Inteligencja w czasach internetu. Dlaczego ludzkość głupieje?

Jako gatunek weszliśmy w fazę zmniejszającego się potencjału intelektualnego. Mówiąc wprost: głupiejemy. Skąd się bierze ta intelektualna zadyszka Homo sapiens? Kiedy się rozpoczęła i czym się zakończy? I czy nie stoi za tym przypadkiem rozwój internetu?

Aktualizacja: 04.09.2021 11:47 Publikacja: 17.07.2021 00:01

Na poziom naszej inteligencji negatywnie ma też wpływać automatyzacja drobnych procesów. Technika bi

Na poziom naszej inteligencji negatywnie ma też wpływać automatyzacja drobnych procesów. Technika bierze też na siebie niektóre zadania, które dotąd znakomicie trenowały nasze mózgi. Do tego nieograniczony dostęp do wiedzy w internecie sprawił, że przestaliśmy ćwiczyć pamięć, a tym samym tracimy zdolność swobodnego kojarzenia faktów

Foto: Getty Images

Przyzwyczailiśmy się do przyjemnej myśli, że każde pokolenie jest inteligentniejsze niż poprzednie. To oczywiste, że jako społeczność jesteśmy sprytniejsi niż ludzie żyjący w średniowieczu. Wiemy i umiemy więcej niż nasi dziadkowie. Szybciej przystosowujemy się do wyzwań cyfrowej rzeczywistości niż nasi rodzice. Przeciętnie inteligentna osoba żyjąca dziś byłaby uznana za intelektualny fenomen na początku XX wieku, prawda?

Potwierdza to również rozumienie ewolucji naszego własnego gatunku oraz naszych kuzynów. Przyjmuje się, że większa pojemność czaszki (co oznacza również większy mózg) koreluje z wyższą inteligencją. I tak żyjące ok. 3 mln lat temu australopiteki (na przykład słynna „Lucy") miały pojemność czaszki nieprzekraczającą 450 cm sześciennych. Odkryty w wąwozie Olduvai Homo habilis (ten od pierwszych narzędzi) – od 620 do 750 cm sześc. Homo erectus, któremu przypisuje się opanowanie ognia, zorganizowane polowania na antylopy i tworzenie struktur społecznych, miał czaszkę o pojemności średnio 1000 cm sześc., choć pojawiały się również osobniki z głowami większymi w późniejszym okresie istnienia tego gatunku. Wreszcie człowiek współczesny ma pojemność czaszki średnio 1350 cm sześc. (u mężczyzn ten parametr jest nieco wyższy niż u kobiet). Choć neandertalczycy mieli jeszcze większe czaszki, sięgające 1700 cm sześc., nie stanowią już dla nas konkurencji (gatunek ten wygasł albo został wchłonięty drogą krzyżowania się z osobnikami Homo sapiens).

Nasi przodkowie – i przodkowie naszego gatunku – kolejnymi falami wylewali się z Afryki, podbijając świat. Pozostawili dowody niezwykłych zdolności adaptacyjnych, wytrwałości i sprytu, pozwalającego nam opanować przyrodę i przezwyciężyć zagrożenia ze strony klimatu i dzikich zwierząt. Nawet dziś zachwycają nas przykłady sztuki naskalnej, będącej dowodem zdolności do myślenia abstrakcyjnego, wyobraźni, istnienia u nich systemów wierzeń, zwyczajów i obrzędów. A znacznie późniejsze budowle megalityczne? Interesujące jest to, że nie wiemy, jak te konstrukcje mogły powstać przy braku zaawansowanych technologii inżynieryjnych. W dodatku najwyraźniej umyka nam ich rzeczywiste przeznaczenie – nam, wyposażonym w komputery i dogłębną wiedzę o zjawiskach wszechświata!

Niestety, nie mamy sposobu, aby zmierzyć poziom inteligencji ludzi, którzy zdobili ściany jaskini Chauveta, Altamiry czy Lascaux. Nie mamy nawet narzędzi, aby oszacować go u znacznie bliższych nam w czasie budowniczych kromlechu Stonehenge, alei menhirów w Carnac, kompleksu Ggantija na Gozo czy tureckiego sanktuarium Göbekli Tepe.

IQ, czyli właściwie co?

Rzeczywiste, naukowe badania poziomu inteligencji (IQ, czyli Intelligence quotient) prowadzimy bowiem od nieco ponad stulecia. Naturalnie, wcześniej podejmowano próby oceny inteligencji człowieka, jednak bazowały one na przekonaniu, że inteligencja i pewne inne cechy fizyczne, m.in. wielkość głowy, ale też wrażliwość zmysłów i energia do działania, powinny iść ze sobą w parze. Tak uważał m.in. słynny antropolog i twórca eugeniki Francis Galton, który był zresztą przekonany, że inteligencja jest dziedziczna.

Dopiero w 1905 r. psycholog Alfred Binet i lekarz Teodor Simon opracowali test służący do badania sprawności intelektualnej u dzieci, który stał się podstawą do tworzenia kolejnych, bardziej już współczesnych metod badania zdolności umysłowych. Test Bineta-Simona składał się z różnych zadań wymagających gimnastyki umysłowej. Jak jednak skalibrować go w taki sposób, aby można było ocenić kogoś jako „mniej" lub „bardziej" inteligentnego od innych? Naukowcy zebrali testy wypełnione przez dużą grupę dzieci, a następnie określili progi trudności w zależności od wieku dzieci. Najwyższy poziom wiekowy, z którego zadania mogło rozwiązać badane dziecko określał jego „wiek umysłowy".

To rozwiązanie było rewolucyjne, bo wprowadzało standaryzację wyników testów inteligencji, jednak nadal było za mało precyzyjne. Różnica jednego roku między wiekiem rzeczywistym a „wiekiem umysłowym" ma inne znaczenie dla czterolatka, a inne dla 11-latka. Dlatego kilka lat po przedstawieniu testu Bineta-Simona inny psycholog William Stern (profesor Uniwersytetu Wrocławskiego) zaproponował sprytne rozwiązanie: wystarczy określić stosunek „wieku umysłowego" do wieku rzeczywistego. A ponieważ zwykle wynikiem tej operacji dzielenia są ułamki, Stern zasugerował przemnożenie wyniku przez 100. I tak powstało pojęcie ilorazu inteligencji.

Zgodnie z tą formułą 20-latek rozwiązujący testy na poziomie dziesięciolatka miałby IQ równe 50. Człowiek rozwiązujący testy na poziomie swojej grupy wiekowej miałby iloraz inteligencji na poziomie 100, czyli przeciętny. Jednak 12-latek dający sobie radę z testami rozwiązywanymi przez 16-latków miałby IQ na całkiem solidnym poziomie 133.

Ta formuła sprawdza się doskonale w szacowaniu inteligencji dzieci (dlatego uzyskiwany w tych testach wskaźnik określa się jako IQ rozwojowe). Gorzej wypada ona przy szacowaniu IQ dorosłych – wiek rzeczywisty rośnie, natomiast „wiek umysłowy" po osiągnięciu pewnego poziomu pozostaje już stały.

Dlatego naukowcy (konkretnie amerykański psycholog David Wechsler) zastosowali pewną sztuczkę, która pozwoliła badaczom inteligencji oderwać się od pojęcia „wieku umysłowego". Otóż po zebraniu odpowiednio dużej liczby testów można ustalić średnie wyniki i odchylenia standardowe dla różnych grup wiekowych. Odpowiednie ich przeliczenie i porównanie z wynikami średnimi uzyskiwanymi w danej grupie wiekowej pozwala na ustalenie IQ badanego człowieka – choć ma to już niewiele wspólnego z pojęciem ilorazu inteligencji wprowadzonym ponad 100 lat temu przez Sterna.

Trzeba też wspomnieć, że zarówno sposoby pomiaru IQ, jak i interpretacja wyników są często poddawane krytyce – mają one dawać obraz uproszczony, a nawet zafałszowany. Wiemy też, że były wykorzystywane do dyskryminacji i służyły do realizacji szaleńczych planów eugenicznych. W dodatku można nauczyć się rozwiązywać testy IQ, a tym samym „oszukiwać" i z łatwością wpływać na ostateczny wynik. Kierowanie się ich wynikami w ocenie poszczególnych zdolności może skierować na manowce.

Z drugiej jednak strony IQ dość dobrze sprawdza się w określaniu ogólnej inteligencji i predyspozycji intelektualnych. Wysokie wyniki w testach IQ korelują z wielkością dochodów, uzyskanym wykształceniem, poziomem i długością życia – a zatem należy przyjąć, że jednak coś przydatnego mierzą. Tym bardziej że praktycznie nie ma innych, powszechnie przyjmowanych, metod pomiaru inteligencji (o czym za chwilę).

Wygrana na punkty

Testy IQ mówiły nam jednak coś więcej. Nie tylko byliśmy na intelektualnym topie, ale nasza inteligencja wciąż przyspieszała. To wniosek z obserwacji naukowych: porównanie wyników testów IQ w kolejnych rocznikach XX wieku wskazywało, że ludzie stają się coraz inteligentniejsi. W USA wzrost ilorazu inteligencji wynosił trzy punkty w ciągu dziesięciu lat. Podobne porównania przeprowadzone w Wielkiej Brytanii pokazały natomiast, że między 1942 i 2008 rokiem średnia wyników testów IQ dzieci wzrosła o 14 punktów.

Efekt ten zaobserwował w połowie lat 80. ubiegłego wieku nowozelandzki naukowiec James R. Flynn po przeanalizowaniu wyników testów IQ przeprowadzonych od początku stulecia w 14 krajach. Dlaczego wcześniej tego nie zauważono? Wyniki badania ilorazu inteligencji są każdorazowo standaryzowane w taki sposób, aby średni wynik wynosił 100. Kiedy dokonywane są modyfikacje testów, zmieniają się roczniki, ponownie wynik średni jest sprowadzany do 100. To zaś sprawia, że porównanie rezultatów między pokoleniami, testowanymi za pomocą innych kwestionariuszy, jest dość trudne. Flynn zauważył jednak, że gdy młodsi ludzie mierzą się ze starszymi testami, ich wyniki znacznie odbiegają od średniej na plus.

Prób wyjaśnienia tego zjawiska było wiele i wszystkie wydają się mieć pewne podstawy. Naukowcy twierdzili, że lepsze wyniki to w pewnym stopniu efekt lepszej znajomości testów, które były publikowane w książkach, pismach, później w udostępniane w internecie – a zatem badani mieli okazję się z nimi zapoznać i „nauczyć". Analizowana była też kwestia generalnie wyższego poziomu edukacji, lepszych warunków dorastania, diety, higieny czy poziomu medycyny, które w sumie miały dać nam wyższą inteligencję mierzoną testami IQ. Według tego rozumowania zdolności intelektualne rządziłyby się tymi samymi prawami co wzrost – młodsze pokolenia są coraz wyższe m.in. dzięki lepszemu odżywianiu.

Trzeba jednak przyznać, że w niektórych regionach świata takiego wzrostu IQ nie dawało się zaobserwować. Na przykład porównanie wyników testów z lat 1970–2000 w krajach niemieckojęzycznych nie wykazywały znaczących zmian ilorazu inteligencji. Nie zmienia to jednak faktu, że efekt Flynna uznawany jest za rzeczywiste zjawisko intelektualnego boomu w XX wieku.

Do widzenia, panie Flynn

Ale na początku XXI wieku coś zazgrzytało. W 2004 roku psycholodzy norweskich sił zbrojnych odkryli, że... dostają coraz mniej lotnych poborowych. Poprosili o pomoc naukowców z Instytutu Psychologii Uniwersytetu w Oslo. Ci zaś wzięli pod lupę wyniki mężczyzn w wieku 18–19 lat, rozpoczynających obowiązkową służbę w Norweskich Siłach Zbrojnych w latach 1970–2009.

Po przeanalizowaniu 730 tys. testów IQ ustalili, że efekt Flynna działał mniej więcej do połowy lat 70. XX wieku. Od tego momentu średni iloraz inteligencji zmniejsza się z każdym rokiem. Każde pokolenie urodzone po 1975 roku legitymuje się niższym IQ o średnio 7 punktów (sorry, milenialsi).

Gdyby zjawisko to ograniczało się tylko do norweskich poborowych, można byłoby machnąć ręką. Ale podobne niepokojące odczyty pojawiły się również w Danii, Wielkiej Brytanii, Francji, Finlandii i Australii. – To jeden z najważniejszych dowodów na to, że efekt Flynna się wyczerpał. Jeżeli przyjmiemy, że te rezultaty odpowiadają rzeczywistości, to powinniśmy zacząć się martwić – komentuje je Stuart Richie z Uniwersytetu w Edynburgu.

A może źle mierzymy inteligencję? Wróćmy na chwilę do Francisa Galtona. W latach 80. XIX wieku przebadał on pod kątem możliwości intelektualnych ok. 2,5 tys. mężczyzn i 900 kobiet. Ponieważ nie były wówczas jeszcze znane testy sprawdzające zdolności intelektualne, Galton posługiwał się innym miernikiem – czasem reakcji na bodziec. Im szybsza reakcja, tym wyższa inteligencja. Zapisane przez niego średnie czasy reakcji to odpowiednio 183 i 187 milisekund. Już w XX wieku przeprowadzono kilkanaście podobnych eksperymentów, a ich wyniki podsumowano w 2010 roku na łamach „American Journal of Psychology". Wyniki? Średni czas dla mężczyzn wynosił 250 milisekund, a dla kobiet – 277.

Jak zatem wytłumaczyć osłabienie inteligencji u ludzi współcześnie żyjących – zakładając oczywiście, że pomiary IQ (o teście Galtona nie wspominając) odzwierciedlają stan rzeczywisty?

Jedna z teorii zakłada, że testy IQ zmieniły się tak bardzo, że mierzą zupełnie nieporównywalne parametry – czy raczej składowe – inteligencji. Z tego powodu wyciąganie wniosków o zmniejszającej się inteligencji naszego gatunku może być odrobinę przedwczesne. Być może nasz intelekt zmienia się w odpowiedzi na wymagania środowiska, system edukacji czy też oczekiwania związane z pracą?

Robin Morris z King's College London próbował podzielić testy IQ przeprowadzane od początku lat 70. ubiegłego wieku na części mierzące różne obszary sprawności intelektualnej. Okazało się, że istnieją zauważalne różnice w rezultatach testów mierzących sprawność pamięci krótkoterminowej i roboczej (w której przetwarzamy dane – np. dokonujemy obliczeń). W testach IQ rzeczywiście spada nasza wydajność, jeśli chodzi o pamięć roboczą, choć wskaźniki dotyczące pamięci krótkotrwałej nadal rosną – zgodnie z tym, co zaobserwował Flynn. Wiąże się z tym inne zjawisko – coraz częściej do testów IQ zasiadają osoby starsze (po sześćdziesiątce), u których pamięć robocza jest słabsza, a pamięć krótkotrwała z reguły jest dobrze zachowana.

Jest też hipoteza migracyjna: za osłabienie inteligencji w całej populacji odpowiadają osoby, które jeszcze nie skorzystały z lepszej edukacji, diety i higieny, stąd przejściowo niższa średnia rezultatów testów inteligencji. Nie jest to pomysł nowy: kiedy w 1924 roku Stany Zjednoczone wprowadzały przepisy migracyjne, ograniczono możliwość wjazdu dla Włochów, Greków, Polaków i innych Słowian w trosce o zachowanie dobrej kondycji intelektualnej państwa. Jednak obecną sytuacje trudno tłumaczyć tylko w ten sposób. Badania w Norwegii pokazały, że spadek inteligencji notowany jest w rodzinach – na przykład różnice widoczne są między ojcem i synem, w co migranci raczej nie są zamieszani.

James Flynn (zmarł w grudniu 2020 roku) zauważył też inne zjawisko: kobiety z wykształceniem średnim miały statystycznie więcej dzieci niż kobiety z wykształceniem wyższym, a więc – teoretycznie – bardziej inteligentne. Obserwacje te dotyczyły Nowej Zelandii, jednak trend ten jest widoczny praktycznie we wszystkich rozwiniętych krajach szeroko pojmowanego Zachodu. Zaniepokojony tym Flynn uznał, że zjawisko to doprowadzi do trwałych zmian w puli genów odpowiedzialnych za rozwój inteligencji, co z kolei odbije się na życiu społecznym i naukowym. Fantazjował nawet, by podawać wszystkim środki antykoncepcyjne razem z wodą, a następnie wybranym, najinteligentniejszym, „antidotum" pozwalające zajść w ciążę.

Generacja TikToka

Inna hipoteza zakłada, że testy IQ mierzą w różnych proporcjach inteligencję płynną (wrodzoną; w testach objawiającą się wyobraźnią przestrzenną) i skrystalizowaną (wyuczone umiejętności). Ponieważ obecnie edukacja kładzie mniejszy nacisk na pamięciowe opanowanie materiału – od tego mamy wyszukiwarkę Google – testy IQ mogą pokazywać niższe wyniki. Dzieci spędzają więcej czasu na grach komputerowych, a mniej, czytając książki czy grając w piłkę. Znajduje to odzwierciedlenie w wynikach testów, jednak nie musi przecież oznaczać niczego złego. Oczywiście, jeśli zgodzimy się, że to całkiem normalne, iż większość z nas po zakończeniu formalnej edukacji nie przeczyta już żadnej książki, za to obejrzy tysiące filmów na YouTubie i TikToku.

Trzeba przyznać, że włączenie internetu i nowoczesnych technologii do kręgu „winowajców" obniżenia obserwowanej u ludzi inteligencji jest niezwykle kuszące. Już w 2005 roku przedstawiono wyniki badań przeprowadzonych na zlecenie firmy Hewlett Packard na temat uzależnienia dorosłych od komputerów i internetu. Wynikało z niego, że dwie trzecie badanych spełniało kryteria „uzależnienia". Zjawisko nazwano wtedy infomanią. Sprawdzono również, w jaki sposób ciągłe zerkanie na ekran, sprawdzanie e-maili i tym podobne niezbędne w XXI wieku czynności wpływają na kondycję intelektualną. Dr Glenn Wilson z Instytutu Psychiatrii Uniwersytetu Londyńskiego wyliczył nawet, że spadek IQ u osób korzystających z elektronicznych gadżetów sięga 10 punktów. To dwukrotnie więcej niż po nieprzespanej nocy lub wypaleniu skręta z marihuaną.

Podobne rezultaty przyniosło opublikowane w 2018 roku badanie japońskich naukowców koncentrujące się na inteligencji i rozwoju mózgu dzieci korzystających w sposób nadmierny z internetu. „Wyniki potwierdzają, że nadużywanie internetu niesie niekorzystne skutki psychologiczne i neurologiczne" – napisał zespół z Uniwersytetu Tohoku. „Prowadzi to do obniżenia inteligencji werbalnej oraz słabszego rozwoju regionów mózgu z nią związanych. Omówienia wymagają również zmiany w obszarach odpowiedzialnych za przetwarzanie mowy, uwagę, emocje, ośrodek nagrody i funkcje wykonawcze, gdzie obserwowaliśmy mniejszą objętość istoty szarej".

Wielkim zwolennikiem tezy, iż internet upośledza myślenie, jest Nicholas Carr, pisarz specjalizujący się w obserwacji wpływu technologii na kulturę i biznes. Już w 2008 roku opublikował artykuł „Czy Google nas ogłupia", w którym przekonuje, że korzystanie z treści w sieci pogarsza naszą koncentrację, uniemożliwia krytyczne myślenie i rozleniwia umysł. W książce „Płytki umysł. Jak internet wpływa na nasz mózg" przekonuje wręcz, że czytania na ekranie zmniejsza poziom rozumienia tekstu – w porównaniu z czytaniem na papierze.

Ma się do tego przyczyniać rozpraszanie umysłu (elegancko nazywane multitaskingiem, czyli wielozadaniowością) przez informacje z Twittera i Facebooka, powiadomienia z komunikatorów, filmiki z YouTube'a i TikToka czy ciągły napływ nowych e-maili z wysoką ważnością. Do tego nieograniczony dostęp do wiedzy w internecie sprawił, że przestaliśmy ćwiczyć pamięć, a tym samym tracimy zdolność swobodnego kojarzenia faktów. Na poziom naszej inteligencji negatywnie ma też wpływać automatyzacja drobnych procesów. Technika bierze też na siebie niektóre zadania, które dotąd znakomicie trenowały nasze mózgi: nawigacja GPS zamiast papierowych map czy autonomiczne samochody bez kierowców są tego znakomitymi przykładami.

Hipoteza internetowa tłumacząca intelektualny regres naszego gatunku ma zatem dość solidne podstawy, ale... Obserwowany w testach spadek IQ rozpoczął się w połowie lat 70. ubiegłego wieku, kiedy wszystkich tych „rozpraszaczy" jeszcze nie było. Nawet jeśli internet nas ogłupia, to na pewno nie jest jedynym winowajcą.

Idiokracja

Widzimy jednak skutki obniżającej się inteligencji osobników Homo sapiens w całej przerażającej rozciągłości. Spada liczba rejestrowanych patentów (choć trzeba przyznać, że w ostatnich latach widać pewne oznaki poprawy). Przestaliśmy latać na Księżyc, porzuciliśmy nawet naddźwiękowe loty pasażerskie. Największą ambicją dzisiejszych nastolatków w krajach Zachodu jest kariera youtubera (w Chinach to jeszcze nadal astronauta). W Polsce w ubiegłym roku dwie trzecie społeczeństwa nie przeczytało żadnej książki, ale trzeba dodać, że jest to stan utrzymujący się od dość dawna.

Przypomina to nieco fabułę komedii „Idiokracja" w reżyserii Mike'a Judge'a (twórcę słynnej kreskówki „Beavis i Butt-head"). Przedstawia ona świat z roku 2505, w którym IQ ludzi spadło tak bardzo, że mają oni problemy z komunikacją i wykonywaniem codziennych czynności. Zdobycze cywilizacji legły w gruzach, a najbardziej wyrafinowaną rozrywką było oglądanie pornografii i kopanie się w krocze. Jak widać, scenarzystom nie przyszło do głowy istnienie patostreamów na YouTubie i komercyjnych programów rozrywkowych pokazujących randki na tropikalnych wyspach.

Sygnały alarmowe zatem są wyraźnie słyszalne, badania statystyczne IQ populacji dają wyniki zmuszające do refleksji, ale przyczyn tego potencjalnie fatalnego w skutkach zjawiska nie widać. Pozostaje nam zatem najbardziej niepokojąca teza zakładająca, że proces intelektualnej degeneracji naszego gatunku rozpoczął się znacznie wcześniej, a efekt Flynna tylko go zamaskował.

Z taką tezą wystąpił jeden z najbardziej kontrowersyjnych badaczy inteligencji Michael Woodley. W 2013 roku opublikował badanie, z którego wynikało, iż inteligencja ogólna spada w tempie ponad 1 punktu IQ na dekadę od końca epoki wiktoriańskiej (czyli w praktyce od początku XX wieku). Posługiwał się m.in. testem szybkości reakcji opracowanym jeszcze przez Galtona.

„Pomysł polega na tym, że czas reakcji pokazuje naszą zdolność do bardzo podstawowego przetwarzania informacji" – tłumaczył Woodley. – „Mamy bardzo solidne wyniki świadczące o tym, że przez lata czas reakcji się pogarsza. To jest zbieżne z koncepcją, że niezależne od otoczenia, genetyczne czynniki kształtujące intelekt nie poprawiają się, lecz mają tendencję spadkową. Analogią byłaby tu sytuacja z rolnictwa: mamy coraz gorsze nasiona, lecz pomagamy sobie doskonałymi nawozami".

Tak uważa również dr Gerald Crabtree z Uniwersytetu Stanforda, który za szczyt intelektualnych zdolności człowieka przyjmuje okres przypadający na... opuszczenie przez Homo sapiens Afryki. „Rozwój naszych zdolności i optymalizacja sieci tysięcy genów odpowiedzialnych za inteligencję nastąpiła w rozproszonych grupach naszych przodków wędrujących na północ" – mówi dr Crabtree. W tym środowisku inteligencja była kluczowa dla przeżycia, a zatem selekcja naturalna wywierała pozytywny wpływ na przekazywanie genów decydujących o szybkości reakcji, wyobraźni, planowaniu itp.

Później inteligencja przestała być tak istotna dla jednostki i grupy. Wraz z rozwojem rolnictwa, a później urbanizacją, „zapotrzebowanie na spryt" spadło. Zdaniem dr. Crabtree za zdolności intelektualne człowieka odpowiada sieć 2000–5000 genów. Po 120 pokoleniach (ok. 3000 lat) u wszystkich ludzi pojawiły się mutacje niekorzystnie wpływające na intelekt, co przy braku bodźca naturalnej selekcji oznacza, że... głupiejemy. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że w kolejnych tysiącleciach istnienia naszego gatunku staniemy się jeszcze mnie inteligentni. Będzie to efekt kolejnych mutacji przy jednoczesnym braku presji na przetrwanie najinteligentniejszych.

Co to oznacza? Okazuje się, że inteligencja przestała nam być potrzebna jako czynnik warunkujący przetrwanie. Gdy pitekantropy szły polować, współpraca w grupie, czujność, zmysł obserwacji i spryt decydowały o tym, czy grupa wróci do obozowiska ze zdobyczą czy bez. Od tego zaś zależało przeżycie grupy, rodziny, a przede wszystkim potomstwa. Błąd w planowaniu, nieuwaga czy źle skonstruowana dzida miały też decydujące znaczenie w konfrontacji z drapieżnikami. Głodny tygrys skutecznie eliminował jednostki z niedostatkami intelektu i zbyt długim czasem reakcji. Dziś nie jest to cecha już tak krytyczna: zamiast głodu czy zębów tygrysa grożą nam najwyżej docinki kolegów z pracy. 

Autor jest dziennikarzem, popularyzatorem nauki, specjalizuje się w medycynie i nowych technologiach. Był m.in. redaktorem naczelnym magazynu „Focus" i kierownikiem działu nauki „Rzeczpospolitej"

Przyzwyczailiśmy się do przyjemnej myśli, że każde pokolenie jest inteligentniejsze niż poprzednie. To oczywiste, że jako społeczność jesteśmy sprytniejsi niż ludzie żyjący w średniowieczu. Wiemy i umiemy więcej niż nasi dziadkowie. Szybciej przystosowujemy się do wyzwań cyfrowej rzeczywistości niż nasi rodzice. Przeciętnie inteligentna osoba żyjąca dziś byłaby uznana za intelektualny fenomen na początku XX wieku, prawda?

Potwierdza to również rozumienie ewolucji naszego własnego gatunku oraz naszych kuzynów. Przyjmuje się, że większa pojemność czaszki (co oznacza również większy mózg) koreluje z wyższą inteligencją. I tak żyjące ok. 3 mln lat temu australopiteki (na przykład słynna „Lucy") miały pojemność czaszki nieprzekraczającą 450 cm sześciennych. Odkryty w wąwozie Olduvai Homo habilis (ten od pierwszych narzędzi) – od 620 do 750 cm sześc. Homo erectus, któremu przypisuje się opanowanie ognia, zorganizowane polowania na antylopy i tworzenie struktur społecznych, miał czaszkę o pojemności średnio 1000 cm sześc., choć pojawiały się również osobniki z głowami większymi w późniejszym okresie istnienia tego gatunku. Wreszcie człowiek współczesny ma pojemność czaszki średnio 1350 cm sześc. (u mężczyzn ten parametr jest nieco wyższy niż u kobiet). Choć neandertalczycy mieli jeszcze większe czaszki, sięgające 1700 cm sześc., nie stanowią już dla nas konkurencji (gatunek ten wygasł albo został wchłonięty drogą krzyżowania się z osobnikami Homo sapiens).

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich