Po kilkudniowej awanturze o transpłciowe dziecko Krystyna Pawłowicz skasowała swojego tweeta, a nawet za niego przeprosiła. Nie będzie to jednak kolejny tekst o nieodpowiedzialnym polityku – na ten konkretny przypadek nic już nie zaradzimy – ale o tym, co by było, gdyby podobne zdarzenie miało miejsce pod rządami regularnie wracającej do publicznej debaty „ustawy wolnościowej". To ta ustawa, którą ziobryści pod pretekstem walki o wolność słowa chcą pozbawić platformy społecznościowe prawa do egzekwowania własnych regulaminów.
Gdyby „ustawa wolnościowa" w proponowanym kształcie już obowiązywała, a Krystyna Pawłowicz po napisaniu tweeta naruszającego dobra osobiste i bezpieczeństwo dziecka sama go nie skasowała, nie byłoby żadnej możliwości usunięcia go z mediów, bez względu na to, jak bardzo naruszałby regulamin serwisu, na którym byłby zamieszczony. Chroniłaby go bowiem owa nieszczęsna ustawa i Pawłowicz mogłaby zaskarżyć usunięcie go przez serwis do Rady Wolności Słowa. Tę obsadziłby według uznania PiS, który po jednym nieudanym podejściu do uzgodnienia kandydatów z opozycją miałby prawo przegłosować kogo chce. Do Rady trafiłyby więc postaci tak przyzwoite i niezależne jak te, którymi partia rządząca obsadza wszystkie inne urzędy i instytucje.
Ostatecznie zatem to partyjni nominaci PiS-u w sprawie tak pilnej i delikatnej rozstrzygaliby, czy inna partyjna nominatka PiS-u, okupująca akurat jedno z najwyższych stanowisk w wymiarze sprawiedliwości, złamała prawo. Hm, ciekawe, co by orzekli... Jeśli zaś tempo ich prac byłoby podobne do tego, jakie widzimy w kierowanym przez Julię Przyłębską Trybunale Konstytucyjnym, rozstrzygnięcie mogłoby zapaść po kilku miesiącach – trzeba przecież powołać biegłych, zamówić ekspertyzy, może nawet przesłuchać świadków...
Ostatecznie Rada Wolności Słowa stanęłaby przed niełatwym dla partyjnych funkcjonariuszy dylematem – ogłosić, że ulubienica prezesa złamała prawo i wpis można było usunąć, czy jednak uznać, że był on jedynie „niestosowny" i należy go przywrócić. Pod groźbą wielomilionowej kary za odbieranie wolności słowa. Nawet jeśli to słowo realnie krzywdzi najbardziej bezbronnych.