby coś takiego wydarzyło się w naszym domu. Bałem się, że jeśli nadal będziemy mieszkać razem to dojdzie do tragedii. Dlatego uciekłem jak najdalej się dało. Warunkiem była tylko szkoła filmowa, chciałem studiować reżyserię. Może dlatego, że w najgorszych chwilach zawsze ratowała mnie ucieczka w filmową fikcję.  Stąd Australia. Gdyby się okazało, że jest szkoła filmowa  na Wyspie Wielkanocnej, poleciałbym tam.

Studiowałeś w australijskiej szkole filmowej, a jednak po sześciu latach wróciłeś do Polski.

Długo mieszkałem z Australijczykami, poznałem ich mentalność. Byliśmy nawet trochę podobni. Wychowaliśmy się na tych samych klockach Lego i tej samej muzyce. Poza tym, jak każde DDA potrafiłem się zaadaptować. O, to jeszcze jedna nasza wspólna cecha. Na przykład wynajmujesz na wakacjach pokój i okazuje się, że jest w nim zniszczone łóżko. Każdy człowiek poszedłby do recepcjonistki i poprosił o zmianę pokoju. DDA powie: „Taki los, poradzę sobie”. Więc i w tej Australii dawałem jakoś radę, myjąc zresztą niejeden kibel. Ale zrozumiałem, że nie ma tam miejsca na moje ambicje. Że Australijczycy chcą mieć własnych twórców filmowych. Skończyły się czasy, kiedy emigranci byli przyjmowani z otwartymi ramionami, a ja nie byłem Romanem Polańskim ani Milosem Formanem. Nie miałem na koncie żadnych filmów. Miałem tylko pasję i marzenia, żeby zostać kolejnym Spielbergiem. Więc wróciłem.

To był trudny powrót?

Reemigracja jest trudniejsza niż emigracja. Bo uważamy, że ludzie powinni „stamtąd” przyjeżdżać z wielką kasą, walizką pełną prezentów i sukcesem. A jak ktoś nie ma nic i trzeba mu kupić bilet powrotny – tak było w moim przypadku – to oznacza totalną klęskę. Ja na dodatek przyjechałem do rozbitego świata. Matka mieszkała sama, ojciec sam. Nie miałem swojego domu, pokoju, wszystko zaczynało się na nowo. Ale to był dobry moment. W 2004 roku, kiedy weszliśmy do Unii, wielu filmowców wyjechało, żeby pracować w Anglii, a ja przyjechałem, żeby pracować w Polsce.

Trafiłeś do reklamy

Ona jest bardzo pociągająca dla filmowca. Forma współpracy, pieniądze, które oferuje, szacunek dla reżysera – to coś fantastycznego. Miałem 25 lat i ta robota mnie zmieniła. Potrzebowałem pięciu lat, żeby się od reklamy uwolnić. Bo człowiek nie chce tracić świetnego miejsca i dobrych pieniędzy. Ale miałem inne marzenia. Dziś doceniam kolegów, którzy wciąż pracują w reklamie, ale cieszę się, że udało mi się zakorzenić w filmie.

W osadzonym na początku lat 90. „Powrocie do tamtego czasu” twój ojciec wraca właśnie zza granicy.

Ojciec wyjechał do Kanady w 90 roku, kiedy otwarte zostały granice. Za chlebem, żeby nam było lepiej. Był tam rok. Kiedyś przejrzałem swoje szkolne świadectwa. To był jedyny czas, kiedy miałem  średnią 4,0. Ja wtedy miałem spokój, świetne relacje z mamą. I ojca na kasetach magnetofonowych, a potem na wideo. Do dziś zachowałem 12 godzin pięknych rozmów mojego taty ze mną. Czasem, gdy nie potrafimy się kochać na żywo,  potrzebujemy wyjazdów, żeby poczuć z kimś więź.

Pamiętasz jego powrót? Wyglądał jak w filmie?

W rzeczywistości nie zrobił nam niespodzianki. Mama pojechała po niego do Warszawy. Ja zostałem w domu. Kiedy go zobaczyłem przez okno z siódmego piętra to oczekiwanie na niego zanim wsiądzie do windy, podniecenie, że zaraz go uścisnę i przytulę, było wielkim przeżyciem emocjonalnym. Czułem się szczęśliwy, że jest: prawdziwy, namacalny, trzeźwy. Prezenty były drugorzędne.

A jednak ta emigracja ojca okazała się klęską.

To są nasze nasze narodowe traumy: wojna, alkoholizm i właśnie owo wieczne jeżdżenie za chlebem. A tak naprawdę z dala od Polski zawsze będziemy obcy. Można być najciekawszą osobą, ale i tak czuć się tam  samotnie. A powrót ojca na dodatek obalił wszelkie mity. On tam po prostu nie przestał pić. I był równie spłukany, jak pojechał. Nie przewalczył tam swoich demonów.

To były wczesne lata 90. Dla Polski wyjątkowy czas ożywienia i nadziei.

Ojciec też po powrocie dostał wielką szansę, żeby wszystko się w jego życiu odmieniło. Mógł założyć  własną firmę. Zmienił mieszkanie z 31-metrowego na 90-metrowe, miał dużo znajomości w telewizji, ludzie sobie wtedy pomagali, wszystko się rozbudowywało. Tata pracował w prywatnej telewizji Echo jako redaktor, a także w prywatnym radiu. Ale słuchając go tam wiedziałem, że jest już po jednym piwie. Ta scena z filmu też jest prawdziwa. Ojciec miał wtedy 43 lata. Był w takim wieku jak ja dzisiaj. Jednak alkohol robił swoje. Mój film jest również opowieścią o straconych szansach.

Czytaj więcej

"Wesele" Wojciecha Smarzowskiego - film, który boli

Powiedziałeś, że masz nadzieję, iż stanie się ważny dla DDA. A jakie znaczenie ma dla ciebie? Uwolniłeś się od traumy?

Nie, ja się nigdy od niej nie uwolnię. Z okazji premiery „Powrotu...” udzielam wywiadów, które mnie odsłaniają. I  wiem, że terapia w lutym czy styczniu jest nieunikniona. To wszystko trochę mnie kosztuje. Ale było warto. Mam nadzieję, że ktoś kiedyś będzie chciał do mojego filmu wrócić. Bo tęsknimy za latami 90., za ich atmosferą pełną nadziei, za wypożyczalniami wideo. A inni może puszczą sobie raz jeszcze scenę, gdy chłopak prosi do tańca dziewczynę, która mu się podoba. Bo sami kiedyś tego nie zrobili. Bo może jeszcze kiedyś to zrobią?

Myślisz, że narodzi się w nas nostalgia za czasem nadziei, jakim były lata 90.?

Nie. Liczę na to, że myśląc o tamtym czasie zastanowimy się, co jest teraz. Ta pandemia, te trudne dni kiedyś się skończą. Świat idzie do przodu.

No ale co z tą nadzieją?

Trzeba obserwować i trwać. Mój ojciec mówił: „Daj czas czasowi”.

Plus Minus: Lata 90., ojciec-alkoholik, stłamszona przez życie matka i 12-letni chłopiec, który musi zbyt szybko dojrzeć. „Powrót do tamtych dni" jest twoim własnym rozliczeniem z dzieciństwem. To był rodzaj coming-outu jako DDA, czyli Dorosłe Dziecko Alkoholika?

Nie. Coming-out przeżyłem dziesięć lat temu, gdy w trzy dni wyrzuciłem z siebie scenariusz „Powrotu do tamtych dni". I poczułem ulgę. Chciałem opowiedzieć o dzieciństwie, ale też o dorosłości dziecka alkoholika. O człowieku, który już zawsze będzie borykał się z życiem. O sobie.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich