Dyktatura bez dyktatora, mesjanizm bez Mesjasza

Najpierw upadła nasza wiara w oświecenie, tamten optymizm zestarzał się i odszedł z naszego świata. Dopiero potem, z tego właśnie powodu, zniknął fundament porządku państwa i prawa. Od tej chwili udajemy, że można ze sobą pogodzić demokrację i dyktaturę.

Publikacja: 17.09.2021 10:00

Grafika Mirosława Owczarka

Grafika Mirosława Owczarka

Foto: Mirosław Owczarek

 Kto choć raz zajrzał pod podszewkę jakiejkolwiek internetowej witryny, został obsypany pierzem niezrozumiałych hieroglifów. Kodem, który im bardziej skomplikowany w ukryciu, tym większą łatwość gwarantuje w użyciu. Cała ta informatyczna kabała, rzędy znaków, ma jednak swój porządek. Tyle że zapisany w zupełnie innym języku niż ten, w którym my, patrząc od zewnątrz, go odczytujemy. Treść pozostaje jednak ta sama.

Właśnie taka zależność obowiązuje również między teologią i metafizyką a polityką. To te pierwsze są „kodem źródłowym" rzeczywistości oglądanej później na ekranach telewizji informacyjnych. To, co my odczytujemy na żółtych lub czerwonych paskach, zostało wcześniej zapisane w złożonym języku teologicznej dywagacji. To ona jest za każdym razem pierwsza. Dyktuje słowa, pod którymi składane są później podpisy polityków i które wykrzykując, zdzierają sobie gardła dziennikarze i uliczni demonstranci (jeśli ktoś potrafi jeszcze w ogóle te dwie grupy rozróżnić). Nigdzie nie da się zaobserwować tej zależności lepiej niż w wypadku dwóch słów robiących w ostatnich tygodniach oszałamiającą medialną i polityczną karierę: „stan wyjątkowy".

Z czyjej woli?

Wielu postrzega tę sytuację jako coś w rodzaju stanu wyjątkowego z woli Nieba". Te słowa odegrały kilka lat temu rolę iskry rzuconej na wysuszoną tajemniczością i domysłami łąkę. Wśród watykanistów, zawodowych poszukiwaczy drugiego dna, zaprzysięgłych tłumaczy „z kościelnego na nasze" zawrzało. Oto najbliższy współpracownik Josepha Ratzingera, abp Georg Gänswein, wydawał się podsuwać im pod nos klarowny, niezwykle intrygujący zarazem klucz do wyjaśnienia bezprecedensowej sytuacji, w której urząd papieski sprawują jednocześnie dwie osoby.

Tropem tym była stworzona przez niemieckiego prawnika i filozofa Carla Schmitta koncepcja stanu wyjątkowego. Bezterminowego zawieszenia obowiązującego porządku prawnego oraz zastosowania nadzwyczajnych środków. Kluczowy jest fakt, że wprowadzenie stanu wyjątkowego nie oznacza zastosowania tych środków, ale ustanowienie nieograniczonej niemal władzy. To samo poszerzenie granic tego, co możliwe

i dopuszczalne, jest kluczowe. Pojawienie się czołgów na ulicach wcale nie oznacza jeszcze faktycznego wprowadzenia stanu wyjątkowego. Ani też panujące wokół cisza i spokój nie są żadnym dowodem na to, że stanu takiego nie ma. Wprowadzając stan wyjątkowy, władza zdaniem Schmitta mówi tylko i aż: od teraz prawo nie wiąże nam rąk. To nasze działania są prawem.

W kościelnym kontekście, w którym teorię tę zdawał się uruchamiać współpracownik Benedykta XVI, oznaczałoby to zawieszenie dotychczasowych reguł funkcjonowania urzędu Piotrowego. Nie oznaczałoby to, że wszystko, co się odtąd dzieje, jest nadzwyczajną, przewidzianą stanem wyjątkowym okolicznością, ale że zdarzyć może się niemal dosłownie wszystko. Oraz to, że – cytując popularny w środowiskach kibicowskich slogan – od teraz „tylko Bóg może nas oceniać".

Jakby dla podkreślenia swoich intencji, arcybiskup – wygłaszający swe wystąpienie po niemiecku – określił wówczas rządy Benedykta XVI w Kościele (uprzedzając wcześniej, że bynajmniej nie dobiegły one jeszcze końca, a tylko zmieniły swoją formułę) mianem „wyjątkowego pontyfikatu" (Ausnahmepontifikat). „Wyjątkowość" oznaczałaby tu właśnie wyjątek od reguły, a nie jakąś bliżej nieokreśloną superlatywę. W schmittowskim oryginale „stan wyjątkowy" to „Ausnahmezustand". Równie uprawnionym tłumaczeniem co „wyjątkowy pontyfikat" byłby więc „pontyfikat stanu wyjątkowego".

To, kim aktualnie jest suweren, na co i w jakich okolicznościach może sobie pozwolić, jak udowadnia na licznych przykładach Carl Schmitt, zależało każdorazowo od tego, w jakiego w danym czasie wierzono Boga

Jeden z obserwatorów stwierdził wówczas, że niemożliwe jest, by Gänswein w tak ważnej sprawie nieopatrznie odwołał się do sztandarowej koncepcji filozofa znanego w Niemczech nawet „lippis et tonsoribus" – ślepcom i fryzjerom. To, jak wpływowym i przy okazji kontrowersyjnym myślicielem był i wciąż pozostaje Carl Schmitt, jest jednak w tej sytuacji drugorzędne. Podobnie jak fakt, że jeśli nawet w Stolicy Apostolskiej panuje stan wyjątkowy, to czy może być jakiekolwiek państwo, które mu się oprze? Podstawowe znaczenie ma fakt, że przywołana przez arcybiskupa koncepcja Schmitta powróciła do domu. Tekst, w którym niemiecki myśliciel ją sformułował, nosi tytuł „Teologia polityczna", a najbardziej znany jego fragment, przy okazji jedno z najważniejszych zdań XX-wiecznej filozofii politycznej, brzmi: „Wszystkie istotne pojęcia z zakresu współczesnej nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne". Wszystkie, ale „stan wyjątkowy" w sposób szczególny.

Cała myśl Schmitta krąży bowiem wokół pytania, kto jest suwerenem. Oraz odpowiedzi, że jest nim zawsze ten, kto może ogłosić stan wyjątkowy. Zawieszając panujący porządek, nie unieważnia go, ale jakby wypełnia. Działając poza prawem, nie szerzy bezprawia. Jest jednocześnie w tym porządku i poza nim.

A to, kim aktualnie jest suweren, na co i w jakich okolicznościach może sobie pozwolić, jak udowadnia na licznych przykładach Carl Schmitt, zależało każdorazowo od tego, w jakiego w danym czasie wierzono Boga. W epoce monarchii figura króla była bezpośrednią kopią teistycznego Boga. Nowoczesna, narodzona w okolicach oświecenia idea państwa prawa była zaś bezpośrednią konsekwencją deizmu. Wizji bezosobowego bóstwa, Wielkiego Architekta Wszechświata, który raz wprawił całą tę kosmiczną machinę w ruch i od tej pory nie musi, ale też przede wszystkim nie powinien ingerować w sposób jej działania. To, co w języku teologicznym nazywamy „cudem", w filozofii państwa i prawa jest „decyzją". Bezpośrednią ingerencją suwerena (w pierwszym przypadku przez duże, w drugim – małe „s") w porządek prawa natury.

Czytaj więcej

Stan wyjątkowy, czyli codzienność Europy

I tak jak oświeceniowy racjonalizm nie dopuszczał do siebie możliwości zaistnienia wyjątkowej sytuacji, drastycznego odstępstwa od normy, jak natura jego zdaniem nie potrzebowała cudu, tak też państwo powinno móc się obyć bez stanu wyjątkowego, politycznej decyzji jako takiej, w najściślejszym sensie tego słowa. Decyzji, która nie pyta nikogo o pozwolenie, pozwala za to sama sobie, jak i gdzie chce. Podobnie jak Pan Bóg nie negocjuje z prawami natury czynionych przez siebie cudów.

To, kim w nauce o państwie jest „wszechmocny prawodawca", jest efektem działania kopiuj/wklej z teologicznej figury „wszechmocnego Boga". Ale oświecenie nakazało też temu Bogu być doskonale obojętnym i nieingerującym w naturalny bieg spraw. Zdaniem oświeconych Absolut/Prawodawca już spełnił swoją rolę i nie powinien opuszczać niebieskich manowców. Mechanizm wszechświata/państwa musi się toczyć sam z siebie. Boska wola została wyrażona w kwestiach ogólnych, nie zaprząta sobie głowy sprawami jednostkowymi. Z zasady nic nie może przecież wpaść w tryby mechanizmu i wstrzymać ich ruchu. Domagać się interwencji z zewnątrz.

Stan wyjątkowy „z woli nieba", o którym mówił abp Gänswein, byłby więc stanem wyjątkowym par excellence. Ogłoszonym nie przez jedno z odbić czy wyobrażeń o suwerenie, ale przez Niego samego we własnej osobie. A właściwie – w trzech Osobach jednocześnie.

Mediacje i decyzje

Tak jak z czasem zaciera się i znika z zachodniej wyobraźni metafizycznej figura Boga, Absolutu stojącego poza tym światem, zewnętrznego wobec naszej rzeczywistości, tak też kruszy się idea jedynowładztwa. Jeśli XIX wiek zachowuje wiarę, to za cenę „wchłonięcia" bóstwa przez świat. Panteizm torował drogę demokracji. Ateizm dopełnił jej triumfu. Hans Kelsen, jeden z najważniejszych filozofów prawa XX wieku, uzasadniając jej wyższość nad innymi ustrojami, powoływał się na typowo teologiczne (w tym sensie, w jakim ateizm również jest swoistą teologią) argumenty: relatywistyczna naukowość, uwolnienie ludzi od przesądów w rodzaju wiary w dogmaty czy cuda, wyeliminowanie elementów personalistycznych, w zamian za to wprowadzenie wszechwładności struktury i systemu. Systemu, który można pomyśleć, wcielić w życie i utrwalić, wyłącznie wyzuwając wyobraźnię z myśli o Bogu.

A przede wszystkim – spełnienie logiki, której początek dało oświecenie. Nowoczesne państwo staje się dzięki temu całkowicie samowystarczalne. Nie spoczywa już na nim choćby cień Wielkiego Konstruktora Wszechświata. Maszyna sama wprawia się w ruch, spełnia się sen o stworzeniu perpetuum mobile.

Dokładnie tak samo – tyle że od drugiej strony – na demokrację patrzyli myśliciele kontrrewolucyjni.

W wypełniających ją niekończących się dyskusjach widzieli przejaw duchowego nieporządku – zwlekania

Najważniejsi kontrrewolucyjni myśliciele Francji, Niemiec i Hiszpanii domagali się wprowadzenia dyktatury. Nie zamordyzmu, ale systemu otwartego i podatnego na decyzje

z podjęciem decyzji. „Jestem wciąż między dwoma przepaściami, poruszam się między bytem a niebytem" – pisał Louis de Bonald. Pomiędzy dobrem a złem, Bogiem i szatanem, zieje przepaść, nie ma tam żadnego uzgadniającego przeciwności tezy i antytezy mostu syntezy. Trzeba podjąć decyzję, opowiedzieć się po właściwej stronie. Prawda nigdy nie leży pośrodku. „Istotą liberalizmu jest mediacja – twierdził z kolei Carl Schmitt – wyczekująca połowiczność, nadzieja, że decydujące rozstrzygnięcie, krwawą ostateczną bitwę można przekształcić w parlamentarną debatę, odroczyć na zawsze dzięki niekończącej się dyskusji". Natomiast dla Juana Donoso Cortesa świadomość nieustającej możliwości wystąpienia ekstremalnej sytuacji była prostą konsekwencją oczekiwania na Sąd Ostateczny.

Najważniejsi kontrrewolucyjni myśliciele Francji, Niemiec i Hiszpanii domagali się wprowadzenia dyktatury. Nie zamordyzmu, ale systemu otwartego i podatnego na decyzje. Chcieli – mówiąc wprost – ogłoszenia stanu wyjątkowego. Czy to aby przypadkiem nie de Bonalda, Schmitta i Cortesa jest dziś na wierzchu?

Czy fakt, że od dłuższego czasu żyjemy w permanentnym stanie wyjątkowym, że społeczeństwa kolejnych państw godzą się na zawieszanie przez ich rządy reguł i praw okresu pokoju może pozostać bez konsekwencji dla naszej teologicznej wyobraźni? Jest dokładnie na odwrót, to metafizyczny przełom był pierwszy. Najpierw upadła nasza wiara w oświecenie, tamten optymizm zestarzał się i odszedł z naszego świata. A dopiero potem, z tego właśnie powodu, zniknął fundament porządku państwa i prawa. Od tej chwili udajemy, że można ze sobą pogodzić demokrację i dyktaturę. Niekończącą się dyskusję i zdolność do podejmowania szybkich, zdecydowanych decyzji. I gdyby rzeczywiście były to dwa polityczne systemy, to być może dałoby się je ze sobą zeswatać. Ale za demokracją i dyktaturą stoją dwie zupełnie różne wiary. A wyznawane na ich gruncie bóstwa są podobnie zazdrosne.

Litera zabija, Duch – ożywia

O stanie wyjątkowym w ostatnich latach piszą jednak głównie myśliciele od tradycji kontrrewolucyjnej dalecy tak bardzo, jak to jest tylko możliwe. Kilka dekad temu w lewicowej myśli krytycznej dokonał się tak zwany „zwrot mesjański". Rozpoczęło się wielkie oczekiwanie na jakiś „boski" fortel, radykalną zmianę, cudowne (już bez cudzysłowu) przezwyciężenie kryzysu. To często mesjanizm bez Mesjasza, oczekiwanie pozbawione nadziei. Ale jednocześnie syndrom tego samego „metafizycznego przednówka", którego efektem jest permanentny stan wyjątkowy. Pragnienia cudu, boskiej interwencji; głodu decyzji.

Zawieszenie obowiązywania prawa może być jednak nie tylko groźbą, ale i obietnicą. Stanem, w którym zakazy i nakazy przestają być już potrzebne

Napięcie, jakie wywołuje stan wyjątkowy, mieszankę lęku i nadziei, jaka się z nim wiąże, widać najlepiej w myśli włoskiego filozofa Giorgia Agambena. Z jednej strony rozumie on „stato di eccezione" jako sprytny fortel rządzących. Pretekst pozwalający im poszerzać zakres swych ruchów i jednocześnie ograniczać swobody obywatelskie. Dlatego też Agamben pisze o „wirtualnym stanie wyjątkowym" – sztucznie podsycanym przez państwa poczuciu zagrożenia i niepewności. W tym też właśnie kluczu odczytywał od samego początku zachowanie rządów w reakcji na pandemię koronawirusa, czym ściągnął na siebie gromy zazwyczaj przychylnych mu mediów.

Zawieszenie obowiązywania prawa może być jednak nie tylko groźbą, ale i obietnicą. Stanem, w którym zakazy i nakazy przestają być już potrzebne. Agamben odwołuje się tu do żydowskiej kabały i stanu, jaki według niej zapanuje po przyjściu mesjasza na świat. Przestanie już być wtedy potrzebna „Tora w stanie tworzenia" – kojarzony zazwyczaj z judaizmem rozbudowany system nakazów i zakazów. Nadejdzie epoka „Tory w stanie emanacji". To, co dotąd zakazane, stanie się dozwolone. Kiedy nadejdzie mesjasz, trzeba będzie nie tyle przestrzegać prawa, ile kontemplować całą złożoność i bogactwo ukrytego dotąd imienia Boga. W tym mesjańskim stanie wyjątkowym zniknie również rozróżnienie na prawo i fakt, rzeczywistość i norma zrosną się nierozłącznie, nie będzie się już ich dało od siebie odróżnić. To zawieszenie reguł i praw nie będzie już jednak ziać grozą i lękiem przed samowolą dyktatora. Wypełni je za to miłość do mesjasza.

Tego, na co czekają kabaliści, doczekali się już chrześcijanie. Dokładnie ten sam przełom, wokół którego krąży mglista nadzieja Agambena, opisywał jako już dokonany św. Paweł w Liście do Koryntian. Pisząc o Nowym Przymierzu, Przymierzu już nie litery, ale Ducha. Zapisanym nie na „kamiennych tablicach" ale „na żywych tablicach serc". Ten sam stan wyjątkowy miał z tyłu głowy święty Augustyn, wygłaszając maksymę „kochaj i rób co chcesz".

Chrześcijaństwo, poza wieloma innymi rzeczami, przyniosło też na świat przekonanie o względności i warunkowości obowiązywania każdego prawa. Skoro jedno przymierze – i to, zdawałoby się, najświętsze – zostało raz uchylone, to jak można tak poważnie podchodzić do innych, płyciej wyrytych norm i zasad? Jednak pod reżim tego najradośniejszego ze wszystkich stanów wyjątkowych można się dostać warunkowo, wyrywając się spod wpływu grzechu pierworodnego. Tylko święty może pozwolić sobie na lekceważenie kodeksu. Na kamienne tablice można nie oglądać się wyłącznie pod warunkiem faktycznego wyrycia nowego przymierza na żywej tablicy swojego serca. Dopóki po ziemi chodzą nie aniołowie, ale ludzie, istnieć będą paragrafy i prawnicy.

Ale od kiedy stare przymierze zastąpione zostało nowym, nie powinna im już towarzyszyć aura niepodważalności. Prawo jest produktem o ograniczonej dacie przydatności do użycia. Istnieje tymczasowo, a celem jego obowiązywania jest zostać ostatecznie uchylonym. Ten ostatni Stan Wyjątkowy ogłosi już nie Dziennik Ustaw, uczynią to trąby apokalipsy. Będzie to prawdziwy „stan wyjątkowy z woli Nieba".

 Kto choć raz zajrzał pod podszewkę jakiejkolwiek internetowej witryny, został obsypany pierzem niezrozumiałych hieroglifów. Kodem, który im bardziej skomplikowany w ukryciu, tym większą łatwość gwarantuje w użyciu. Cała ta informatyczna kabała, rzędy znaków, ma jednak swój porządek. Tyle że zapisany w zupełnie innym języku niż ten, w którym my, patrząc od zewnątrz, go odczytujemy. Treść pozostaje jednak ta sama.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Plus Minus
Przydałaby się czystka