„Dla przyjemności" – odpowiada ona, a na ekranie pojawia się plansza tytułowa potwierdzająca jej wersję. Nie skłamałaby, gdyby wybrała drugą opcję. Bohaterka „Pleasure" (2021), debiutu Ninjy Thyberg, trafia do Los Angeles, które ponownie – wbrew nazwie – okazuje się Miastem Grzechu. Kalifornijska aglomeracja to nie tylko Hollywood, ale również prężnie działający tuż obok przemysł pornograficzny.
Makiaweliczna pogoń za sukcesem to tylko kolejny wariant amerykańskiego snu
To niewygodny seans, chwilami wręcz bolesny. Otwierający akt to niemal dokumentalne ujęcie tego, co dzieje się za kulisami pornobiznesu. Choć na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku. W wywiadzie dziewczyna potwierdza swój wiek, poświadcza, że wie, ile zarobi za nagranie, po czym podpisuje dokumenty, godząc się na wszystko, w czym za chwilę będzie uczestniczyć. Pełen profesjonalizm. Ale im głębiej w las, tym ciemniej i okazuje się, że branża jest oparta na patriarchacie. To świat, w którym nie ma szans na przyjaźń.
„Pleasure" to kino mało subtelne, ale czy pornografia jest subtelna? Jest tu całe mnóstwo scen agresywnych, czasami odrażających, które jedynie potwierdzają toksyczność, mizoginię i nadużycia, jakimi rządzi się to poletko (nie bez powodu jeden z czołowych producentów żywcem przypomina Harveya Weinsteina). Problem w tym, że Bella podejmuje grę. Jeśli chce się wspinać po drabinie – a chce, i to bardzo – musi działać zgodnie z zasadami tej gry. Tak też robi. Sęk w tym, że z każdym szczeblem zatraca część siebie. Jakaś jej cząstka umiera. Makiaweliczna pogoń za sukcesem to tylko kolejny wariant amerykańskiego snu. Wszystko tu kosztuje, nic nie jest za darmo, przez co tym cięższy jest upadek.