Detronizacja indywidualizmu na rzecz sztywności reguły. Bo, oczywiście, prawdą jest wszystko to, co chopinowscy rewizjoniści wytykają konkursowi regularnie co pięć lat. Że największy polski kompozytor zapewne przepadłby w przedbiegach rywalizacji jego imienia. Że nie ćwiczył pewnie nawet w połowie tyle, ile nawet najbardziej leniwy z uczestników. Że podczas koncertów improwizował, zapis nutowy traktował jako pretekst, a nie prawdę objawioną. To fakt, ale to on sam był objawieniem, co – jak w przypadku każdego proroka – skończyło się wraz z jego śmiercią.
Czytaj więcej
Po bardzo długich obradach jury XVIII Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego ogłosiło w nocy z 20 na 21 października końcowy werdykt, zwiększając przy tym – z sześciu do ośmiu – liczbę głównych nagród.
Czy dziś byłby nim nadal, gdyby w latach 20. XX wieku grupka profesorów nie wpadła na pomysł zorganizowania konkursu, zaprawionej sportowym duchem rywalizacji wielkiej dyskusji zmierzającej do zdefiniowania ram chopinowskiej ortodoksji, soboru trydenckiego pianistyki? Nie wiem, choć się domyślam. Z początkiem XX wieku Chopin był już passé. W książce „Wielka gra. Rzecz o konkursach chopinowskich" Jerzy Waldorff pisał: „Młodzież pianistyczna odwróciła się wówczas od Fryderyka Chopina, uważając go za reprezentanta sentymentalizmu zalatującego stęchlizną". Był już tylko wspomnieniem odchodzącej epoki, wspominanym co najwyżej przez postaci pokroju pewnej podstarzałej hrabiny z „W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta, która potrafiła mówić o nim, jedynie łkając i przeciągając sylaby: Cho-ooo-pin, drogi panie, ja pamiętam, jak grał Cho-ooo-pin. Tych, którzy nie pamiętali, niewiele już to obchodziło.
Kompozytor padł ofiarą mody, która pleniła się właśnie w każdej możliwej dziedzinie – od religii przez filozofię, na sztuce skończywszy. Modernizm, przez Piusa X określony mianem syntezy wszystkich herezji, zakładał, że każda epoka z osobna jest mądrzejsza od całej historii razem wziętej. Wydawał się triumfem romantyzmu. Prymat uczucia nad literą, tradycją, każdym porządkiem i całością – podnosił do rangi zasady konstytucyjnej. Jednak każda rewolucja jest uroborosem – wcześniej czy później pożre własny ogon. Romantyczny bunt żywił się ładem, przeciwko któremu występował. Kiedy dookoła zabrakło porządku, twardych reguł i uświęconych tradycją struktur – umarł z głodu.