Instapolityka. Matriks pełen emocji

Polityka to już nie tylko gabinetowe rozgrywanie swoich przeciwników, ustalanie planów i ofert wyborczych. Coraz większą rolę odgrywa tzw. instapolityka, która toczy się w sformatowanych tożsamościowo i nieprzejrzystych bańkach, gdzie dominujący głos zyskują najbardziej wyraziści dyskutujący.

Publikacja: 23.07.2021 18:00

Instapolityka. Matriks pełen emocji

Foto: AFP, John Macdougall

"Obudź się, Neo" – tak zaczyna się jeden z najbardziej wpływowych filmów przełomu wieków – „Matrix". Grany przez Keanu Reevesa bohater w pewnym momencie wybiera przebudzenie i budzi się ze snu – w postapokaliptycznym świecie, gdzie zamiast wygodnej rzeczywistości amerykańskiego białego kołnierzyka lat 90. czeka go jedynie pustynia i walka z maszynami, które opanowały Ziemię. Czy w mediach społecznościowych podobne przebudzenie jest możliwe? Na pewno świat kreowany przez te platformy wydaje się ich użytkownikom równie realny, co ludziom żyjącym w matriksie.




Pierwsza linia frontu

To problem, który dotyka nie tylko ludzi, którzy sami tkwią w bańkach kreowanych przez Twittera i Facebooka. W tych bańkach zanurzyła się właściwie cała sfera publiczna. Uzależniła się od nich debata, narracja światopoglądowa, decyzje polityczne. Kreują one właściwie cały klimat polityczno-społeczny. Zwłaszcza że we współczesnym świecie, a już na pewno we współczesnej polityce, to Twitter i inne media społecznościowe stały się de facto pierwszą linią frontu. To tu zaczyna się właściwie każda debata polityczna.

Jak wygląda to w praktyce i jak konkretnie Twitter wpływa na polityków, media i całą debatę publiczną? Prosty przykład sprzed kilku tygodni. Spotkanie zróżnicowanej grupy dziennikarzy – od „Sieci" po RMF FM – z kilkoma politykami rządu bardzo wysokiego szczebla. Temat: sprawa cyberataków i operacji prowadzonej od wielu miesięcy wobec polskich polityków, naukowców, aktywistów i dziennikarzy. W trakcie zwyczajowego przypomnienia reguł przed rozpoczęciem spotkania jeden z polityków zwrócił się z apelem do dziennikarzy, by nie tweetować w jego trakcie. Nie chodziło o to, by po spotkaniu nie powstały teksty na podstawie przekazanych informacji. Wręcz przeciwnie – o wykorzystywaniu tych informacji wprost wspominali organizatorzy. Tylko i wyłącznie zastrzeżono, by wypowiedzi nie były cytowane w czasie rzeczywistym na Twitterze.

Dlaczego? Sposób komunikacji wymuszany przez tę platformę – szybki, niszczący kontekst, redukujący przesłanie do najprostszych informacji, obliczony na jak największe „przebicie", na jak największy poklask już tu, teraz, natychmiast – sprawia, że tweety z trwającego prawie dwie i pół godziny spotkania, dotyczącego złożonych kwestii, mogłyby wprowadzić sporo zamieszania i mieć efekt odwrotny od intencji jego organizatorów.

Nic dziwi więc apel, by nie tweetować, ale by na spokojnie pisać teksty. Politycy zdali sobie już sprawę z tego, jak jeden tweet może stać się wiralem, który zmieni ton debaty najpierw w określonej bańce, a później „wydostanie się" na zewnątrz, do mediów tradycyjnych i w końcu do odbiorców, którzy z Twittera nigdy nie korzystali, a ćwierkanie (tweet) kojarzy im się wyłącznie ze śpiewem ptaków.

Zmiana systemowa

Powstanie internetowych baniek, w których ucierają się opinie i które „formatują" ludzi w nich zamkniętych, ściśle związane jest ze zmianami, jakie zachodzą w ogóle w mediach. Najlepiej widać to na przykładzie kolejnych kampanii wyborczych. W 2011 roku, gdy relacjonowałem na Twitterze kampanię wyborczą, w tym objazd premiera Donalda Tuska po kraju w tuskobusie, Twitter był ciekawostką. Byli na nim dziennikarze, ale ton nadawały media tradycyjne. W internecie liczyły się jeszcze blogi i tzw. blogosfera. Ale już wtedy szybkość Twittera i jego bezpośredniość sprawiały, że zaczynali dostrzegać go politycy. W 2015 roku kampania internetowa prezydenta Dudy była jednym z czynników, który doprowadził do jego zwycięstwa nad prezydentem Bronisławem Komorowskim. Wtedy upowszechniły się tzw. tweetupy, spotkania mediów – w tym komentatorów, liderów opinii, aktywistów – z politykami. W 2021 roku Twitter jest głównym krwiobiegiem informacji politycznej, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Jednym z nich jest właśnie polaryzacja, fragmentaryzacja i rozbicie debaty publicznej na zamknięte bańki informacyjne.

Czy da się spojrzeć na różne bańki w mediach społecznościowych z zewnątrz? To wcale nie jest takie trudne, jak się powszechnie wydaje. Wystarczy obserwatorowi „z zewnątrz" pobieżna lektura newsów politycznych kilku największych w Polsce portali. Prędzej czy później pojawi się tekst, w którym cytowane są opinie, wydarzenia lub informacje z mediów społecznościowych – głównie z Twittera. Zwykle chodzi o widowiskowe starcia polityków. „Żukowska jak Korwin-Mikke? Zaskakująca kłótnia polityków opozycji", „Kuriozalna kłótnia Kamila Bortniczuka i Wojciecha Wybranowskiego", „Jesteś według mnie zakompleksionym grubaskiem", „Kłótnia Śpiewaka z Bosakiem. »Patohotelarstwo«" – to wybrane na chybił trafił tytuły tekstów opisujących kolejne starcia polityków, dziennikarzy czy aktywistów w mediach społecznościowych.

Tak dziś funkcjonuje w Polsce sfera publiczna. Zgodnie z kwietniowym badaniem IBRiS i Instytutu Badań Internetu i Mediów Społecznościowych aż 67 proc. Polaków czerpie informacje z dużych internetowych portali. Przy czym z najczęściej wymienianego programu informacyjnego stacji telewizyjnych, czyli „Wydarzeń" Polsatu, informacje czerpie jedynie 38 proc. Sieci społecznościowe są bezpośrednim źródłem informacji dla 29,5 proc. ankietowanych.

Inba za inbą

Jaka treść trafia na portale z baniek internetowych? Klasycznym przykładem jest awantura wokół zbiórki zorganizowanej przez Hannę Zagulską, lewicową aktywistkę. Zagulska ogłosiła na swoje 30. urodziny zbiórkę na komputer. Jak podkreślała – potrzebny jej do pracy. Rezultat był bardzo przewidywalny. W zamkniętej warszawskiej bańce polityczno-internetowej rozpętało się piekło, a aktywistce oberwało się za lenistwo.

Twitter to przestrzeń, w której najbardziej skrajne, najbardziej polaryzujące głosy zyskują największą uwagę. Tak samo jest na Facebooku. Niedawne badanie psychologów z Uniwersytetu w Cambridge wykazało, że uderzenia w politycznych rywali (badano zarówno wpisy na Twitterze, jak i na Facebooku) są najbardziej efektywną metodą, by wpis stał się „wiralem" i poszedł w świat. Przeprowadzono analizę blisko 3 mln wpisów. Badanie dotyczyło polityki, ale w zamkniętych bańkach każdy w zasadzie temat szybko podpinany jest pod kwestie polityczne, kulturowe i tożsamościowe.

I tak też debata wokół wpisu Zagulskiej i koncepcji zbierania pieniędzy „na komputer" szybko została wpisana w ramy sporu politycznego – i szybko przeszła na tory debaty nad tym, czym dziś jest praca. To wszystko sprawiło, że przez kilka dni polityczno-medialny Twitter był zalewany kolejnymi falami dyskusji o uczciwej pracy, zarobkach, lenistwie. To angażowało komentatorów, ludzi z dużymi zasięgami w mediach społecznościowych. Tylko czy komputer Hanny Zagulskiej rzeczywiście jest tak ważną sprawa, by angażować trzy czwarte Twittera?

Niestety, media społecznościowe – zbudowane niczym kasyno, w którym nagradza się „lajkami", „serduszkami", podaniami dalej, zasięgami, miejscami w rankingach – same napędzają kolejne takie awantury. Jest nawet słowo „inba" określające kolejne tego typu starcia, zwykle w środowisku lewicowym. Problem polega na tym, że na Twitterze awantura to w zasadzie domyślny sposób komunikacji. A im bardziej skrajne poglądy, tym większe szanse na popularność. W ten właśnie sposób matriks zaczyna zastępować rzeczywistość – staje się nią to, co znajduje się w wirtualnej przestrzeni.



Polityczne bombardowanie

Nie ma oczywiście jednej bańki. Są te tworzone przez polityków, partie i środowiska – jak bańka lewicy, PiS, liberalnego centrum, ruchu Szymona Hołowni czy Lewicy. Są bańki zawodowe – jak dziennikarsko-polityczna, sportowa czy nawet medyczna lub militarna. Przemodelowanie dyskusji w sferze publicznej w tę, jaka toczy się w bańkach – które wcale lub rzadko się przenikają – ma oczywiście swoje konsekwencje.

W tym i polityczne. Bo politycy tak samo jak inni siedzą w bańce lub bańkach. To różne kręgi tożsamościowe, w których szybko dostają informację zwrotną o swoich decyzjach. Tak było na przykład z Lewicą, która w tym roku zdecydowała się przystąpić do rozmów z PiS o Krajowym Planie Odbudowy. Gdy tylko jej politycy to ogłosili na konferencji prasowej, w mediach społecznościowych natychmiast rozpoczęło się bombardowanie. Oczywiście głównie ze strony polityków, komentatorów i aktywistów liberalnych i związanych z Platformą. Te rozmowy stały się zresztą jednym z punktów zapalnych w konflikcie w samej Lewicy.

Media społecznościowe skróciły niewątpliwie dystans. Reakcja w polityce musi być dziś natychmiastowa. Takiej wymaga gra, której narzucono reguły Twittera, a on ciągle potrzebuje nowych treści. Najbardziej zaangażowani wyborcy mają już sposób, by bezpośrednio wpływać na „swoje" partie. Dziś to od samych polityków zależy, czy temu wpływowi będą ulegać, czy też nie.

Kolejne problemy rodzi to, że aktywność w internecie jest coraz częściej oceniana wyżej niż ta realna – nie tylko aktywność polityków i urzędników, ale też ich sztabów, wyborców, dziennikarzy. Bo internet łatwiej dostrzec niż trendy, które widać tylko po bezpośrednich rozmowach z ludźmi. A w bańce zwykle odnaleźć można osoby najbardziej zaangażowane, które rzadko prezentują typowe poglądy dla szerszego grona wyborców. To błąd, któremu łatwo ulec, bo politycy, dziennikarze i inni zaangażowani użytkownicy stali się jednocześnie uzależnieni od Twittera jako środka komunikacji politycznej. Najlepszym tego przykładem jest Donald Trump, który na przeglądanie Twittera poświęcał znaczną część swojej energii. Platforma ta stała się dla niego główną bronią polityczną – aż do chwili, gdy Twitter Trumpa zablokował.

Formatowanie mediów

To wszystko niesie też poważne konsekwencje dla tradycyjnych mediów. Dziennikarze stali się niewolnikami życia na Twitterze. Zaczęli skupiać się na bieżących obserwacjach, publikacji bon motów czy kolejnych środowiskowych inbach. O wszystko. Idzie za tym specyficzne formatowanie mediów. W bańkach szybko powstaje coś w rodzaju wspólnego myślenia, bo każdy spogląda na publikowane równolegle opinie innych. Prawicowe, lewicowe czy liberalne bańki narzucają ton wszystkim swoim użytkownikom.

Tweetowanie zastępuje polemiki, nawet te w studiach telewizyjnych. Te w tytułach prasowych czy internetowych stały się rzadkością. Jeszcze w erze dominacji blogów wzajemne odpisywanie sobie w dłuższych wypowiedziach było na porządku dziennym, teraz już nie. Kiedyś różnica między dziennikarzem a komentatorem była jasna. Teraz komentować musi każdy, bo takie są wymogi internetowego wyścigu w 280 znakach. Czasu na prawdziwe dziennikarstwo zaczyna być coraz mniej.

To wszystko tworzy świat, który coraz bardziej oddala się od rzeczywistości i jej problemów. Na przykład większość użytkowników Twittera wykonuje pracę zdalną. Cóż z tego, że zdecydowana większość Polaków w trakcie pandemii nie mogła sobie na to pozwolić. Jednak problemy pracowników w sklepach, kierowców autobusów czy innych ludzi wykonujących podobne zawody zyskują zdecydowanie mniej uwagi użytkowników niż dylematy tych, którzy z biur przenieśli się do własnych domów. Kolejna bańka.

Era instapolityki

W 2021 roku wśród polityków panuje przekonanie, że obecność na Twitterze i w innych mediach społecznościowych jest niezbędna, by prowadzić skuteczną politykę. A przynajmniej, by szybko reagować na zmieniającą się błyskawicznie rzeczywistość, by komentować i publikować nowe treści. Polityka to już nie tylko gabinetowe rozgrywanie swoich przeciwników, ustalanie planów i ofert wyborczych. Coraz większą rolę odgrywa tzw. instapolityka, która toczy się w sformatowanych tożsamościowo i nieprzejrzystych bańkach, gdzie dominujący głos zyskują najbardziej wyraziści dyskutujący.

Połączenie tego gwałtownego przyspieszenia komunikacji i jednoczesnej polaryzacji sprawia, że coraz częściej politycy i dziennikarze tracą z oczu to, co aktualnie najbardziej istotne. W filmie braci Wachowskich wyjście z matriksa okazało się jednak możliwe – od bohatera wymagało przede wszystkim odwagi. Musiał tylko wybrać czerwoną pigułkę, a odrzucić niebieską, czyli perspektywę przebudzenia we własnym wygodnym łóżku bez zmiany status quo. Tak samo przebicie internetowych baniek też jest mimo wszystko możliwe. Trzeba tylko chcieć.

"Obudź się, Neo" – tak zaczyna się jeden z najbardziej wpływowych filmów przełomu wieków – „Matrix". Grany przez Keanu Reevesa bohater w pewnym momencie wybiera przebudzenie i budzi się ze snu – w postapokaliptycznym świecie, gdzie zamiast wygodnej rzeczywistości amerykańskiego białego kołnierzyka lat 90. czeka go jedynie pustynia i walka z maszynami, które opanowały Ziemię. Czy w mediach społecznościowych podobne przebudzenie jest możliwe? Na pewno świat kreowany przez te platformy wydaje się ich użytkownikom równie realny, co ludziom żyjącym w matriksie.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS