Witkacy czuje się jak Pigmalion, żona jest jego Galateą, którą edukuje i przekabaca na swoje poglądy, na swój model życia. „Jesteś moim tworem – nie istniałaś w ogóle (im allgemeinen), Koteczko, dopóki nie spotkałaś mnie, mnie, mnie" – pisze do niej i dodaje: „wychowałem Cię na wspaniałą, panie, kobitę".
Nieprawdopodobnie dziwaczne małżeństwo
Czy Nina kiedykolwiek wierzyła, że to małżeństwo może się udać? Oświadczyny Stanisława Ignacego Witkiewicza przyjęła od razu, bez namysłu. Jeśli miała wątpliwości, to zdusiła je w zarodku. Małżeństwo z rozsądku. Ona, prawie trzydziestoletnia panna (niedługo zaczęto by o niej mówić „stara panna") bez majątku, on – dobiegający czterdziestki artysta z poczuciem bezsensu życia. Po co się gnębić dumaniem nad tym, czy dobrana z nich para – życie pokaże. „Byliśmy wczoraj całą bandą u Witkacego – pisze Anna Iwaszkiewiczowa w dzienniku pod datą 29 kwietnia 1923 roku. – Narzeczona jego przyjechała, lada dzień ma się odbyć ten tajemniczy ślub. Wszyscy czekają na wiadomość o dokonanym fakcie z szaloną ciekawością. O dniu i dacie wiedzą tylko dwaj świadkowie, Zan i Zamoyski. To nieprawdopodobnie dziwaczne małżeństwo, w które z początku wierzyć nie chciałam, zdaje się nikogo już nie dziwi. Ja za to na nią spojrzałam z innej zupełnie niż dotychczas strony. Wydała mi się inna niż w Warszawie. Widywałam ją zawsze tylko w »Ziemiańskiej« w kapeluszu i nie rozmawiałam z nią prawie wcale; tak zewnętrznie, jak duchowo widzę w niej teraz zupełnie odmienną istotę. Schudła bardzo; wydała mi się prawie przystojna, kiedy siedziała bokiem do mnie przy oknie, jej ciemnokasztanowate włosy miały odblask rudy, a dziwnie duże złotawe oczy patrzyły poważnie, smutno, a zarazem twardo w przestrzeń. Właściwie szpecą ją tylko usta bezkształtne, grube, prawie murzyńskie. Jest jednak interesująca i rozumiem, że szczególnie takiemu zdegenerowanemu bądź co bądź człowiekowi jak Witkacy może fizycznie bardzo się podobać. Zabrała mnie do siebie, a kiedy zaczęła mówić, widziałam, jak głęboki jest smutek w tej dziewczynie, jaki lęk prawie przed tym decydującym, tak ryzykownym krokiem w jej życiu. I nagle dla tej istoty prawie obcej doznałam tak głębokiego współczucia, takiego gorącego uczucia sympatii i żalu, że ona musiała to odczuć, bo szczerze zupełnie i długo mówiła o sobie, o tym, co ją zdecydowało do tego małżeństwa, jak jej ciężko było rozstawać się z dawnym życiem. Mówiła szczerze, że go nie kocha, ale wierzy, że jest mu potrzebna i że on ma mimo swoich dziwactw dobre serce. Słuchając jej i widząc, że ona jednak wierzy w uczucie z jego strony, z bolesnym niepokojem przypomniałam sobie słowa Tymona N., który twierdził, że Witkacy żeni się dla sensacji, ponieważ dla niego spowiedź, ślub, małżeństwo będą zupełnie nowymi i nadzwyczajnymi wrażeniami. Sądzę, że bez miłości zwłaszcza nie ryzykowałabym na jej miejscu takiego małżeństwa. Z drugiej strony jednak rozumiem, że nie chciała już dłużej i na całe życie pozostać samotna, że pochlebiało jej poniekąd, że o rękę jej prosił tak znany i wybitny człowiek, że związanie z nim uważała zresztą za mniejsze skrępowanie niż z kimkolwiek innym. To wszystko mówiła szczerze, prosto i smutnie. Biedna dziewczyna! Jak trudno jednak jest kobiecie niezamężnej urządzić sobie życie tak, aby być szczęśliwą".
Witkacy na posag nie patrzył
Jeszcze trochę i Nina skończyłaby jako uboga krewna wisząca u klamki rodziny. Już i tak wuj Wojciech Kossak pomaga jej finansowo. Może na niego, wziętego malarza, liczyć bardziej niż na ojca, który para się zarządzaniem małym majątkiem ziemskim. Zygmunt Unrug w czasie pierwszej wojny światowej na ochotnika służył w Legionach, później pomaga już tylko krewnym w gospodarstwie tudzież zaczytuje się w filozofii religii. No i z zapałem opowiada o rodzinnych koneksjach, o historii rodu, o młodym młynarczyku, który w 940 roku „zebrał zbrojną drużynę i pustoszył włości frankońskiego Herzoga Eberharda, mszcząc się na nim za pohańbienie (Entehrung) matki i spowodowanie jej samobójczej śmierci. Pojmany podstępem i z rozkazu cesarza Ottona Wielkiego, wrzucony do klatki lwa, siłacz Kurt zdusił lwa gołymi rękami, po czym został przez cesarza ułaskawiony i niebawem nobilitowany za czyny wojenne. [...] Ułaskawiony Kurt nie spoczął, dopóki nie zgładził w boju swego wroga, zbuntowanego przeciw królowi, Herzoga Eberharda von Frankena. [...] Jakoby wtedy to niespokojny i żądny sławy rycerskiej Kurt przezwany został przez towarzyszy broni »Ohne Ruhe«, a monarcha w te słowa miał się doń odezwać: »Kurcie Ohne Ruhe, niech za godło szlachectwa służy tobie i twoim potomkom lew, jako symbol twej siły, a zarazem przestroga przeciwko dawniejszym twoim postępkom«. Takie miały być początki nazwiska i herbu Unrugów. [...] Całe wieki upłynęły, zanim przezwisko legendarnego protoplasty rodu OHNE RUHE przybrało ostateczną formę niemiecką – UNRUH – czy polską – UNRUG".