Edward Luttwak: USA nie uratują Polski przed rosyjską inwazją

Macie gotowy wzór obrony kraju – Finlandię. Finowie mają z Rosją bardzo długą granicę, dlatego w razie konfliktu nie chcą jej bronić. Ale kiedy rosyjskie czołgi dotrą do celu i wyłączą silniki, z mroku nocy wyłoni się 650 tysięcy świetnie przygotowanych fińskich żołnierzy. No i zacznie się rzeź - mówi Edward Luttwak, amerykański strateg.

Aktualizacja: 30.12.2021 10:02 Publikacja: 26.11.2021 10:00

Zobowiązania NATO są podejmowane w dobrej wierze, ale kiedy przyjdzie co do czego, Amerykanów nie bę

Zobowiązania NATO są podejmowane w dobrej wierze, ale kiedy przyjdzie co do czego, Amerykanów nie będzie – przekonuje Edward Luttwak. Na zdjęciu powitanie amerykańskich żołnierzy w Żaganiu, 2017 r.

Foto: EAST NEWS

W związku z końcem 2021 roku przypominamy najważniejsze, najciekawsze, budzące największe emocje teksty, które ukazały się na łamach "Rzeczpospolitej" i na rp.pl. Przypomnijmy sobie czym w minionych 12 miesiącach żyła Polska.

Plus Minus: Władimir Putin szykuje się do inwazji na Ukrainę. Xi Jinping chce przejąć kontrolę nad Tajwanem. A Aleksander Łukaszenko w każdej chwili może posunąć się do testowania gwarancji bezpieczeństwa NATO na Bugu. Co powinna w tak burzliwych czasach zrobić Polska?

Przede wszystkim nie powtórzyć błędu Jana Sobieskiego. Ten król kierował się imponderabiliami, a nie realną polityką. Pokonał imperium ottomańskie dla wiary. Ale przy tej okazji uratował Habsburgów, którzy później wzięli udział w rozbiorze Rzeczypospolitej. A powinien działać, jeśli nie odwrotnie, wchodząc w sojuszu z sułtanem przeciw Wiedniowi, to przynajmniej zachować w tym starciu neutralność.

Jak to się przekłada na dzisiejsze czasy?

Polska nie powinna zbytnio wierzyć, że przed rosyjską inwazją uratować ją mogą Amerykanie.

Gwarancje bezpieczeństwa NATO są nic niewarte, to iluzja?

Nie, to nie jest iluzja. Są dobre chęci, podejmowane w dobrej wierze zobowiązania. Jak w 1939 r. Tylko że kiedy przyjdzie co do czego, Amerykanów nie będzie.

Dlaczego?

Przede wszystkim dlatego, że to Rosjanie zdecydują, kiedy będą chcieli uderzyć. A zrobią to w dogodnym dla siebie momencie, na przykład w czasie głębokiego kryzysu politycznego w Ameryce, gdy wiatr w żagle będą mieli politycy przeciwni zagranicznym interwencjom. Dla Amerykanów obecność 5 tysięcy żołnierzy nad Wisłą nie jest złym rozwiązaniem. Tanim kosztem mogą nieco wkurzyć Rosjan. Ale w razie konfliktu ich znaczenie będzie zerowe, tym bardziej że także w Niemczech nie ma wystarczająco dużych sił amerykańskich, aby przyjść Polsce z odsieczą, a przerzut dywizji ze Stanów będzie niezwykle trudny. Pierwsze, co zrobią Rosjanie, to zniszczą wszystkie lotniska wojskowe w Polsce.

Fort Trump został jednak pomyślany także jako zaplecze dla obrony krajów bałtyckich, Ukrainy.

Kraje bałtyckie są nie do obrony, chyba że ma się na miejscu milion, albo lepiej 1,5 miliona żołnierzy. Tym bardziej symboliczna liczba wojsk USA w Polsce nie zmieni wyniku wojny o Ukrainę. Ten amerykański garnizon jest wręcz dla Polaków szkodliwy, bo tworzy złudzenie bezpieczeństwa i odciąga uwagę od tego, co należy robić dla obrony kraju. Aby tego uniknąć, Izraelczycy nigdy nie należeli do żadnego sojuszu i nigdy nie zgodzili się, aby Amerykanie u nich stacjonowali. Nawet w środku pierwszej wojny w Zatoce Perskiej, gdy Waszyngton wysłał im baterie patriotów, od razu zastąpili amerykańską załogę własnymi żołnierzami. Wiedzieli, że jeśli wojsko USA miałoby coś zmienić, to w sile 0,5 miliona ludzi. Symboliczna obecność ich nie interesowała.

To co powinna zrobić Polska?

Powtórzę: przede wszystkim zarzucić myślenie Jana Sobieskiego. Dziś ono wciąż w Polsce pokutuje. Weźmy marynarkę wojenną: na tak małym akwenie, jakim jest Bałtyk, okręty polskiej marynarki wojennej mogą służyć tylko jako cel rosyjskiego ataku z okrętów podwodnych, wybrzeża, powietrza. Marynarka ma dziś sens jedynie na teatrze operacyjnym takiej skali, jak Pacyfik. Ale Polska podchodzi do tego honorowo: skoro jest krajem z wybrzeżem, to musi mieć i piękne okręty, oficerów w świecących mundurach, bandery powiewające na wysokich masztach. Tak jak dżentelmen musi mieć krawat.

Polska nie tylko stawia na marynarkę. Zbroi się na potęgę. Kupuje 250 abramsów, 32 supermyśliwce F-35...

To nie zmieni wyniku wojny. 250 abramsów to jest dobre dla Omanu, który nie ma wrogów. Ale nie dla Polski, która leży u boku takiej potęgi, jak Rosja. 4–5 tysięcy czołgów – to by zmieniło układ sił. Gdy zaś idzie o F-35, powtarzam: pierwszą rzeczą, którą zrobią Rosjanie w razie ataku, będzie zbombardowanie lotnisk wojskowych. Te samoloty mogą wtedy okazać się bezużyteczne.

Sytuacja jest więc beznadziejna?

Ależ skąd! Polska ma gotowy wzór, jak się bronić – Finlandię. Podobnie jak w przypadku Izraela mówimy o kraju, który pomijając tajny układ ze Szwecją, nie należy do żadnego sojuszu, nie ma też na swoim terytorium żadnych obcych wojsk. Finlandia, gdzie żyje ledwie 4,5 miliona ludzi, ma bardzo długą granicę z Rosją, której nie wyznaczają ani góry, ani rzeki. Nie ma żadnych naturalnych przeszkód. Dlatego Finowie w ogóle nie chcą tej granicy bronić. Ale kiedy rosyjskie czołgi dotrą do celu i wyłączą silniki, z mroku nocy wyłoni się 650 tysięcy fińskich żołnierzy – przede wszystkim z poboru. Świetnie przygotowanych. Wiem, brałem udział w ich szkoleniach. No i zacznie się rzeź. Rosjanie zawsze mieli wielkie braki w piechocie i w takim starciu nigdy nie dają rady. Ponieważ nie ma drugich tak dobrych strategów, jak Rosjanie, Moskwa na takie ryzyko nie pójdzie. Finlandia jest nie do ruszenia. Wiem, jak to się rozstrzygnęło w 1962 roku. U progu kryzysu kubańskiego Chruszczow chciał przebić się przez Finlandię do Norwegii, wyjść na otwarty Atlantyk. Szef sztabu generalnego rosyjskiej armii ostrzegł go wtedy, że to będzie kosztować utratę 150 tysięcy ludzi, za dużo, aby utrzymać stabilność Związku Radzieckiego. Kreml się więc cofnął. O ile groźniejsza dla Rosji mogłaby być Polska ze swoimi 38 milionami! Rosjanie nigdy takiego kraju by nie ruszyli, a polscy politycy mogliby skoncentrować się na tym, czego oczekują wyborcy: zapewnieniu lepszej jakości życia. I to bez wydawania złotówki więcej na obronę niż dziś. Muszą tylko zapomnieć o Sobieskim i skoncentrować się na tym, co naprawdę przerazi Rosjan.

Czytaj więcej

Brytyjczycy zaczęli wreszcie doceniać Polaków

Skoro Polska musi liczyć przede wszystkim na siebie, to może nie tylko sojusz z Ameryką, ale i NATO to w jakimś stopniu mit?

Ćwierć wieku temu, u progu poszerzenia NATO na Wschód, byłem jedną z 50 osób, które podpisały się pod całostronicowymi apelami w „New York Timesie" i „Washington Post"o zaniechanie przyjmowania nowych członków. Ostrzegaliśmy wtedy przed składaniem obietnic, które są nie do utrzymania, dewaluowaniem naszej waluty. W okresie zimnej wojny NATO to był prawdziwy sojusz obronny: gdy Turcja poczuła się zagrożona przez Związek Radziecki, natychmiast zjawiło się tam 30 tysięcy wojsk sojuszniczych. Jak to porównać z reakcją po inwazji na Ukrainę w 2014 roku?

Co przesądziło o tym, że prezydent Bill Clinton i sekretarz stanu Madeleine Albright podjęli decyzję o rozszerzeniu NATO na Wschód?

Założenie wtedy było takie: zwieńczeniem procesu poszerzenia będzie przyjęcie do Sojuszu Rosji. Zaraz po przejęciu władzy w 2000 roku Władimir Putin oczekiwał zresztą takiego zaproszenia. Ale szybko zmienił zdanie. Rosję dosięgnęła przeszłość. To jest naród europejski, Anna Karenina przeżywała takie same rozterki, jak współczesne jej paryżanki czy mieszkanki Londynu. Ale Rosją zawsze władał rząd mongolski. I także Putin stopniowo stał się współczesnym wcieleniem Czyngis-chana. Owszem, w Moskwie są ministerstwa, ale to wódz i jego najbliższa drużyna decydują, czy zlikwidować Litwinienkę, czy zająć Krym. Karby NATO do czegoś takiego nie pasowały.

Jaka jest strategia Putina?

Rosja ma dochód narodowy na poziomie Włoch. Ale świat nie roztrząsa dziś planów inwazji Włochów na Francję, tylko Rosji na Ukrainę. Dlaczego? Bo Rosjanie nic nie potrafią robić dobrze poza jednym: są najlepszymi strategami na świecie. To odwrotnie niż Chińczycy, którzy potrafią robić wszystko poza opracowaniem skutecznej strategii. Putin ma jasną ofertę dla Rosjan: co prawda nigdy nie będziecie jedli tak dobrze, jak Włosi, nigdy nie będziecie ubierali się tak elegancko, jak Francuzi, ale będziecie żyli w największym kraju świata, w którym Rosja podporządkowała sobie już teraz z 50 narodowości. Kreml zawsze działał według schematu: jest bezwzględny wobec tych, którzy chcą Rosję zniszczyć, ale zachowuje się pokojowo wobec tych, którzy akceptują jego zwierzchność, uznają warunki Moskwy. W przypadku Ukrainy Putinowi nie zależy na tym, aby Rosjanin kierował ruchem na Chreszczatyku. Chce natomiast, aby w Kijowie rządził człowiek, który uwzględnia interesy Rosji. Dlatego Kreml będzie Ukraińców kąsał, kąsał, kąsał, aż do tego doprowadzi. Gdy taka zmiana władzy nastąpiła w Tbilisi, Gruzini mają spokój, mogą znów sprzedawać Rosjanom wodę Borjomi. Ale jeśli w przypadku Ukrainy to okaże się niemożliwe, pozostanie inwazja.

Jak daleko sięgają plany imperialne Putina?

Ukraina, Białoruś i północny Kazachstan są ich sednem. Ale już nie republiki Azji Środkowej. Tę logikę widać po Czeczenii: gdy Moskwa zrozumiała, że nie jest w stanie bezpośrednio nią rządzić, wysłała tam czeczeńskiego bandytę, aby za nią to robił. Podobnie z krajami bałtyckimi, Polską. Putin wie że to jest obca Rosji kultura, to nie jest rosyjski świat. Ale chce, aby te kraje pozostawały wobec niego w jakiejś formie zależności.

To jest jednak wyzwanie dla Ameryki, która wygrała zimną wojnę i zdołała stworzyć niezwykle korzystny dla siebie układ sił w Europie. Teraz odda to walkowerem?

Ameryka jest demokracją handlową. W przeciwieństwie do Rosji nie ma strategii, lecz jedynie wrogów. Tych, którzy porywają się na nią, niszczy. Ale kiedy sama podejmuje misję zamorską, przegrywa. Dzieje się tak przede wszystkim z powodu słabości amerykańskiego wywiadu. Dobrze to wiem, bo wykonując zadania, którym nie podołała CIA, stałem się bogatym człowiekiem. Dlatego, jeśli wróg nie jest tak uprzejmy i nie skoncentruje swoich sił w jednym miejscu, aby Amerykanie mogli łatwo je zlikwidować, Stany nie dają rady. Niemcy spełnili to oczekiwanie i przegrali wojnę. Ale inaczej było już z Wietnamem, Irakiem. Jak można było inwestować przez tyle lat w budowę armii afgańskiej, skoro nie ma afgańskiego narodu, tylko zbiorowisko plemion? Joe Biden przez lata przed tym przestrzegał, ale go w Waszyngtonie nie słuchano. Finał jest znany: 18 tysięcy uzbrojonych w zardzewiałe kałasznikowy talibów zmiotło 200 tysięcy uzbrojonych po zęby żołnierzy afgańskiej armii.

Jaki byłby wynik starcia Rosji i Ameryki?

Tu wchodzą w grę pozawojskowe czynniki. Putin zbudował gangsterską kleptokrację i jeśli to się nie zmieni, nawet przy najlepszej strategii Rosja przegra. Znam to z autopsji. Poznałem Putina, jeszcze gdy pracował w administracji Petersburga. Był wtedy biedny, a ja miałem kontrakt dla włoskiego koncernu naftowego Agip, który chciał rozwinąć działalność w wyłaniającej się z gruzów Związku Radzieckiego Rosji. Miałem więc pieniądze. I parę razy zaprosiłem Putina na kolację w jednym z nielicznych wówczas zachodnich hoteli w mieście. On ma świetną pamięć i nigdy tego nie zapomniał. Kiedyś zaprosił mnie do Władywostoku, poznałem gubernatora miasta. A ponieważ jestem zapalonym hodowcą bydła, chciałem tam rozwinąć produkcję wołowiny. To jest ta część Rosji, która ma wyjątkowo dobre pastwiska. Miałem już ziemie, ściągniętych specjalistów, kontrakt na sprzedaż mięsa Chinom. Ale na przeszkodzie stanęła kwestia łapówki: powiedziałem gubernatorowi, że nie zapłacę mu ani rubla, bo w Stanach jest coś takiego, jak prawo o przeciwdziałaniu zagranicznej korupcji, i mogę zostać skazany na dziesięć lat więzienia.

Rosjanie powinni pobierać nauki u sycylijskiej mafii. Owszem, gdy otworzy się restaurację w Palermo, trzeba płacić za „ochronę". Ale nie tyle, aby biznes się przestał opłacać. W Rosji jest inaczej. Dlatego, choć jest to kraj pełen utalentowanych ludzi, wciąż bazuje na surowcach. Jak Arabowie. Ale i Ameryka ma swoją słabość. To Donald Trump. Nie mogę mu darować, że tak bardzo podzielił naród. Bo dopóki Ameryka będzie podzielona, pozostanie słaba. Tym bardziej, jeśli Trump lub któryś z jego zwolenników wróciliby do władzy.

W starciu z Rosją Ameryka ma chyba jeszcze jedną słabość: musi skoncentrować się na wyzwaniu, jakie rzuciły jej Chiny. Brytyjski historyk Paul Kennedy przestrzega przed wstrząsami, jakie czekają świat w nadchodzących 20–30 latach. Bo jego zdaniem nigdy w dziejach hegemon nie oddawał swojego miejsca rywalowi bez walki. A jak uważa Kennedy, zajęcie przez Chiny miejsca Stanów jest nieuniknione.

Ameryka nawet nie będzie musiała podnieść palca, aby oddalić chińskie zagrożenie.

Czytaj więcej

Czym jest suwerenność w Unii Europejskiej

Jak to?

Wspominałem już o tym, że Chińczycy potrafią zrobić wszystko poza jednym – opracowaniem strategii. Od wielu lat ich gospodarka rośnie, armia ma coraz nowocześniejszą broń. Ale Chiny nie potrafią przezwyciężyć swojej niemocy. I jestem tu bardzo grzeczny, bo powinienem raczej mówić o debilizmie w działaniu. Weźmy relacje z Japonią. Po raz pierwszy po wojnie do władzy w Tokio doszła ekipa, która stawiała przynajmniej w jakimś stopniu na neutralność. Do Pekinu pojechała wielka delegacja na czele z ministrem obrony. Chciała zawrzeć porozumienia o daleko idącej współpracy. W takim właśnie momencie Chiny podjęły próbę przejęcia bezludnych wysepek Senkaku, wieńczących od południa japoński archipelag. I natychmiast wepchnęli Japonię z powrotem w objęcia Amerykanów.

Z Filipinami było podobnie. To kraj, którego ludność żywi wiele urazów do Ameryki, na przykład z powodu wykorzystywania miejscowych kobiet.

I przez to był gotów przynajmniej do pewnego stopnia wpaść w orbitę wpływów Chin. Do czasu, gdy Xi postanowił przejąć kontrolę nad należącymi do Filipin rafami koralowymi, gdzie znajdują się bogate pokłady ropy. Chińczykom udało się nawet obudzić do działania sennych Malezyjczyków, ogłaszając, że to do Pekinu należy część wód terytorialnych Malezji.

Chińską ekspansją zagrożona poczuła się też Indonezja. Ale największym błędem było zrażenie Indii. Premier Narendra Modi pięć razy odwiedzał Pekin, przez półtora dnia bez przerwy towarzyszył Xi na szczycie w Wuhanie. Ten miodowy miesiąc trwał do momentu, gdy na pograniczu chińsko-indyjskim Chińczycy przygotowali zasadzkę, w której zginęło 20 indyjskich żołnierzy. Dziś Indie znów stały się ich zaprzysięgłym wrogiem: wiem o tym, bo trzy tygodnie temu wróciłem z Delhi. Wszystko to doprowadziło do sytuacji, w której przeciw Xi ukształtowała się koalicja, która ma i większą ludność, i większy dochód narodowy od Chin. I to bez wliczania w to Ameryki. A jak powiedziałem, powstała ona bez podjęcia przez Waszyngton jakichkolwiek działań w tym celu.

Joseph Wu, tajwański minister spraw zagranicznych, mówił niedawno „Rzeczpospolitej", że narasta prawdopodobieństwo chińskiej inwazji na Tajwan. Tygodnik „Economist" uważa wręcz, że to dziś najbardziej niebezpieczne miejsce na Ziemi. Ameryka zaryzykuje wojnę jądrową z Chinami w obronie wyspy?

Nie powinna. Tajwańczycy chcą oglądać gry komputerowe, gdy inni będą przychodzić im z odsieczą. Ich siły zbrojne to żart. Warte są tyle, co armia Afganistanu: szykują się do kapitulacji. Najbardziej zdeterminowani do obrony wyspy są rodowici mieszkańcy Tajwanu, którzy nie cierpią tych, którzy przybyli z kontynentu. Ale zostali odsunięci od kluczowych stanowisk w armii. Jednak i tak Chińczycy wiele tu nie zdziałają.

Dlaczego?

Bo do tego musieliby mieć marynarkę z prawdziwego zdarzenia, a nie z kartonu. Tymczasem Cieśninę Tajwańską patrolują trzy amerykańskie okręty podwodne o napędzie atomowym i pięć kolejnych, japońskich. Chińczycy w ogóle nie są w stanie ich namierzyć. Minister obrony Nobuo Kishi już zapowiedział, że Japonia zareaguje na ewentualną inwazję Tajwanu. Zareaguje też Ameryka. Wie, że może bardzo skutecznie obronić wyspę, a stawka jest poważna.

„Financial Times" niedawno ujawnił, że Chiny budują system pocisków rażenia z orbity szczątkowej. To zaskoczyło Ameryków. Jesteśmy świadkami nowego wyścigu zbrojeń?

Tak. Ale tylko, jeśli Chińczycy postradają zmysły. To jest technika, która była już rozwijana tak przez Amerykanów, jak i Rosjan pod koniec lat 60. Chodziło o zbudowanie pocisków międzykontynentalnych, które nie wzbiją się na tyle wysoko, aby wystawić się na ostrzał systemów obrony rakietowej. Ale ta technologia jest mało precyzyjna: w najlepszym przypadku pocisk trafia w promieniu 2–3 mil od celu, a w przypadku jego chińskiej wersji – 20 mil. Taka rakieta do niczego nie służy, chyba że jest wyposażona w ładunek atomowy. Ale wówczas w razie konfliktu Ameryka po prostu nie może ryzykować: musi od razu zniszczyć 800 chińskich miast, rzucić kraj na kolana. Inaczej sama padnie ofiarą chińskiego ataku atomowego.

Niezwykły wzrost gospodarczy Chin nie przełoży się na uzyskanie przez nie przewagi technologicznej nad Stanami?

Tempo rozwoju chińskiej gospodarki słabnie i będzie słabło coraz bardziej. Powodów jest wiele, ale wskażę na jeden zasadniczy – demografia. Xi to człowiek złożony: nie pozwala na najmniejszą krytykę w szeregach partyjnych, ale zgadza się na otwartą dyskusję naukowców. Dzięki temu wiemy, jak wielką cenę Chiny płacą dziś za politykę Mao siłowego powstrzymania przyrostu naturalnego.

Niedawno opublikowano bardzo ciekawą analizę demograficzną Szanghaju. To zamieszkała przez 25 mln osób metropolia, i to bez Pudongu. Otóż w 2019 roku przyszło tam na świat w szpitalach 2,5 tysiąca dzieci! A więc nic. Ktoś powie, że takie miasto nie odzwierciedla zwyczajów na wsi. Zgoda. Ale z drugiej strony Szanghaj zawsze wyznaczał trendy. A poza tym w Chinach po prostu nie ma warunków do wychowywania dzieci. No bo niby kiedy ma to robić kobieta, która pracuje od dziewiątej rano do dziewiątej wieczorem, sześć dni w tygodniu. I to bez opieki socjalnej, bez przedszkoli, zabezpieczeń zdrowotnych.

Postęp technologiczny wymaga też odpowiednio przychylnej dla rozwoju przedsiębiorczości polityki władz. Paradoksalnie podwaliny pod nią położył Mao. Jego brutalna rewolucja kulturalna zniszczyła więzy społeczne, tradycje, które paraliżowały chińską przedsiębiorczość i które pozostają tak wielkim obciążeniem dla Indii. Ale ta mobilność wraz z ultraliberalnymi reformami Deng Xiaopinga poszły za daleko. Gdy się pójdzie do pubu w Derby, gdzie znajdują się zakłady Rolls-Royce'a produkujące najbardziej zaawansowane silniki lotnicze świata, wszyscy się znają. Pracują razem od dziesięcioleci. Tworzą zwarty zespół. Ale w Chinach jest inaczej. Jesteś wysokiej klasy inżynierem, ale szwagier mówi, że masz szansę sporo zarobić na handlu ziemniakami – rzucasz wszystko i jedziesz. Bo gdy nie ma zabezpieczeń socjalnych, trzeba się urządzić samemu.

W takich warunkach nie da się rozwijać projektów długofalowych. To widać dobrze choćby po rozwoju najnowszej generacji procesorów, gdzie Chiny nie są w stanie dotrzymać kroku Zachodowi. Równie szkodliwa jest też polityka, którą prowadzi Xi wobec wielkiego biznesu. Dobrym przykładem jest tu Jack Ma, twórca koncernu Alibaba. Xi zazdrościł mu sławy i uwziął się na jego firmę. Ale ofiarami prześladowań władzy padło też wielu innych. Gdy więc wódz sam zabija swoje doborowe oddziały, jak ma wygrać wojnę?

Czytaj więcej

Bruno Alomar: Bruksela już nie użyje swojego fortelu

Coraz więcej krajów jest w stanie opanować technologię broni jądrowej. To w końcu nie doprowadzi do niekontrolowanej katastrofy?

Sam fakt, że chrześcijanie oddali swoją najbardziej skuteczną broń muzułmanom, musi wywoływać niepokój. Ale trzeba też przyznać, że Pakistan, który jest tu najbardziej zaawansowany, wykazuje się strategicznym myśleniem, dojrzałością.

W starciach z Indiami nawet nie wspomina o tym, że dysponuje pociskami jądrowymi. Z kolei Arabia Saudyjska wycofała się z rozwoju broni atomowej. Odrębnym przypadkiem jest Iran. Jego program jądrowy jest dowodem na wszystko, tylko nie kompetencje: ograniczenia technologiczne, korupcję, defraudację środków. Wszystko zaczęło się już 35 lat temu, gdy Irańczycy zdobyli od ojca pakistańskiego programu atomowego Abdula Qadeera Khana technologię wzbogacania uranu. Wydali na to od tej pory 4 miliardy dolarów, ale do dziś bomby nie mają. Nie potrafili też zabezpieczyć swoich instalacji. Izraelczycy niemal jawnie zniszczyli je dwukrotnie. Sami pod kierunkiem prof. Ernsta Davida Bergmanna zbudowali zaś pociski jądrowe w dziewięć lat. I to kosztem 40 milionów dolarów: 100 razy mniej, niż wydał do tej pory Iran.

Europejska obrona ma przyszłość?

Oczywiście! Ale dopiero gdy osoby, takie jak Sandra Gallina (dyrektor departamentu zdrowia i bezpieczeństwa żywności – red.), przestaną pracować w Komisji Europejskiej. Z jej powodu proces dystrybucji szczepionek na Covid-19 w Unii wydłużył się o kilka miesięcy. Ze swoim wykształceniem tłumaczki upierała się, żeby koncerny farmaceutyczne wzięły prawną odpowiedzialność za użycie tego preparatu. Tyle że jak ktoś sprzedaje 600 milionów szczepionek, to może się co najwyżej zobowiązać, że jeśli mu się udowodni, iż umyślnie chciał, aby pacjenci umierali po użyciu tej wakcyny w męczarniach, wypłaci 50 centów od ofiary. Bo zwyczajnie więcej nie ma. Gallina oskarżała też Amerykanów, Izraelczyków o to, że przepłacili za szczepionki, nie zdając sobie sprawy, że w tej sprawie czas to było życie. Jeśli tacy ludzie będą nadal pracowali w Brukseli, Gwatemala pokona europejską armię. Z łatwością!

O rozmówcy:

Edward Luttwak (ur. 1942)

Jeden z najbardziej znanych strategów amerykańskich. Sławę przyniosły mu książki „Zamach stanu: praktyczny przewodnik",„Strategia: logika wojny i pokoju" oraz „Wielka strategia Imperium Rzymskiego: od pierwszego do trzeciego wieku naszej ery". John le Carré nazwał go współczesnym Machiavellim. Z jego usług korzystało wiele rządów na świecie. Opracował m.in. strategię złamania szantażu arabskich producentów ropy w latach 70. ubiegłego wieku. Przewidział też, że amerykańska interwencja w Iraku doprowadzi do trwałego skonfliktowania szyitów i sunnitów. Posiada ranczo w Boliwii, gdzie hoduje bydło.

W związku z końcem 2021 roku przypominamy najważniejsze, najciekawsze, budzące największe emocje teksty, które ukazały się na łamach "Rzeczpospolitej" i na rp.pl. Przypomnijmy sobie czym w minionych 12 miesiącach żyła Polska.

Plus Minus: Władimir Putin szykuje się do inwazji na Ukrainę. Xi Jinping chce przejąć kontrolę nad Tajwanem. A Aleksander Łukaszenko w każdej chwili może posunąć się do testowania gwarancji bezpieczeństwa NATO na Bugu. Co powinna w tak burzliwych czasach zrobić Polska?

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi