Syndrom hawański. Tajemnicza choroba dyplomatów

Waszyngton angażuje coraz większe środki, by rozwiązać zagadkę dziwnych problemów zdrowotnych, na które od kilku lat skarżą się amerykańscy dyplomaci. Najnowsze przypadki tzw. syndromu hawańskiego zaobserwowano pod koniec sierpnia w Hanoi.

Aktualizacja: 04.09.2021 11:41 Publikacja: 27.08.2021 10:00

Jako pierwsi na dziwne problemy zdrowotne skarżyli się w 2016 r. pracownicy amerykańskiej ambasady n

Jako pierwsi na dziwne problemy zdrowotne skarżyli się w 2016 r. pracownicy amerykańskiej ambasady na Kubie (na zdjęciu). Powtarzające się w różnych placówkach na świecie podobne objawy ochrzczono więc mianem syndromu hawańskiego

Foto: Forum

To miała być rutynowa azjatycka wizyta Kamali Harris. Z Singapuru wiceprezydent USA miała 24 sierpnia odlecieć do Wietnamu, gdy z Hanoi doszły niespodziewane doniesienia o nieznanej chorobie, która zaatakowała pracowników ambasady. Lot opóźnił się o siedem godzin. Dziennikarze CNN donoszą, że wśród pracowników Departamentu Stanu narasta strach i frustracja związana z kolejnymi doniesieniami o tajemniczych zachorowaniach wśród dyplomatów. By uspokoić te nastroje, na początku sierpnia Anthony Blinken napisał list adresowany do wszystkich pracowników amerykańskiej dyplomacji. W piśmie sekretarz stanu zapewnił, że wie o rosnących obawach swoich podwładnych. – Ci z was, których to bezpośrednio dotyczy, chcą jak najszybciej poznać prawdę. Pracownicy, którzy jadą za granicę obawiają się, czy oni sami i ich rodziny też nie są zagrożeni. To w pełni zrozumiałe i chciałbym móc dać wam więcej odpowiedzi – przyznał Blinken. Następnie polityk obiecał, że kierowany przez niego departament będzie starał się lepiej informować o wysiłkach, jakie podejmuje w związku z tym problemem. Kończąc swoje pismo, sekretarz stanu zapewnił, że śledztwo dotyczące „syndromu hawańskiego" i tego, jak rząd może lepiej chronić swoich obywateli, cały czas trwa. Problem w tym, że mimo upływu pięciu lat od pojawienia się pierwszego przypadku, eksperci zajmujący się tą sprawą wciąż mają więcej pytań niż odpowiedzi.

Uszkodzone mózgi

Historia „anormalnych incydentów zdrowotnych", jak oficjalnie nazywa je Waszyngton, zaczęła się w sześciopiętrowym budynku amerykańskiej ambasady stojącym przy promenadzie Malecón w stolicy Kuby. Stąd wzięła się też nazwa „syndrom hawański". Pod koniec 2016 roku jednego z pracowników placówki w środku nocy obudził przeszywający ból oraz odczucie narastającego ciśnienia w głowie. Mężczyzna zaczął także słyszeć głośne piszczenie w jednym uchu oraz tracić równowagę. Kilka tygodni później na podobne dolegliwości poskarżyło się łącznie 26 członków personelu ambasady.

Jeden z przypadków opisał magazyn „New Yorker". Prosząca o zachowanie anonimowości 40-latka opowiadała, jak po powrocie z pracy zmywała naczynia i nagle skoczyło jej ciśnienie. Poczuła także ból, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Kobieta próbowała położyć się i zasnąć, ale nie była w stanie. Następnego dnia nie mogła przeczytać składników na pudełku płatków śniadaniowych, bo rozmazywały jej się litery. Później pojawiło się uczucie skołowania i problemy z koncentracją. Amerykanka obijała się od mebli i kilkukrotnie zderzyła się z drzwiami. Jej współpracownicy zauważyli także, że zaczyna mieć luki w pamięci. W momencie rozmowy z „New Yorkerem" 40-latka bardzo poważnie rozważała przejście na emeryturę.

U wszystkich pracowników ambasady, u których pojawiły się niepokojące objawy, lekarze stwierdzili uszkodzenia mózgu. Tajemnicze problemy zdrowotne dotknęły również 14-osobową grupę Kanadyjczyków pracujących na Kubie. W tym samym czasie oficer CIA Marc Polymeropoulos obudził się w jednym z moskiewskich hoteli z potwornymi zawrotami głowy. „Czułem się jak na karuzeli. Nie miałem nad tym żadnej kontroli. Spędziłem kilka lat w Iraku i Afganistanie, ale to było straszniejsze" – przyznał kilka miesięcy temu w rozmowie z dziennikarzami telewizji MSNBC. Mężczyzna dodał, że miał mdłości, skoki ciśnienia, a w uszach słyszał szumy. Początkowo Polymeropoulos myślał, że mogą to być objawy zatrucia pokarmowego. Sytuacja się pogorszyła, gdy wrócił do Stanów Zjednoczonych. „Zdiagnozowano u mnie mgłę mózgową i zaburzenia widzenia" – dodał. Do dzisiaj skarży się na bardzo silne bóle głowy. Ostatecznie stan zdrowia zmusił go do przejścia na emeryturę. U niego również stwierdzono uszkodzenie mózgu.

W maju 2018 roku dwóch dyplomatów z amerykańskiego konsulatu w chińskim mieście Kanton alarmowało o tym, że słyszą niepokojące dźwięki i mają problemy z ciśnieniem. W następnych miesiącach o przypadkach „syndromu hawańskiego" zaczęto donosić z amerykańskich ambasad m.in. w Syrii, Rosji, Wielkiej Brytanii, Gruzji, na Tajwanie, Kolumbii, Uzbekistanie, Kirgistanie, a także Polsce. Jak pisze „New York Times", czasami pracownicy placówek czuli ból tylko, gdy przebywali w określonych miejscach – np. w pokojach hotelowych czy niektórych pomieszczeniach w ich mieszkaniach. Niekiedy towarzyszyły im nudności, problemy ze słuchem i bezsenność. W czerwcu 2019 roku dziwne zaburzenia neurologiczne w hotelu w Londynie zgłosiła dwójka urzędników, pomagających przy organizacji wizyty Donalda Trumpa na Wyspach. Później jedna z tych osób miała podobne dolegliwości przed swoim domem w stanie Virginia. Kilka miesięcy temu pracownik Rady Bezpieczeństwa Narodowego zaczął skarżyć się na symptomy „syndromu hawańskiego", gdy spacerował w okolicach parku nazywanego Elipsą na południe od Białego Domu. W połowie lipca przypadki „anomalnych incydentów zdrowotnych" odnotowano w Wiedniu, od czasów zimnej wojny nazywanym miastem szpiegów. Na niewyjaśnione zaburzenia neurologiczne poskarżyło się ponad 20 dyplomatów i oficerów wywiadu. Stan jednego z urzędników był na tyle poważny, że musiał wrócić do ojczyzny. W połowie sierpnia zachorowania pojawiły się też w Niemczech. Jak pisze „The Wall Street Journal", dwóch amerykańskich urzędników zaczęło narzekać na silne bóle głowy, nudności, bezsenność i bóle uszu. Jedną z ofiar miał być oficer służb zajmujący się Rosją. Łącznie od 2016 roku tajemnicze problemy zdrowotne dotknęły ponad 200 dyplomatów, wojskowych i oficerów CIA.

Głowa w mikrofalówce

Początkowo Amerykanie podejrzewali, że „syndrom hawański" może wywoływać jakiś rodzaj broni sonicznej emitującej infradźwięki, które są niesłyszalne dla ucha człowieka. Ostatecznie jednak tę tezę odrzucono, stwierdzając, że fale dźwiękowe nie mogłyby wyrządzić takich szkód. Po kilku latach i przebadaniu pacjentów z Kuby, Chin i Rosji, w grudniu zeszłego roku panel ekspertów z Amerykańskiej Narodowej Akademii Nauk, Inżynierii i Medycyny stwierdził, że za problemy zdrowotne dyplomatów może odpowiadać ukierunkowany impuls energii elektromagnetycznej. – Mowa o promieniowaniu mikrofalowym, czyli radiowym o bardzo wysokiej częstotliwości. Jest ono używane m.in. w mikrofalówkach do podgrzewania potraw. Nie trzeba więc tłumaczyć, co stałoby się z ludzkim mózgiem, gdyby człowiek wsadził do niej głowę. Mikrofale emitują także radary, ale rozpraszają się one po okręgu i słabną im dalej od anteny. By zaszkodzić człowiekowi, potrzebna byłaby wąska wiązka ukierunkowana na konkretny obiekt. Taka fala działałaby podobnie jak promieniowanie radioaktywne. Ono jest wyrzutem neutronów, a tutaj nastąpiłby wyrzut elektronów, które, drgając, uszkadzałyby ciało – tłumaczy „Plusowi Minusowi" major rez. dr inż. Michał Fiszer, były pilot wojskowy, dziennikarz oraz wykładowca Collegium Civitas. Na potwierdzenie swojej tezy o wiązce mikrofal amerykańscy eksperci powołują się na zeznania ofiar, które mówiły, że czuły jakby ból, ciśnienie i dźwięki emanowały z jednego konkretnego kierunku. Co więcej, wystawienie na ich działanie byłoby odbierane przez człowieka właśnie jako dziwne dźwięki. O możliwości istnienia jakiegoś rodzaju urządzenia emitującego mikrofale wywiad elektroniczny NSA informował już w 2014 roku.

Badacze nie wykluczają także, że „syndrom hawański" mogą wywoływać albo wzmacniać inne technologie.

– Opierając się na najbardziej aktualnych informacjach, wielce prawdopodobne wydaje się, że zastosowano któreś z urządzeń dźwiękowych, laserowych albo mikrofalowych. Możliwe jest także zastosowanie kombinacji tych technologii używanych naraz albo po kolei – mówi „Plusowi Minusowi" prof. James Giordano, biochemik i biolog z US Naval War College oraz dyrektor Institute for Biodefense Research, od kilku lat zaangażowany w śledztwo w sprawie zachorowań dyplomatów. W rozmowie z „Guardianem" jeden z wiodących amerykańskich ekspertów w dziedzinie energii mikrofalowej prof. James Lin przekonuje, że takie urządzenie łatwo byłoby przenosić. „Można je zmieścić w kilku większych walizach i włożyć np. do ciężarówki albo SUV-a. Nie potrzeba do tego dużo miejsca" – mówi naukowiec. Gdyby przypuszczenia badaczy się potwierdziły, oznaczałoby to, że „syndrom hawański" jest pierwszym znanym przykładem bojowego użycia broni mikrofalowej.

Nie wszyscy przedstawiciele amerykańskiego środowiska naukowego podzielają jednak tezę o energii elektromagnetycznej. Niektórzy twierdzą, że zaburzenia neurologiczne, na które cierpią urzędnicy, mogą mieć podłoże psychologiczne. Na łamach magazynu „Foreign Policy" prof. Cheryl Rofer, która przez 30 lat pracowała w laboratorium w Los Alamos, zauważa, że „jeśli w ludzki mózg uderza promieniowanie mikrofalowe, to powinniśmy mieć do czynienia z efektami, które można zauważyć także na skórze. Tutaj tego nie było". Dr Stuart Ritchie z Instytutu Psychiatrii na uniwersytecie Kings' College London mówił dziennikarzom tygodnika „Spectator", że może chodzić o rodzaj masowej histerii. „Liczba przypadków zaczęła rosnąć, kiedy pracownicy zostali poinformowani przez wysokiego urzędnika, że doszło do ataku. Wygląda na to, że ta idea zakiełkowała w ludzkich głowach i pojawiły się objawy" – twierdzi Ritchie. Naukowiec podkreśla, że ofiary „syndromu hawańskiego" często pracują w bardzo stresującym środowisku i są poddawane wielkiej presji.

Raporty z 2016 roku z ambasady na Kubie mówią o rosnącej panice wśród pracowników, gdy rozeszła się informacja o ataku. Część personelu placówki bała się nawet położyć spać. – Naukowcy zauważyli zmiany

w mózgach dyplomatów z Hawany, ale w raporcie napisali, że nie były one znaczące. Anomalie mózgu nie są rzadkością i mogą być też spowodowane długotrwałym stresem. Według mnie nie ma jednoznacznych dowodów, że ich mózgi zostały uszkodzone. Raporty o problemach zdrowotnych zaczęły się pojawiać na całym świecie, gdy Departament Stanu powiedział dyplomatom i oficerom, żeby byli przygotowani na potencjalny atak. Nie dziwi zatem, że ludzie nagle zaczęli donosić o atakach energetycznych i każdy dziwny dźwięk, jaki usłyszą, traktują jako „syndrom hawański" – wyjaśnia „Plusowi Minusowi" prof. Robert E. Bartholomew współautor książki „Havana Syndrome: Mass Psychogenic Illnes and the Real Story Behind the Embassy Mystery and Hysteria" („Syndrom hawański: masowa choroba psychogenna i prawdziwa historia kryjąca się za tajemnicą ambasady i histerią"). Jego zdaniem w przypadku Kuby to, co słyszeli pracownicy ambasady, było szumem cykad.

Zapach GRU

O ile amerykańskie władze w oficjalnych komunikatach dotyczących przypadków „syndromu hawańskiego" używają słowa „incydenty", o tyle w prywatnych rozmowach dyrektor CIA William Burns ma je wprost nazywać „atakami". Kto zatem może mieć środki i technologie, by je przeprowadzać? – Kilka państw rozwija projekty badawcze poświęcone użyteczności operacyjnej technologii dźwiękowych, mikrofalowych i laserowych. Mowa m.in. o Stanach Zjednoczonych i niektórych ich sojusznikach, Rosji, a także Chinach – zauważa prof. Giordano. Amerykanie prototyp broni mikrofalowej, któremu nadano kryptonim „Medusa" stworzyli w 2004 roku. Urządzenie miało wywoływać „efekt obezwładnienia" nieskutkujący śmiercią czy zranieniem człowieka. BBC w 2010 roku donosiła, że Waszyngton rozmieścił w Afganistanie technologię wykorzystującą mikrofale. Miała ona niegroźnie parzyć skórę i być przeznaczona do rozpędzania demonstracji. Ostatecznie nie podjęto decyzji, by jej użyć.

Doświadczenie z testami nad bronią mikrofalową ma niewątpliwie Moskwa. W latach 70. i 80. ubiegłego wieku Kreml miał „bombardować" amerykańską ambasadę mikrofalami, by zagłuszyć urządzenia nasłuchowe, znajdujące się na jej dachu. – „Syndrom hawański" jest podobny do tego, co Rosjanie robili przeciwko naszej ambasadzie. Byłem tam. Martwiliśmy się o stan zdrowia naszego personelu, ale nie byliśmy w stanie udokumentować żadnych poważnych problemów – mówi „Plusowi Minusowi" prof. James Olson, były oficer CIA, a obecnie ekspert w dziedzinie służb specjalnych w Bush School of Government. W kwietniu 2012 roku ówczesny minister obrony Anatolij Sierdiukow stwierdził, że Rosja w ciągu następnych dziesięciu lat będzie rozwijała m.in. broń elektromagnetyczną.

W listopadzie zeszłego roku w mediach pojawiły się doniesienia o tym, że broni mikrofalowej z sukcesem użyły Chiny. Pierwszy informację na ten temat podał chiński analityk spraw międzynarodowych Jin Canrong. Twierdził on, że dzięki niej Pekin wywołał ból i nudności u hinduskich żołnierzy stacjonujących w Himalajach. Tych doniesień nie potwierdziły jednak nigdy Indie. – Rosja i Chiny przodują w rozwijaniu technologii tzw. broni energii skierowanej, która ma wystrzeliwać wiązki impulsów niszczących urządzenia elektryczne przeciwnika poprzez wygenerowanie w nich wysokiego napięcia – zauważa major rez. Fiszer.

Początkowo odpowiedzialnością za pojawienie się „syndromu hawańskiego" Stany Zjednoczone obarczyły władze Kuby. W 2017 roku Waszyngton odwołał większość pracowników placówki w Hawanie i wydalił 15 kubańskich dyplomatów. Z czasem jednak amerykańskie służby zaczęły podejrzewać Rosję, a dokładniej jej wywiad wojskowy. „To wygląda i pachnie jak robota GRU. Tylko oni mają możliwości, żeby atakować naszych obywateli także w USA" – mówił na łamach magazynu „Politico" jeden z byłych urzędników zajmujących się bezpieczeństwem narodowym, zaangażowany w śledztwo w tej sprawie. „Guardian" pisze z kolei, że w miejscach, gdzie wystąpiły przypadki „syndromu hawańskiego" miały być widziane samochody należące do GRU. Część amerykańskich ekspertów nie wyklucza także możliwości, że w przypadku Hawany Rosjanom pomagały kubańskie służby. Waszyngtonowi ma jednak wciąż brakować dowodów, by otwarcie oskarżyć Kreml. Niejasny pozostaje również motyw „ataków". Jedna z tez mówi, że mikrofale są wykorzystywane do szpiegowania komputerów dyplomatów, a problemy zdrowotne personelu to efekt uboczny. Według innej od samego początku sprawcom chodzi o spowodowanie uszczerbku na zdrowiu.

Podwojone wysiłki

Na początku sierpnia w Waszyngtonie doszło do tajnego spotkania zorganizowanego przez dyrektora Wywiadu Narodowego. Uczestniczyli w nim m.in. szefowie CIA i FBI, sekretarz stanu Antony Blinken oraz prokurator generalny Merrick Garland. Według ustaleń „New York Timesa" celem rozmów była ocena dotychczasowych rezultatów śledztwa dotyczącego „syndromu hawańskiego". Zebrani mieli się zgodzić, że wciąż najbardziej prawdopodobną przyczyną zachorowań wśród dyplomatów jest promieniowanie mikrofalowe.

Sprawa syndromu to jeden z priorytetów administracji Joe Bidena. Mianowany w marcu nowy dyrektor CIA William Burns wezwał podległą sobie służbę do zdwojenia wysiłków zmierzających do wyjaśnienia „ataków". „Dyrektor jest osobiście zaangażowany w zapewnienie ochrony naszemu personelowi i odkrycie przyczyny tych incydentów" – przekonywał w lipcu w telewizji NBC News rzecznik CIA. Obecnie nad wyjaśnieniem tajemnicy „syndromu hawańskiego" pracują trzy specjalne zespoły śledcze. Jeden kierowany przez wywiad ma za zadanie odkryć, co lub kto stoi za chorobą dyplomatów. Na jego czele stoi doświadczony oficer, który pomógł namierzyć kryjówkę Osamy bin Ladena. Drugi, stworzony przez Pentagon, skupia się na sposobach wykrywania i powstrzymywania przyszłych „ataków". Swoje śledztwo prowadzi także Departament Stanu. W ramach dochodzenia amerykański wywiad ma m.in. analizować nagrania rozmów telefonicznych oraz dane geolokalizacyjne z miejsc, gdzie pojawiły się tajemnicze objawy. W ten sposób, jak twierdzą dziennikarze, stara się ustalić, czy w pobliżu nie było oficerów GRU.

Równolegle eksperci i naukowcy szukają metod ochrony urzędników. Jednym z rozważanych sposobów jest przenośny czujnik, który wykryje ataki za pomocą mikrofal. – Wykrycie promieniowania elektromagnetycznego jest teoretycznie bardzo łatwe. Ostrzegają przed nim odbiorniki promieniowania radarowego, które są montowane na wojskowych pojazdach. Trzeba jednak stworzyć urządzenie, które będzie mógł mieć ze sobą dyplomata na ulicy. Trudno, żeby człowiek chodził w ołowianym stroju ochronnym – zauważa major rez. Fiszer.

Amerykańskie służby nie mają ustalonego terminu zakończenia śledztwa. Nie oznacza to jednak, że nie goni ich czas. „Syndrom hawański" staje się bowiem coraz większym problemem dla administracji Bidena. Poza wspomnianą już frustracją urzędników część dyplomatów ma być niechętna do pracy w miejscach, gdzie doszło do „ataków". Inni nie chcą ze sobą zabierać rodzin. Narastają także głosy wzywające Biały Dom do podjęcia zdecydowanych działań, najczęściej przeciwko Rosji, ponieważ z powodu kolejnych „incydentów" cierpi prestiż Stanów Zjednoczonych. Kłopot w tym, że trudno walczyć z przeciwnikiem, kiedy nie wiadomo nawet, czy ten w ogóle istnieje.

To miała być rutynowa azjatycka wizyta Kamali Harris. Z Singapuru wiceprezydent USA miała 24 sierpnia odlecieć do Wietnamu, gdy z Hanoi doszły niespodziewane doniesienia o nieznanej chorobie, która zaatakowała pracowników ambasady. Lot opóźnił się o siedem godzin. Dziennikarze CNN donoszą, że wśród pracowników Departamentu Stanu narasta strach i frustracja związana z kolejnymi doniesieniami o tajemniczych zachorowaniach wśród dyplomatów. By uspokoić te nastroje, na początku sierpnia Anthony Blinken napisał list adresowany do wszystkich pracowników amerykańskiej dyplomacji. W piśmie sekretarz stanu zapewnił, że wie o rosnących obawach swoich podwładnych. – Ci z was, których to bezpośrednio dotyczy, chcą jak najszybciej poznać prawdę. Pracownicy, którzy jadą za granicę obawiają się, czy oni sami i ich rodziny też nie są zagrożeni. To w pełni zrozumiałe i chciałbym móc dać wam więcej odpowiedzi – przyznał Blinken. Następnie polityk obiecał, że kierowany przez niego departament będzie starał się lepiej informować o wysiłkach, jakie podejmuje w związku z tym problemem. Kończąc swoje pismo, sekretarz stanu zapewnił, że śledztwo dotyczące „syndromu hawańskiego" i tego, jak rząd może lepiej chronić swoich obywateli, cały czas trwa. Problem w tym, że mimo upływu pięciu lat od pojawienia się pierwszego przypadku, eksperci zajmujący się tą sprawą wciąż mają więcej pytań niż odpowiedzi.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi