87 lat samotności Güntera Grassa

Sympatia Güntera Grassa do Polski była specyficzna. „Solidarność” kojarzyła mu się z sandinistami, a Matka Boska na bramie Stoczni Gdańskiej z Różą Luksemburg.

Publikacja: 17.04.2015 04:00

87 lat samotności Güntera Grassa

Foto: epa/pap

To niezwykły, wręcz literacki zbieg okoliczności, że Günter Grass zmarł niemal dokładnie w 70. rocznicę spalenia i zgwałcenia Gdańska przez Sowietów oraz powrotu miasta nad Motławą do Polski. Wszak te właśnie wydarzenia z wiosny 1945 uformowały go i przesądziły o całym jego życiu i znalazły istotne miejsce w jego twórczości.

Siedemnastoletniego Grassa jednak wtedy w Gdańsku nie było. W kwietniu 1945 walczył w Waffen SS, został ranny i dostał się do niewoli amerykańskiej. Mimo to po latach opisał quasi-apokaliptyczne spalenie Gdańska, jakby tam jednak był. Bo Oskar Matzerath, literacki „awatar" Grassa z jego największej powieści „Blaszany bębenek", zdążył wrócić z zachodnioeuropejskich frontów do spalonego miasta, by zobaczyć jego koniec i nowy początek.

Biało-czerwone bębenki

Po ukazaniu się w 2006 roku autobiografii „Przy obieraniu cebuli" stało się jasne, jak bardzo Oskar Matzerath był podobny do samego Güntera Grassa. To wtedy, dziewięć lat temu, pisarz przyznał się do służby w Waffen SS, twierdząc, że chciał się wyrwać w świat z ciasnego drobnomieszczańskiego i katolickiego domu (ojciec był ewangelikiem, ale dzieci wychowywane były w duchu katolickim przez matkę). Tłumaczył, że pierwotnie chciał służyć na łodziach podwodnych, ale w końcu trafił do bojowego ramienia tej zbrodniczej organizacji.

Oskar Matzerath również pod koniec wojny wyrwał się z trupą cyrkową w świat, na front zachodni, by bawić niemieckich żołnierzy. Być może ledwie 17-letni Grass wśród frontowych kameraden czuł się jak taka maskotka. Z kolei Mahlke, bohater „Kota i myszy", marzy o łodziach podwodnych i podziwia niemieckich bohaterów wojennych.

Matka pisarza, Kaszubka (Helena, z domu Knoff), wyszła za niemieckiego kupca (Wilhelma Grassa) – tak też było w książce z rodziną Oskara. Prowadzili, tak samo jak w książce, sklep z artykułami kolonialnym na ówczesnym nowym osiedlu, drobnomieszczańskim Gdańsku-Wrzeszczu (po niemiecku nazywanym Langfuhr).

Rodzice Güntera Grassa zmarli po wojnie, matka w 1954, a ojciec w 1967 roku. Ale literacko Grass uśmiercił rodziców Oskara – Agnes i Alfreda Matzerathów – dużo wcześniej.

Prawdziwa matka Grassa, która zaszczepiła mu miłość do sztuki i z którą Günter wydawał się bardziej związany niż z ojcem, zmarła na raka. Powieściowa matka Oskara zmarła jeszcze przed wojną z niewyjaśnionych przyczyn. Jej kochankiem był kuzyn Jan Błoński, który pracował na Poczcie Polskiej. Podwójne życie i niemożność wyboru między Niemcem a Polakiem wpędziły do grobu matkę głównego bohatera, Kaszubkę.

Oskar był zresztą przekonany, że to Jan Błoński był jego ojcem, to on kupował mu biało-czerwone blaszane bębenki, które karzeł szybko zużywał. Chłopak towarzyszył domniemanemu ojcu 1 września 1939, czego świadectwem jest kontrowersyjny opis obrony Poczty, w którym Grass umieścił wszystkie pozytywne i negatywne stereotypy, jakie Niemiec może mieć na temat Polaków.

Symbolicznie ginie też Alfred Matzerath. Gdy do Wrzeszcza wchodzą sowieckie hordy, mieszkańcy chowają się w piwnicy. Matzerath był nazistą i sądził, że jeśli znajdą przy nim odznakę NSDAP, to go zabiją. Stara się więc ją połknąć i dławi się. W tym momencie wchodzą sowieccy żołnierze i widząc dławiącego się mężczyznę, strzelają do niego. Dość powszechnie odczytano w Niemczech tę scenę pod koniec lat 50., gdy wyszedł „Blaszany bębenek", jako sugestię: Niemcy sami zadławili się swoim nazizmem.

Jak widać, Günter Grass obszedł się dość bezceremonialnie ze swoją rodziną. Jeszcze gorzej obchodził się z narodem niemieckim (choć, prawdę mówiąc, w ostatnich dekadach życia zaczął wyrażać więcej zrozumienia dla „wypędzonych"). Angażował się po stronie Socjaldemokratycznej Partii Niemiec, zwłaszcza w latach 60. Pisał przemówienia dla Willy'ego Brandta (a synowie kanclerza zagrali ważne role w pierwszej ekranizacji książki Grassa, „Kot i mysz", z 1967 roku).

Wypominanie Niemcom braku rozliczenia z nazistowską przeszłością, mówienie głośno, że ziemie na wschodzie są na zawsze stracone, atakowanie tego, co Niemcy otaczali szacunkiem, chcąc zachować resztki szacunku do siebie samych (np. wyszydzanie „rycerskiego" Wehrmachtu), przysparzało mu wrogów na prawicy i entuzjastów na lewicy, którzy zaczęli nazywać Grassa sumieniem Niemiec.

W ujęciu Grassa zło, czyli nacjonalizm, przychodzi z zewnątrz, a wina Niemców ze wschodu Rzeszy polegała na tym, że przyjęli tę ideologię. Gdyby nie te przebrzydłe nacjonalizmy i „wielkie narracje", także polskie, Gdańsk mógłby być wręcz miejscem harmonijnego współistnienia różnych kultur. Tyle tylko, że to nie rzeczywistość, ale wizja artysty. Uwierzyło w nią jednak wielu miłośników twórczości Grassa traktujących – niesłusznie – jego książki jako źródło wiedzy historycznej.

W roku 1974 Günter Grass wystąpił z Kościoła katolickiego. Jednak już w latach 50. i 60. niektóre sceny z jego powieści uznawano wręcz za bluźniercze. Po latach w jednym z wywiadów pisarz stwierdził, że po Soborze Watykańskim II Kościół zmienił się nie w tym kierunku, co trzeba. Odszedł od tradycyjnej liturgii, która akurat jemu się podobała, a zostawił nauczanie i dogmaty. Grass uważał, że Kościół powinien zrobić odwrotnie.

Niech Pan dalej obiera cebulę...

W swoich książkach opowiedział Zachodowi o gdańskich Polakach i o grudniu 1970 (w powieści „Turbot"), wspierał „Solidarność", za co wolna Polska odwdzięczyła mu się życzliwą i właściwie bezkrytyczną akceptacją.

Warto pamiętać, że sympatia Grassa dla Polaków była specyficzna. „Solidarność" kojarzyła mu się z sandinistami, a Matka Boska na bramie Stoczni Gdańskiej z Różą Luksemburg. Polskość nie była dla niego czymś jednoznacznie pozytywnym. Pisarz miał w ogóle duży dystans do uczuć narodowych, także polskich – zgodnie z kanonami poprawności politycznej.

Opiewał więc lud kaszubski w duchu uwielbienia małej ojczyzny i realizmu magicznego, było też w jego twórczości coś z kultu „szlachetnego dzikusa". Często twierdził, że sam jest Kaszubem, ale chyba nie za bardzo rozumiał, kim byli i są Kaszubi. Fałszywie rozumiał ów trójkąt: – Niemcy–Polacy–Kaszubi. Nie przyjmował do wiadomości słynnego zdania Hieronima Derdowskiego, kaszubskiego poety z XIX wieku, który pisał, że „Ni ma Kaszeb bez Polonii, a bez Kaszeb Polsczi". Nie zauważał, że niemiecka kultura nie dawała Kaszubom szans na to, by byli jednocześnie Kaszubami i Niemcami albo samymi Kaszubami. Tylko będąc Polakami, Kaszubi mogli pozostać sobą.

Jeżeli więc zanalizujemy mitologię Kaszub stworzoną przez Grassa, to okaże się, że jest to tak naprawdę tylko artystyczna wizja – „wynaleziona tradycja".

W latach 90., przy okazji wydania jego powieści „Rozległe pole", Günter Grass stwierdził, że nie powinno dojść do zjednoczenia Niemiec. Często atakował Izrael i USA. Krytyki USA nie mógł sobie odmówić nawet wówczas, gdy tłumaczył się ze służby w Waffen SS. Opowiedział wtedy, że tak naprawdę z rasizmem zetknął się pierwszy raz dopiero w amerykańskim obozie jenieckim, gdy zobaczył, jak biali żołnierze traktują czarnych.

Wielkie kontrowersje wzbudził jego opublikowany w 2012 roku wiersz „Co musi zostać powiedziane", w którym przekonywał, że Izrael zagraża pokojowi na świecie. W odpowiedzi Izraelczycy uznali go za persona non grata. A w „Rzeczpospolitej" polski pisarz żydowskiego pochodzenia Henryk Grynberg zasugerował Grassowi, że wciąż jest niewolnikiem „światopoglądu hitlerowskiego".

Grynberg napisał też: „W swoim zakłamaniu i megalomanii pozuje Pan na biblijnego proroka (...). Zadaje Pan sobie pytanie: »Dlaczego tak długo milczałem?«. Ja Panu odpowiem: bo jest Pan powieściopisarzem, który umie stosować timing, i kimś takim, co wie, w którą stronę wiatr wieje i gdzie są konfitury. Na koniec pochwalę Pana: dobrze, że Pan nie milczy. Niech Pan dalej obiera swoją cebulę i niech wszyscy w końcu wiedzą, kim Pan naprawdę jest".

Jeszcze krótko przed śmiercią, przed Bożym Narodzeniem 2014 roku, Grass udzielił wywiadu wiedeńskiej gazecie „Der Standard", w którym wyraził zrozumienie dla racji Kremla. Przyznał co prawda, że system Putina jest straszny, ale równocześnie postawił tezę, że wojna na Ukrainie spowodowana jest tym, że Rosja czuje się zagrożona przez Zachód.

Ciągle pouczał ludzi

Literackie opowieści Grassa były mniej lub bardziej bliskie rzeczywistości, ale zawsze smutne i ponure, nawet jeżeli czasem piękne czy ubarwione różnymi anegdotami i barokowym sztafażem. Postaci przez niego powołane do życia, poza paroma wyjątkami, są wewnętrznie wypalone, wydrążone, pozbawione ciepła, nieumiejące przekroczyć progu samotności, przegrane. Zachowują się często podle albo perwersyjnie (pod względem nie tylko seksualnym), są niedojrzałe, bywają fizycznie i psychicznie zdeformowane.

Grynberg pytał: „Kim pan jest, panie Grass?". Dobrą odpowiedź na to pytanie dał po śmierci niemieckiego pisarza jego przyjaciel, publicysta Klaus Harpprecht: „Ciągle pouczał ludzi, społeczeństwa, Europę, cały świat, co powinni robić, a czego nie. Być może przez to właśnie nie był szczęśliwy".

A przecież pisarz miał wszystko, czego dusza zapragnie. Sławę, majątek, Nobla, uznanie krytyki i czytelników na całym świecie. Znał się z możnymi tego świata, miał dwie atrakcyjne żony (obie były artystkami), dzieci i wnuki. Był ceniony i szanowany w swoim ukochanym Gdańsku, który mógł odwiedzać, kiedy tylko zapragnął. Mieszkał najpierw w Berlinie Zachodnim, mekce artystów, potem w Lubece, która jest pod wieloma względami do Gdańska podobna. Mimo to wciąż czegoś mu brakowało, emanowały z niego smutek, tajemnica, samotność i frustracja.

To niezwykły, wręcz literacki zbieg okoliczności, że Günter Grass zmarł niemal dokładnie w 70. rocznicę spalenia i zgwałcenia Gdańska przez Sowietów oraz powrotu miasta nad Motławą do Polski. Wszak te właśnie wydarzenia z wiosny 1945 uformowały go i przesądziły o całym jego życiu i znalazły istotne miejsce w jego twórczości.

Siedemnastoletniego Grassa jednak wtedy w Gdańsku nie było. W kwietniu 1945 walczył w Waffen SS, został ranny i dostał się do niewoli amerykańskiej. Mimo to po latach opisał quasi-apokaliptyczne spalenie Gdańska, jakby tam jednak był. Bo Oskar Matzerath, literacki „awatar" Grassa z jego największej powieści „Blaszany bębenek", zdążył wrócić z zachodnioeuropejskich frontów do spalonego miasta, by zobaczyć jego koniec i nowy początek.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Tomasz Stawiszyński: Hochsztaplerzy i szaman