Stanisława Lema kłopoty ze sławą

Wzrost popularności swoich książek pod koniec lat 60. Stanisław Lem wiązał z lotami pozaziemskimi i lądowaniem na Księżycu. Zresztą sam się sobie dziwił, że – choć wiele wie o przestrzeni pozaziemskiej – te telewizyjne obrazy budzą w nim tak silne emocje.

Publikacja: 05.11.2021 16:00

Twórczość Stanisława Lema cenili nie tylko czytelnicy (na zdjęciu spotkanie autorskie w Berlinie Wsc

Twórczość Stanisława Lema cenili nie tylko czytelnicy (na zdjęciu spotkanie autorskie w Berlinie Wschodnim, lata 70.), odwoływali się do niej także znawcy kosmosu, a nawet politycy z ZSRR i NRD

Foto: PAP/EFE

Liczba książek Stanisława Lema na rynku księgarskim w 1968 roku zaskoczyła nawet samego autora. Na początku roku 1969 podsumowywał ten fenomen w liście do Ariadny Gromowej (tłumaczki jego książek na język rosyjski – red.): „Miałem w tym roku rekord krajowych wydań: łącznie 183 000 nakładów. Wznowiono mi poza »Pirxem«, »Niezwyciężonym«, »Solaris« – także »Eden« i »Powrót z gwiazd«, a już mam też umowy na przyszłoroczne wydania zebranych nowel i »Śledztwa«".

Doszedł do wniosku, że ten wzrost zainteresowania był związany z rozpoczętymi w 1966 roku misjami Apollo, ukoronowanymi lądowaniem na Księżycu w połowie 1969 roku. Rozbudzona pasja astronomiczna szerokiej publiczności zaowocowała zwrotem w stronę fantastyki.

Już w lutym 1969 roku, gdy ukazało się kilka wznowień starszych powieści, a także „Głosu Pana" i „Filozofii przypadku", Lem notował zmianę, jaka zaszła w recepcji jego twórczości: „Tymczasem mnie tu ciągają, żebym wykładał różne mądre rzeczy – od Politechniki do Akademii Sztuk Pięknych – już jestem, kochana Pani Ariadno, filozof całą gębą, już mi filozofia fantastykę spycha z biurka, ale się bronię, bo i literatury tej żal. Ha! Kiedyś jeździło się zimą na narty, jakoś na wszystko był czas, a teraz, im człowiek znakomitszy, porośnięty w piórka sławy mołojeckiej, tym mniej czasu – książki nowe wychodzą, leżą kupkami, a tu ani przeczytasz, bo kiedy? O dwunastej walę się do łóżka jak drwal mordowany i zasypiam jak kamień. Może to brzydko i głupio nawet, tak się chwalić zapracowaniem. Więc przestaję".

Kilkanaście dni później dodawał: „Zapomniałem, jak wygląda w środku teatr, kino, prowadzę życie zwierzęcia w norze". Władysława Kapuścińskiego zapewniał, że kieruje nim chęć upowszechniania wiedzy: „Coś się koło mnie zmieniło, zaproszono mnie, bym wyłożył krytycznie futurologię na interdyscyplinarnych kolokwiach w UJ, bym wygłaszał coś na ASP, żebym więcej robił dla naszej TV itd., itp. Co będę mógł, to zrobię, aby wznieść wyżej oświaty kaganek".

Miał też inne dowody na swoją popularność, które – choć świetne jako temat anegdoty – musiały być uciążliwe. „No, jeszcze jest dwóch wariatów (normalnych, regularnych), co przychodzą do mnie piechotą, bo mnie kochają (jeden, żebym go usynowił, bo mamy takie wspólne dusze, a drugi, że mnie nie ma, że on wszystko napisał, co jest podpisane przez LEMA – jeszcze przed tymi wariatami, żebym tak zdrów był, muszę się ukrywać... żona mówi im, że mnie w domu nie ma). Zabawne, co? Hm".

Sława sprawiła więc, że dom Lema zamieniał się w twierdzę pilnowaną przez kobiety. Jego teściowa odbierała telefony, także z Moskwy, i z uporem utrzymywała, że pisarza nie ma w domu, choć z uwag w korespondencji wynika, że niezbyt dobrze znosiła ten przymus mówienia nieprawdy. Barbara strzegła drzwi i pomagała w korektach, gdy praca okazywała się ponad jego siły, ale coraz częściej się buntowała i wypominała mężowi, że zrzuca na nią obowiązek zapewnienia mu spokoju.

Pokrętności, siurpryzki, meandry

Ariadna Gromowa namawiała Lema do powrotu do fantastyki. Z tego powodu w lipcu 1969 roku meldował jej, że z Zakopanego, gdzie jak co roku wyjechał na cały czerwiec, by pracować, przywiózł szkice i schematy aż dwóch książek. Dopiero na początku następnego roku wyjawił szczegóły jednej z nich: miała się składać z recenzji krytycznych nieistniejących dzieł literackich. Jak sam wyznawał, w tych recenzjach zawarł „kpiny i drwiny" z antypowieści francuskiej.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Ostra gorycz Stanisława Lema

Wcześniej zdradził ów plan litewskiemu tłumaczowi Virgilijusowi Čepaitisowi, do którego pisał z Zakopanego: „Wymyśliłem taki literacki gatunek, którego jeszcze nie było [...]. Najpierw tedy trzeba odp. dzieło razem z autorem wymyślić, potem zaś się pisze recenzję z niego, zarazem owo dzieło dokumentnie streszczając, chwaląc, ganiąc, puszczając w »raznos«, itd. Nie wymyśliłem tych dzieł dość, żeby starczyło aż na całą osobną książkę, ale w tej, którą tu pisałem, te recenzje zajmują osobne, poczesne miejsce. Oczywiście można to robić, tj. uprawiać jako czystą zabawę literacką, ale i bardziej nieco serio można (jest to cudowne ułatwienie literackiej twórczości, ponieważ zamiast beletryzować szczególnie trudne pomysły, tylko się je relacjonuje, recenzuje, streszcza i ocenia, tym samym stwarzając nowe wymiary wolności kreacyjnego postępowania)".

W świetle ówczesnych problemów Lema z powrotem do fabuły nie sposób nie zwrócić uwagi na sformułowanie o ułatwieniu sobie sprawy; recenzje z nieistniejących książek tworzyło mu się szybciej i łatwiej, nie były tak wymagające jak powieści. Niektórzy czytelnicy mylili nawet zbiory recenzji pisanych przez niego na serio z tymi wymyślonymi. Ten nowy gatunek literacki, którego autorstwo sobie przypisał, był po prostu odmianą tekstów apokryficznych. Bardziej trzeźwo oceniał „Doskonałą próżnię", przygotowując ją już do druku: „Ot takie pokrętności, siurpryzki, meandry".

Mimo to bliscy nawet w tych drobiazgach dostrzegali talent Lema. „Jego pomysłowość – notował Jan Józef Szczepański – i wyobraźnia mają niewątpliwie cechy geniuszu. Ale przede wszystkim cechy te widać w jego »niepokoju bytowym«, który z odwagą i determinacją wielkiego umysłu – ujawnia za pomocą humoru". Mimo to przyjaciele, namawiając go do pisania, mieli na myśli raczej powieść niż formy eseistyczne. Nieustannie się więc usprawiedliwiał: „Wciąż mam zaczynać następną beletrystyczną pozycję i każdego dnia coś takiego zachodzi, że nie ma nawet o tym mowy".

Bank zgnębionych literatów

Nowa powieść miałaby też znaczenie dla finansów Lema. Choć rok 1968 przyniósł mu spore dochody, już wtedy zakładał, że przez kolejne lata może nie wydać żadnej książki. W październiku 1968 roku musiał zwrócić sporą zaliczkę Wydawnictwu Literackiemu, ponieważ nie napisał dla nich obiecanej pozycji. Ze względu na skomplikowane procedury w ZAiKS-ie nie miał bezpośredniego dostępu do konta dewizowego (podwójnie opodatkowanego), na którym gromadził środki za przekłady. By odbierać pieniądze, musiał wyjeżdżać za granicę lub pobierać w banku PKO bony towarowe jako ekwiwalent gotówki.

Plany finansowe komplikowało także i to, że Barbara postanowiła wziąć bezpłatny urlop, by zajmować się synem. Dopiero od 1968 roku istniała taka możliwość, a płatny urlop macierzyński, przedłużony do czterech miesięcy, wprowadzono cztery lata później, w 1972 roku. Wiele kobiet, by opiekować się niemowlęciem, brało więc urlop wypoczynkowy. Barbara nie chciała zrzucać całego ciężaru opieki na swoją matkę i zrezygnowała z zarabiania pieniędzy, by zostać w domu.

Mimo przewidywanych kłopotów finansowych Lem pożyczał pieniądze przyjaciołom, choć w liście do Aleksandra Ścibora-Rylskiego skarżył się, że nie ma, niestety, takich aktywów, by zostać „Bankiem Zgnębionych Literatów", co było szczególnie istotne, gdy coraz to nowe osoby znajdowały się na indeksie i nie mogły publikować. Pomyślniejsze wieści, nie tylko związane z pieniędzmi, zaczęły wtedy dochodzić z USA, gdzie redagowano właśnie przekłady jego prozy. Kolejne fale sławy, zarówno w ZSRR, jak i USA, przyniosła mu zwłaszcza powieść „Solaris". Ponownie mógł się cieszyć z recenzji książek, które napisał prawie dekadę wcześniej.

Dwudziestego lipca 1969 roku zasiadł, jak pół miliarda ludzi na całym świecie, przed telewizorem, by oglądać pierwsze kroki stawiane przez człowieka na Księżycu. O tym przełomie w dziejach wypraw kosmicznych pisał tak: „Dziwić mnie to nie przestaje, że doprawdy jacyś ludzie znaleźli się na Księżycu, a dziwię się zwłaszcza sobie, tj. temu, że to mnie na serio przejęło. Zresztą dostrzegłem, że w społeczeństwie było też autentyczne poruszenie wokół tej sprawy". W innym liście wyciągał z lądowania na Srebrnym Globie nieoczywiste wnioski: „To jednak jest chyba jakiś krok naprzód, właśnie w tym sensie, że zachodzi proces uskromnienia naszych roszczeń poznawczych, że uświadamiamy sobie niepewność samych nawet fundamentalnych tez naszej wiedzy".

Lądowanie na Księżycu mogło się zatem przyczynić do przemian całego paradygmatu naukowego. Zauważał, że jego pokolenie jest świadkiem niezwykłych, przełomowych momentów w dziejach: od cybernetyki poprzez bombę atomową aż do lotów kosmicznych. Trudno jednak w tych słowach dopatrzeć się wcześniejszej wiary w to, że technologiczne osiągnięcia przyniosą ludzkości powszechnie odczuwalne korzyści.

Kilkanaście lat wcześniej Lem pisał w „Młodym Techniku", że podbój przestrzeni kosmicznej wywoła niewyobrażalne zmiany w ludzkiej wyobraźni i przekształci także twórczość artystyczną. Gdy oglądał pierwsze kroki stawiane na Księżycu, dziwił się, że te obrazy budzą w nim tak silne emocje. Znał zdjęcia Ziemi z perspektywy kosmicznej z fotografii, które dostał od Borisa Jegorowa (radziecki kosmonauta, członek pierwszego zespołowego lotu kosmicznego – red.). Jeszcze zaledwie kilka lat wstecz ekscytowały go wizyty w radzieckich instytucjach naukowych odpowiedzialnych za loty kosmiczne. W połowie roku 1969 najwyraźniej nie snuł już marzeń o przełomach naukowych.

Gdy Lem oglądał pierwsze kroki stawiane na Księżycu, dziwił się, że te obrazy budzą w nim tak silne emocje

To zwątpienie najpełniej wyraził już wcześniej w „Głosie Pana", w którym roi się od politycznych aluzji do wyścigu zbrojeń. Na kartach powieści naukowcy prowadzą badania nad przekazem z gwiazd, co napawa ich nadzieją na komunikację z obcą cywilizacją, tymczasem cała organizacja laboratoriów i przymusowe odosobnienie wpisane zostają w militarny projekt skonstruowania bomby o dalekim zasięgu. Gdy uczeni odkrywają, że ich badania mogą doprowadzić do masowej zagłady, spotykają się w prywatnym pokoju i upijają, czują się bowiem bezradni wobec struktur państwowych i wojskowych.

Wiara Lema w możliwość pokojowego wykorzystania zaawansowanych technologii kosmicznych mocno się zachwiała po wojnie sześciodniowej i pokazie sił przy murze berlińskim. Trudno mu było odnaleźć w sobie entuzjazm, jaki odczuwał podczas pierwszych spotkań z uczestnikami misji kosmicznych. Kolejne testy termojądrowe doprowadziły do produkcji bomb mogących zniszczyć planetę, nie sposób więc było przewidzieć, do czego mogą posłużyć próbki pobrane z Księżyca, i łatwo nasuwał się na myśl militarny charakter tej misji. A mimo to Lem i tak wzruszył się przed telewizorem. (...)

Aparatczyk na herbacie

W] listopadzie 1972 roku do Lemów zadzwonił Franciszek Szlachcic, generał z dworu pierwszego sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka, ważna postać związana z milicją, Służbą Bezpieczeństwa i prezydium państwa. Odegrał on znaczącą rolę w marcu 1968 roku, kiedy wiele łączyło go z Mieczysławem Moczarem. Po latach sam Szlachcic przyznawał, że nawet kiedy przeszedł z organów bezpieczeństwa do Biura Politycznego, pozostał mu nawyk rozmawiania w ten sposób, jakby rozmówcę przesłuchiwał.

Lem należał wówczas do najlepiej rozpoznawalnych polskich pisarzy na świecie. W czasie oficjalnych rozmów na jego powieści powoływali się astronauci i politycy z ZSRR oraz NRD. Telefon i wizyta Franciszka Szlachcica była zapewne pokłosiem instrukcji opracowanych w KC PZPR, które „wręcz nakazywały częste indywidualne rozmowy członków władz z twórcami". W skomplikowanym systemie nagród i kar stosowanych przez ekipę Gierka starano się zaspokajać próżność artystów i w ten sposób ich zjednywać, dlatego zostały sporządzone raporty na temat pożądanych przez konkretnych pisarzy profitów. Najwyraźniej zdiagnozowano, że Lem najbardziej pragnie Nagrody Nobla, i ten temat zdominował wizytę Szlachcica, który starannie przygotował się do rozmowy i przeczytał powieści Lema.

Jan Józef Szczepański tak relacjonował to spotkanie: „Staszkowie świeżo po (zapowiedzianej) wizycie Szlachcica. Przywykliśmy patrzeć na postaci takiego gatunku jak na rodzaj niebezpiecznych i groteskowych małpoludów. Okazuje się, że S. rzeczywiście czyta Lema, że interesuje się wielu rzeczami nie związanymi z rozgrywkami o miejsce na górze. Ale ta wizyta miała oczywiście praktyczny cel. S. dał Staszkowi do zrozumienia, że przychodzi kolej na polskiego kandydata do Nagrody Nobla i że »my« (bliżej nieokreślone potęgi) bylibyśmy za tym, żeby jego książki zostały możliwie prędko przetłumaczone na szwedzki. To składa się w dość zborną całość z zabiegami Iwaszkiewicza wg interpretacji Szczypiorskiego. Jeśli kandydatura Staszka miałaby być kandydaturą władz PRL, to byłby dowód bystrego rozeznania". Szczepański dostrzegał więc polityczną grę prowadzoną przez władze. Przyglądając się życiu literackiemu od lat, widział zmianę wprowadzoną przez Gierka w podejściu do twórców i rozumiał, że cel jest ten sam co zawsze: spacyfikowanie potencjalnych buntowników.

Lem dystansował się od takich postaci jak Franciszek Szlachcic, a z korespondencji wynika, że generał nie tylko wyraził troskę o przekłady szwedzkie, lecz także zapytał Lema wprost, jak władze państwowe mogą mu pomóc. Gdy śledziło się wydarzenia polityczne i znało biogramy ludzi na szczycie, taka deklaracja mogła działać paraliżująco. W listach Lem twierdził, iż odpowiedział, że niczego nie potrzebuje. Z relacji Jana Józefa Szczepańskiego wyłania się jednak inny obraz, skoro niespełna dwa miesiące później do Lema zadzwonił osobiście minister finansów i wyraził zgodę na zakup mercedesa z RFN. Albo więc podanie pisarza leżało już w ministerstwie, albo złożył je zachęcony propozycją Szlachcica. W każdym razie zgodę wyrażono krótko po bezpośrednim spotkaniu z generałem.

Wybitny twórca z niższymi podatkami

Lem na pewno liczył się z tym, że mógłby zdobyć Nobla. Tłumaczenia na język szwedzki, wspierane przez państwo, zbliżyłyby go do tego celu. W liście do Michaela Kandla (amerykańskiego slawisty, tłumacza literatury polskiej na język angielski – red.) ironizował, że lepiej jednak, by nie dostał nagrody, ponieważ wytrąciłby z równowagi wszystkich pisarzy z Science Fiction Writers of America i do tego osiemdziesiąt pięć procent członków Związku Literatów Polskich. „Godziż się to taką Masakrą okupywać nagradzanie jednego faceta, a choćby i był zasłużony? Cała nadzieja w tym, że ten Szwed okaże właściwy Szwedom rozsądek". Niezbyt skromnie dodawał przy tym, że nie zna żadnego naprawdę świetnego pisarza, który by dostał Nobla, „raczej pilnych prymusów nagradzano". W innym liście do tłumacza przyznawał, że coraz częściej słyszy o możliwości otrzymania nagrody, choć przypuszcza, że skończy się tylko na nominacji. W kwietniu 1974 roku Franciszek Szlachcic dotrzymał słowa i postarał się, by złożono wniosek o zgłoszenie kandydatury Lema przez Polskę do Nobla. Jak można się domyślić, na którymś z etapów wniosek ten przepadł.

Wkrótce potem Lem otrzymał od Edwarda Gierka list gratulacyjny, który wręczono mu w Krakowie. List od pierwszego sekretarza KC PZPR przydał się, gdy przysłano pisarzowi wezwanie do zapłacenia dodatkowego podatku. Barbara zadzwoniła wtedy do widniejącej na pieczęci instytucji i, według relacji Lema, „powiedziała, że właśnie do mnie Gierek wystosował entuzjastyczny list, zwąc mnie B. Wybitnym Twórcą, a takowym się daniny nie ma wymierzać i tamten Naczelnik kazał wtedy, abym ten papier zaraz wyrzucił do kosza, co też uczyniłem". Nieoczekiwanie udało się więc coś zyskać na tym całym zamieszaniu politycznym wokół jego osoby: miał pozwolenie na zakup samochodu spoza bloku wschodniego i w dodatku obniżono mu podatki. Musiał jednak poprzestać na krajowych wyróżnieniach. W 1973 roku otrzymał Nagrodę Literacką Ministra Kultury i Sztuki I stopnia, a trzy lata później nagrodę państwową.

Fragment książki Agnieszki Gajewskiej „Stanisław Lem. Wypędzony z Wysokiego Zamku", która ukazała się w Wydawnictwie Literackim

Liczba książek Stanisława Lema na rynku księgarskim w 1968 roku zaskoczyła nawet samego autora. Na początku roku 1969 podsumowywał ten fenomen w liście do Ariadny Gromowej (tłumaczki jego książek na język rosyjski – red.): „Miałem w tym roku rekord krajowych wydań: łącznie 183 000 nakładów. Wznowiono mi poza »Pirxem«, »Niezwyciężonym«, »Solaris« – także »Eden« i »Powrót z gwiazd«, a już mam też umowy na przyszłoroczne wydania zebranych nowel i »Śledztwa«".

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi