Pod pretekstem ujednolicania i upraszczania sprawozdawczości organizacji pozarządowych rząd forsuje przepisy, które dadzą władzy nieograniczoną kontrolę nad naszym życiem prywatnym. Jeśli bowiem zechcemy zbyt hojnie wesprzeć własnymi pieniędzmi organizację pozarządową, ta będzie zmuszona do ujawnienia naszych danych osobowych w sprawozdaniu, które rząd następnie opublikuje w internecie.
W efekcie nie tylko władza, ale każdy z nas zyska wgląd w cudze kieszenie, a pośrednio także w najbardziej prywatny aspekt czyjegoś życia. Bo jeśli ktoś ze swoich ciężko zarobionych pieniędzy przekazał aż 15 tysięcy na – powiedzmy – stowarzyszenie skupiające rodziców dzieci po próbach samobójczych, to można przypuszczać, że jest to temat osobiście bardzo mu bliski. Czy jest jakiś powód, dla którego władza i współobywatele mieliby dostać prawo swobodnego pozyskiwania o nas takich informacji? Ile organizacji zajmujących się trudnymi tematami straci darczyńców, bo ci niekoniecznie będą chcieli, żeby władza, pracodawca czy sąsiad wiedzieli o nich o wiele więcej niż jest to uzasadnione interesem państwa czy zasadami współżycia społecznego?
A to nie koniec rozbierania obywateli z życia prywatnego. W tej samej ustawie jest bowiem zapis jeszcze bardziej kuriozalny i nieuzasadniony niczym poza chęcią prześwietlenia obywateli. Rząd chce, żeby każda organizacja posiadająca status organizacji pożytku publicznego o przychodach przekraczających 1 milion złotych podawała w sprawozdaniu udostępnianym następnie w internecie szczegółowe informacje o swoich członkach i wolontariuszach. Niezależnie, czy jest to organizacja w jakikolwiek sposób uczestnicząca w życiu publicznym, czy na przykład stowarzyszenie osób ze stomią.
Władza – o ironio, akurat ta, od której najtrudniej wyegzekwować transparentność jej własnych działań – chce o nas wiedzieć więcej, niż często wiedzą przyjaciele i rodzina, nawet jeśli są to informacje wręcz intymne. Jeśli dodamy do tego zapis, że wicepremier będzie mógł każdą organizację skontrolować nie tylko z własnej inicjatywy, ale też na wniosek innego podmiotu, możemy się wkrótce obudzić w państwie, w którym tylko frajer się w coś pro bono zaangażuje, dobrowolnie wpychając się pod lupę nadmiernie wścibskiej władzy.