Bohaterka pani ostatniej książki „Idealna rodzina", scenarzystka i producentka seriali, jest osobą nielubianą i apodyktyczną. Nie istnieje dla niej nic poza pracą. To samokrytyka?
To jestem ja, gdybym się nie zatrzymała. To też jestem ja, gdybym nie miała męża i przyjaciół spoza branży, którzy przypominali, gdzie jest prawdziwe życie. Moi współpracownicy wiedzieli, że potrafię być wymagająca, krytyczna, czasem nieprzyjemna. Ale również, że najwięcej wymagam od siebie samej. Potrafili docenić fakt, że nasze projekty trwały wiele lat, dając im poczucie finansowego bezpieczeństwa. A gdy komuś wydarzało się w życiu coś trudnego, mógł liczyć na moje wsparcie.
Zastanawiam się, dlaczego pandemia, poza kilkoma internetowymi produkcjami na początku lockdownu, nie trafiła na mały ekran.
Kiedy wybuchła, z kolegami, którzy przygotowują codzienne seriale, zastanawialiśmy się, czy wprowadzać tę tematykę. W kilku odcinkach emitowanego w telewizji Puls „Lombardu" znalazły się odwołania do covidu, a aktorzy występowali w maseczkach. Scenarzysta tego cyklu opowiadał, że przyszła fala listów i maili z protestami: „Mamy dość tej traumy na co dzień, nie chcemy jej oglądać na ekranie". Delikatne odniesienia do pandemii, jakie pojawiły się w innych seriach, też zostały źle odebrane.
A polityka pani nie ciągnie? Świat wokół pani nie denerwuje?
Denerwuje. Kłóciłam się z mężem na tematy ideologiczne, ale potem uznałam, że starczy sporów w społeczeństwie, nie warto mieć jeszcze wojny w domu, nawet jeśli mamy w wielu sprawach inne poglądy. Jak przyglądam się polityce z bliska, to nie wiem, czy chciałabym w to wchodzić. Mogę napisać list otwarty do prezesa Kaczyńskiego, co zrobiłam, wrzucić kartkę do urny wyborczej, pójść na demonstrację. I martwić się o los naszego kraju, ale nie w takim stopniu, żeby mi to wypełniało życie.
Ale upomina się pani o prawa artystów.
Uważam, że to mój obowiązek. Choć przyznam, że stopień brutalności i hejtu, jaki mnie spotkał po wywiadzie z Robertem Mazurkiem, był absolutnie niewyobrażalny. Wypowiedziałam się za ustawą o statusie artysty i tłumaczyłam, dlaczego opłata reprograficzna od czystych nośników jest słuszna. I do tej pory dostaję na Messengerze wiadomości z fejkowych kont. Brutalne, wulgarne wpisy, z których znaczna liczba – z poważnymi groźbami – nadaje się do zgłoszenia do prokuratury. Odpowiedzialność za to ponosi w dużej mierze dziennikarz, bo rozmowę prowadził tak, że musiała podobne reakcje wywołać. Chciał mieć atrakcyjny wywiad, więc poszedł w stronę, w którą nie powinien iść uczciwy profesjonalista.
A może jednak polityka to dobry temat na mocny film?
Mój mąż powtarza: „Zrób coś ważnego". Odpowiadam: „Po pierwsze, trzeba przyjąć, że mam coś ważnego do powiedzenia. Po drugie – że będę umiała to zrobić, a to nie jest takie pewne". A poważnie: najbardziej lubię kino środka. I najnowszy film, przy którym pracuję, jest właśnie taki. To „Zołza", ekranizacja mojej „Idealnej rodziny".
„Zło nie istnieje": Cena posłuszeństwa i buntu
To fenomen irańskiego kina. Pozbawiani paszportów i prawa do pracy, a nawet skazywani na więzienie reżyserzy kręcą filmy i pokazują je na festiwalach. Jak słynny irański dysydent Jafar Panahi. Jak Mohammad Rasoulof, którego obraz „Zło nie istnieje" zdobył w tym roku berlińskiego Złotego Niedźwiedzia.
A potem?
Nie wykluczam, że napiszę kolejną książkę, może sztukę teatralną. W tej chwili zawodowo bawi mnie wyłącznie robienie czegoś, czego jeszcze nie robiłam. Nie interesuje mnie piąty „Kogel-mogel". Ostatnie lata działalności zawodowej chcę dobrze wykorzystać. Nie chodzi o pieniądze, bo wypracowałam sobie pozycję na tyle bezpieczną, że nie muszę się o nie martwić. Chcę mieć przyjemność, sprawdzić się. Nawet jeśli się nie uda, muszę próbować.
O czym marzy kobieta, która tak wiele osiągnęła?
Mam udane życie, partnera, którego kocham. Oboje mamy silne charaktery, więc codzienność wymaga od nas wielu ustępstw i mądrości. Ale warto, bo mąż jest człowiekiem nietuzinkowym. Nasza rodzina jest patchworkowa – Sławek ma trzech synów z dwiema żonami, ja mam córkę, a z kolei jej partner ma dzieci z poprzednich związków. Gdzieś to życie się poukładało, może nie tak prosto, ale jednak fajnie. Teraz już mogę sobie życzyć wyłącznie szczęścia dla naszych dzieci. No i jak pandemia wygaśnie, chciałabym jeszcze trochę popodróżować po świecie. Wiem, że pod każdym względem – prywatnym, zawodowym, finansowym – mam więcej, niż potrzebuję. Życie obeszło się ze mną łaskawie, jestem osobą bardzo szczęśliwą.