Witkacowie, małżeństwo koleżeńskie

Witkacy zdradził ją trzy miesiące po ślubie. Przepraszał, płakał, kajał się, obiecywał poprawę i znowu zdradzał. Potem już nie obiecuje poprawy, tylko latami urabia żonę w kierunku związku opartego na wolności.

Aktualizacja: 28.08.2016 18:54 Publikacja: 28.08.2016 01:01

Stanisław Ignacy Witkiewicz z żoną Niną. Odmienność temperamentów widać od razu.

Stanisław Ignacy Witkiewicz z żoną Niną. Odmienność temperamentów widać od razu.

Foto: Fotografia z kolekcji Stefana Okołowicza

W mieszkaniu Niny w  kamienicy przy Brackiej 23 w  Warszawie mąż ma oddzielny pokój. Oddzielne pokoje to ich specjalność. Niemal od początku małżeństwa, jeszcze w  Zakopanem, mieli osobne sypialnie. Przy tak odmiennych temperamentach erotycznych oraz oczekiwaniach życiowych to najlepsze rozwiązanie. On szuka mocnych przeżyć, ona deklaruje, że  potrzebuje spokoju i  odpoczynku. Żona przyznaje, że nie nadąża za tempem jego życia towarzyskiego.

Nina już dawno zgodziła się ze Stasiem, że jest oziębła i  że to okropnie psuje ich życie seksualne, a  co za tym idzie  – wpływa na całokształt związku. „Była jeszcze bardzo ważna przeszkoda w  osiągnięciu harmonii w  naszym małżeństwie  – wyzna bez cienia pruderii.  – Staś był erotomanem i  więcej niż erotomanem, uważał przeżycia seksualne z  osobą kochaną za coś bardzo pięknego i  istotnego. Ja, niestety, mimo pozorów »wampa«, byłam pozbawiona temperamentu i  o  ile lubiłam bardzo całować się i  pieścić, że się tak wyrażę: »niewinnie«, o  tyle te poważne sprawy nudziły mnie i  męczyły, i  znajdowałam w  nich mało przyjemności, a  nie chciałam udawać, że coś odczuwam. Staś wyobrażał sobie  – zupełnie niesłusznie, bo z  najbardziej ukochanym człowiekiem w  moim życiu nie  zaznałam prawdziwej rozkoszy fizycznej  – że dlatego nic nie odczuwam, że nie kocham Go, i  że gdyby na jego miejscu znalazł się jakiś Savoya lub Wittelsbach, byłoby inaczej. Nie mogłam Go przekonać, że tak nie jest, i  dopiero po wielu latach uwierzył, że nie jestem w  ogóle 100-procentową kobietą". Dziwne wydaje się to umniejszanie przez nią własnej seksualności i  atrakcyjności, jakby mimo woli usprawiedliwiała zdrady męża.

Czytaj także: Fragment książki Nilsa Thorsena „Lars von Trier. Życie, filmy, fobie geniusza"

Czytaj także: Fragment książki „Brazylia, kraj przyszłości?"

Czytaj także: Fragment książki Adama Hochschilda „Lustro o północy. Śladami Wielkiego Treku"

A zdradził ją trzy miesiące po ślubie. „Czyż jest coś piękniejszego niż dwa palące się do siebie ciała?"  – zapyta Witkacy w  „Nienasyceniu". Przepraszał, płakał, kajał się, obiecywał poprawę i  znowu zdradzał. Potem już nie obiecuje poprawy, tylko latami urabia żonę w  kierunku związku opartego na wolności. Nie może zaprzeczyć, że jej nie ostrzegał, już w  liście z  okresu narzeczeństwa deklarował: „Zupełna swoboda, brak obrzydliwego poczucia własności drugiego człowieka musi się opierać na wierze. A  jeśli tę wiarę stara się komuś odebrać świadomie, wywołując w  nim diabła, to zasada swobody staje się zwykłym cynizmem i  wyklucza wszelkie istotne przywiązanie. A  bez niej nasz fantastyczny stosunek staje się nie czymś pięknym i  wyjątkowym, tylko »pure nonsense'em« o  charakterze demonicznym, co implikuje u  mnie powstanie  na nowo całej perwersji i  chęci zniszczenia. Ale wtedy wolę nie być z  Tobą, do której jestem au fond bardziej przywiązany, niż Tobie, a  nawet mnie się zdaje. I  have spoken i  chciałbym, aby to było ostatni raz. Przez te dwa dni miałem poczucie, że świat jest bezbarwną fotografią. Teraz kolory zabłysły na nowo. Ale pamiętaj, wszystko jest ograniczone i  jak mi się kiedy wszystko raz dobrze przekręci, to ani Ty, ani sam diabeł nie odkręcicie mnie na powrót".

Duchowo od ciebie nie uciekłem

Dwa lata po ślubie, w  1925  roku, Nina ucieka z  Zakopanego, osiada w  Warszawie i  zaczyna rozważać definitywne rozstanie z  mężem. Bywają  – jak wspominano  – okresy, kiedy odmawia Witkacemu możliwości zatrzymania się na Brackiej podczas bytności w  Warszawie. Ten śle do niej list za listem. „Nie chcę Cię opuszczać i  tracić Ciebie, ale w  tym stanie egzystować też nie mogę  – pisze.  – Z  Twojej wyżyny beznamiętnej obojętności musisz wejrzeć na mnie jako na normalnego człowieka, który w  więzieniu jest do niczego". Innym razem przekonuje: „Kiedy to, że mimo potwornych rzeczy, które mi wyrządziłaś, kocham Ciebie i  nie chcę się rozstać z  Tobą. Nie możesz się czuć opuszczona. Tylko przezwyciężenie przesądów takich może być podstawą do prawdziwego szczęścia. Dziś pytałem ogólnie Chwistkową, co myśli o  zdradzie mał[żeńskiej] (Leon puszczał się całe lata z  jakąś Żydówą, ma stałą kochankę automobilową i  wiele innych przygodnych).

Ona:  – O  zdradzie Leona?

Ja:  – Tak, jeśli Pani tak otwarcie mówi.

Ona:  – Niewiele mnie to obchodzi.

Ja:  – Na jakiej podstawie zdobyła pani takie stanowisko?

Ona:  – Nie ubędzie mi go od tego.

Ja:  – A  nie ma Pani do niego wstrętu?

Ona:  – Nie  – wolę to, niż żeby był ponury  – wtedy mam do niego wstręt.

Obecny przy tym Leon spytał:  – Czyż moja żona nie jest urocza?  Musiałem przyznać mu słuszność. [...]

Absolutnie nie uważam Cię za opuszczoną. Dom stoi otworem. Jestem idealnym mężem w  porównaniu do innych. Ale w  klatce zdechnę marnie. Taką mam naturę". I  dalej: „Czekam, kiedy Ci się nareszcie zmieni światopogląd. To musi nastąpić wreszcie. Nigdy nie jest za późno".

Nina najwyraźniej długo walczy o  małżeństwo oparte na wzajemnej wierności, bo Witkacy odpisuje niestrudzenie, forsując swoje przekonania: „Kiedy właśnie o  to chodzi, że ja mogę ręczyć zupełnie za długowieczne moje przywiązanie do Ciebie istotne, a  nie mogę tylko ręczyć za uczucie erotyczne. I  to, że Cię kocham, jest zawsze prawdą, tylko nienawidzę Cię wtedy, jeśli stajesz się dla mnie symbolem wyrzeczenia się. Ja się mogę wyrzekać dla własnej doskonałości, ale nie mogę tego robić dla kogoś, bo go wtedy nienawidzę. Czasami tak piszesz, jakbyś zupełnie mnie nie rozumiała. Ja też byłbym jedynie wtedy względnie szczęśliwy, gdybyśmy mogli ułożyć razem nasze życie. Ciągle chodzę z  wydartym bokiem po stronie serca".

Kwestia wolności co rusz jest poruszana w  korespondencji obojga (niestety, listy Jadwigi Witkiewiczowej do męża nie zachowały się, ale odpowiedzi Witkacego dają w  miarę pełny obraz dyskusji małżonków). „Ach, Nineczko  – pisze Witkacy 12  marca 1929  roku.  – Przecież nigdy od Ciebie duchowo nie uciekałem, chyba wtedy, gdy brałaś mnie na fiz[yczny] łańcuch. Ale tak samo znienawidziłbym królową Sabę i  każdą z  »moich kobiet«, jeślibym musiał przy nich tkwić z  obowiązku. Cała rzecz to swoboda. A  przecież z  żadną  kobietą nie wytrzymałem tyle, co z  Tobą = 6 lat. To piekielna rzecz. A  kocham Cię nie na papierze, tylko naprawdę, ale nie mogę się zmuszać do pewnych rzeczy i  na bezludnej wyspie byłoby to samo, i  musiałbym Cię znienawidzić. Więc pora skończyć pretensje (że  mam zielone oczy)".

We wrześniu tego roku pyta żonę: „Czego chcesz  – dlaczego nie możesz być ze mną po pół roku co roku, jeśli jesteś właśnie tak na mnie napompowana, jak piszesz. Dlaczego W[arszawa], Piotrowo i  P[oznań] miały być z  wynikiem negatywnym. Kiedy było nam tak dobrze. Więc czyż chodzi jedynie o  te przeklęte płciowe historie, co do których nikt przecie (z  mężczyzn) nie miał inaczej urządzonych, a  stary Borę zawsze twierdził, że m[ężczyzna] musi mieć wiele kobiet i  że pożycie z  jedną tylko jest formą onanizmu".

Witkacy radykalnie rozdziela miłość i  erotykę. Małżeński spór o  pryncypia trwa latami. „Ja przecież też chcę, żebyśmy byli razem  – pisze do Niny 16  marca 1929  roku.  – Kwestia rozbija się o  erotyczne kombinacje, które były od początku zlekceważone. Każdy obiektywny świadek (Bóg np.) musiałby przyznać, że byłem mężem idealnym, a  przy tym kocham dalej i  nie mam zamiaru opuścić. Wstrzymajcie śmiech, przyjaciele  – ale trochę sprawiedliwości, bo już nie mogę. Dosyć". Skwapliwie zapewnia żonę o  dozgonnej miłości i  donosi o  kolejnych podbojach, udanych i  nieudanych  – choćby o  Oli Ozerkowskiej, filigranowej urzędniczce z  Łodzi, o  której pisze: „Ozerkowska zmanierowała się i  nie chce się rozdławdziewiczyć  – więc co mi po niej".

Poglądy na temat wierności wykłada także w  swoich dramatach: „Och, co za szczęście! Móc kochać tylko jedną istotę, a  na wszystkie dziewczynki świata patrzeć jak na stada pingwinów lub istot z  innej planety", albo: „Po pewnym czasie na najpiękniejszą twarz, na jakieś niebywałej piękności nogi patrzy się tak jak na chiński wazon. Owszem, ocenia się ich piękność, na zimno, obiektywnie, ale wprost nie można sobie wyobrazić, że to mogło człowieka doprowadzać do szaleństwa, do tego, że stawał się dzikim zwierzem lub zwykłym seksualnym psychopatą".

„Kiedy odkryłam, że Staś mnie zdradza, byłam w  rozpaczy  – wspominała szczerze Nina  – i  zaraz powiedziałam mu o  tym, że wiem i  że wobec tego trzeba będzie się rozstać, bo nasze małżeństwo może mieć sens jakiś jedynie przy wzajemnej miłości, wobec tego, że nie mamy ani własnego domu, ani dzieci  – tych ogólnie wiążących okoliczności. Długo rozmawialiśmy, płacząc oboje, skończyło się na tym, że Staś obiecał mi wierność, bylebym tylko nie opuszczała go, bo  – jak się wyraził  – żyć beze mnie nie może. Jakiś czas był spokój, ale wkrótce rozpoczęło się wszystko na nowo. [...] I  tak to trwało, ale coraz więcej było kobiet w  jego życiu, aż wreszcie przestaliśmy być małżeństwem, tylko dobrymi przyjaciółmi". Żona, nawet jeśli cierpi, jeśli czuje się zraniona w  swej miłości własnej, nie pokazuje emocji na zewnątrz. „Nie dawała po sobie poznać, co czuje wobec wybryków Stasia"  – mówią Maria i  Edmund Strążyscy.

„Wyjątkowe małżeństwo  – oceniają ich ludzie  – na zasadzie obopólnej tolerancji i  głębokiego związku duchowego, przyjaźni, lojalności".

W przekabaceniu Niny na model „małżeństwa koleżeńskiego" przychodzi Witkacemu w  sukurs literatura i  teatr  – temat zyskuje na popularności, wchodzi do dyskusji na temat współczesnej obyczajowości. Stanisław Ignacy Witkiewicz nie jest więc w  swych poglądach taki zupełnie odosobniony. Wystarczy wspomnieć, co Tadeusz Boy-Żeleński pisał w  recenzji sztuki Williama Somerseta Maughama „Oto kobieta": „I  oto mamy małżeństwo na nowych podstawach  – dwoje ludzi wolnych, mieszkających pod jednym dachem, którzy mogą się rozchodzić, schodzić bez hałasu, z  każdej sytuacji wynosząc nietknięty skarb wzajemnej przyjaźni i  dobrego wychowania. Idylla". Kiedy w  1931  roku nakładem wydawnictwa Rój ukazuje się polski przekład książki angielskiego filozofa i  etyka Bertranda Russella „Małżeństwo i  moralność", Witkacy jest zachwycony. W  listach dopytuje Ninę, czy już przeczytała tę obowiązkową lekturę. Russell przekonuje, że zdrada jednej lub drugiej strony wcale nie jest powodem do rozpadu związku, że podstawą małżeństwa winna być tolerancja, zwłaszcza w  sprawach erotycznych. Spoiwem związku ma być przyjaźń. Witkacy właśnie tak myśli (i  robi)  – koniec, kropka. „Małżeństwo [...] przebyło różne etapy  – pisze Boy  – długi czas opierało się na przemocy, potem na kłamstwie, i  oto próba oparcia go na wolności i  na prawdzie".

Rimma Szturm de Sztrem, przyjaciółka Niny, wspominając niestandardowy związek Witkiewiczów, mówiła: „W  końcu przyjęli zasadę, że mieszkają osobno, dają sobie całkowitą swobodę i  tolerancję, ale nie zrywając przyjaźni i  zażyłości, która była dla nich najważniejsza. Byli sobie potrzebni jako wzajemne oparcie, zachowując całkowitą obustronną szczerość. [...] Taki status małżeństwa jak Niny i  Stasia nie był czymś spotykanym, ale ponieważ oboje prowadzili swoje życie z  wielką kulturą i  taktem, bez skandali i  nie wystawiając wzajemnie swych honorów na szwank, wszyscy się z  tym pogodzili i  nie robili żadnemu z  nich afrontów. Tzn. przyjaciele Niny szanowali Stasia i  odwrotnie. [...] Nina nie była dla Witkacego partnerką intelektualną. Nie dzielił się z  nią swoimi dociekaniami, nie rozmawiali na tematy filozoficzne czy estetyczne, choć posyłał jej do czytania (i  przepisywania) pisane właśnie powieści czy artykuły.

Dzięki jednak jej kulturze  – ponadto była czuła, subtelna i  »psychicznie rozbudowana«  – miał w  niej towarzyszkę przeżyć psychicznych, stąd właśnie owe niezliczone listy z  opisami najmniejszych doznań, odczuć i  wrażeń".

Witkacy czuje się jak Pigmalion, żona jest jego Galateą, którą edukuje i  przekabaca na swoje poglądy, na swój model życia. „Jesteś moim tworem  – nie istniałaś w  ogóle (im allgemeinen), Koteczko, dopóki nie spotkałaś mnie, mnie, mnie"  – pisze do niej i  dodaje: „wychowałem Cię na wspaniałą, panie, kobitę".

Nieprawdopodobnie dziwaczne małżeństwo

Czy Nina kiedykolwiek wierzyła, że to małżeństwo może się udać? Oświadczyny Stanisława Ignacego Witkiewicza przyjęła od razu, bez namysłu. Jeśli miała wątpliwości, to zdusiła je w  zarodku. Małżeństwo z  rozsądku. Ona, prawie trzydziestoletnia panna (niedługo zaczęto by o  niej mówić „stara panna") bez majątku, on  – dobiegający czterdziestki artysta z  poczuciem bezsensu życia. Po co się gnębić dumaniem nad tym, czy dobrana z  nich para  – życie pokaże. „Byliśmy wczoraj całą bandą u  Witkacego  – pisze Anna Iwaszkiewiczowa w  dzienniku pod datą 29  kwietnia 1923  roku.  – Narzeczona jego przyjechała, lada dzień ma się odbyć ten tajemniczy ślub. Wszyscy czekają na wiadomość o  dokonanym fakcie z  szaloną ciekawością. O  dniu i  dacie wiedzą tylko dwaj świadkowie, Zan i  Zamoyski. To nieprawdopodobnie dziwaczne małżeństwo, w  które z  początku wierzyć nie chciałam, zdaje się nikogo już nie dziwi. Ja za to na nią spojrzałam z  innej zupełnie niż dotychczas strony. Wydała mi się inna niż w  Warszawie. Widywałam ją zawsze tylko w  »Ziemiańskiej« w  kapeluszu i  nie rozmawiałam z  nią prawie wcale; tak zewnętrznie, jak duchowo widzę w  niej teraz zupełnie odmienną istotę. Schudła bardzo; wydała mi się prawie przystojna, kiedy siedziała bokiem do mnie przy oknie, jej ciemnokasztanowate włosy miały odblask rudy, a  dziwnie duże złotawe oczy patrzyły poważnie, smutno, a  zarazem twardo w  przestrzeń. Właściwie szpecą ją tylko usta bezkształtne, grube, prawie murzyńskie. Jest jednak interesująca i  rozumiem, że szczególnie takiemu zdegenerowanemu bądź co bądź człowiekowi jak Witkacy może fizycznie bardzo się podobać. Zabrała mnie do siebie, a  kiedy zaczęła mówić, widziałam, jak głęboki jest smutek w  tej dziewczynie, jaki lęk prawie przed tym decydującym, tak ryzykownym krokiem w  jej życiu. I  nagle dla tej istoty prawie obcej doznałam tak głębokiego współczucia, takiego gorącego uczucia sympatii i  żalu, że ona musiała to odczuć, bo szczerze zupełnie i  długo mówiła o  sobie, o  tym, co ją zdecydowało do tego małżeństwa, jak jej ciężko było rozstawać się z  dawnym życiem. Mówiła szczerze, że go nie kocha, ale wierzy, że jest mu potrzebna i  że on ma mimo swoich dziwactw dobre serce. Słuchając jej i  widząc, że ona jednak wierzy w  uczucie z  jego strony, z  bolesnym niepokojem przypomniałam sobie słowa Tymona N., który twierdził, że Witkacy żeni się dla sensacji, ponieważ dla niego spowiedź, ślub, małżeństwo będą zupełnie nowymi i  nadzwyczajnymi wrażeniami. Sądzę, że bez miłości zwłaszcza nie ryzykowałabym na jej miejscu takiego małżeństwa. Z  drugiej strony jednak rozumiem, że nie chciała już dłużej i  na całe życie pozostać samotna, że pochlebiało jej poniekąd, że o  rękę jej prosił tak znany i  wybitny człowiek, że związanie z  nim uważała zresztą za mniejsze skrępowanie niż z  kimkolwiek innym. To wszystko mówiła szczerze, prosto i  smutnie. Biedna dziewczyna! Jak trudno jednak jest kobiecie niezamężnej urządzić sobie życie tak, aby być szczęśliwą".

Witkacy na posag nie patrzył

Jeszcze trochę i  Nina skończyłaby jako uboga krewna wisząca u klamki rodziny. Już i  tak wuj Wojciech Kossak pomaga jej finansowo. Może na niego, wziętego malarza, liczyć bardziej niż na ojca, który para się zarządzaniem małym majątkiem ziemskim. Zygmunt Unrug w  czasie pierwszej  wojny światowej na ochotnika służył w  Legionach, później pomaga już tylko krewnym w  gospodarstwie tudzież zaczytuje się w  filozofii religii. No i  z  zapałem opowiada o  rodzinnych koneksjach, o  historii rodu, o  młodym młynarczyku, który w  940  roku „zebrał zbrojną drużynę i  pustoszył włości frankońskiego Herzoga Eberharda, mszcząc się na nim za pohańbienie (Entehrung) matki i  spowodowanie jej samobójczej śmierci. Pojmany  podstępem i  z  rozkazu cesarza Ottona Wielkiego, wrzucony do klatki lwa, siłacz Kurt zdusił lwa gołymi rękami, po czym został przez cesarza ułaskawiony i  niebawem nobilitowany za czyny wojenne. [...] Ułaskawiony Kurt nie spoczął, dopóki nie zgładził w  boju swego wroga, zbuntowanego przeciw królowi, Herzoga Eberharda von Frankena. [...] Jakoby wtedy to niespokojny i  żądny sławy rycerskiej Kurt przezwany został przez towarzyszy broni »Ohne Ruhe«, a  monarcha w  te słowa miał się doń odezwać: »Kurcie Ohne Ruhe, niech za godło szlachectwa służy tobie i  twoim potomkom lew, jako symbol twej siły, a  zarazem przestroga przeciwko dawniejszym twoim postępkom«. Takie miały być początki nazwiska i  herbu Unrugów. [...] Całe wieki upłynęły, zanim przezwisko legendarnego protoplasty rodu OHNE RUHE przybrało ostateczną formę niemiecką  – UNRUH  – czy polską  – UNRUG".

Nina nie ma z  ojcem specjalnie bliskich kontaktów, nie wiadomo nawet, dlaczego jej matka, Jadwiga z  Kossaków Unrużyna (jej ojcem był słynny malarz batalista Juliusz Kossak), odeszła od męża i  osiadła z  córkami w  Warszawie, gdzie w  mieszkaniu przy Brackiej 23 prowadziła pensjonat. A  przecież małżeństwo z  przystojnym i  ustosunkowanym, choć niezamożnym, Zygmuntem Unrugiem zawarła podobno z  miłości. „Ślub odbył się na Wawelu w  przepysznej Kaplicy Zygmuntowskiej, gdzie staruszek X.  Polkowski udzielił P.P.  młodym błogosławieństwa w  bardzo pięknej przemowie"  – pisała w  pamiętniku Aniela z  Kurantowskich Gałczyńska, teściowa Juliusza Kossaka.

Unrugowie doczekali się dwóch córek  – 28  września 1889  roku przyszła na świat Zofia, a  24  sierpnia 1893  roku, w  majątku Mokijówka na Wołyniu administrowanym przez Unruga, urodziła się młodsza córka Jadwiga, na którą wszyscy wołają Nina. Matkę i  starszą siostrę Nina straci podczas pierwszej wojny światowej  – obie zmarły na gruźlicę.

Jadwiga Unrużanka jest dobrze wychowana i  wykształcona  – zna biegle kilka języków, ukończyła szkołę średnią Anieli Wareckiej w  Warszawie, tyle że nie ma posagu. Nawet wuj Wojciech Kossak nie może jej pomóc, ma przecież dwie córki i  syna.

Trzeba dopiero ekscentrycznego Witkacego, żeby przed Niną zaświtała możliwość zamążpójścia. On na takie przyziemne rzeczy jak posag nie zważa.

Fragment książki Małgorzaty Czyńskiej „Kobiety Witkacego. Metafizyczny harem", która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. Śródtytuły pochodzą od redakcji

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W mieszkaniu Niny w  kamienicy przy Brackiej 23 w  Warszawie mąż ma oddzielny pokój. Oddzielne pokoje to ich specjalność. Niemal od początku małżeństwa, jeszcze w  Zakopanem, mieli osobne sypialnie. Przy tak odmiennych temperamentach erotycznych oraz oczekiwaniach życiowych to najlepsze rozwiązanie. On szuka mocnych przeżyć, ona deklaruje, że  potrzebuje spokoju i  odpoczynku. Żona przyznaje, że nie nadąża za tempem jego życia towarzyskiego.

Nina już dawno zgodziła się ze Stasiem, że jest oziębła i  że to okropnie psuje ich życie seksualne, a  co za tym idzie  – wpływa na całokształt związku. „Była jeszcze bardzo ważna przeszkoda w  osiągnięciu harmonii w  naszym małżeństwie  – wyzna bez cienia pruderii.  – Staś był erotomanem i  więcej niż erotomanem, uważał przeżycia seksualne z  osobą kochaną za coś bardzo pięknego i  istotnego. Ja, niestety, mimo pozorów »wampa«, byłam pozbawiona temperamentu i  o  ile lubiłam bardzo całować się i  pieścić, że się tak wyrażę: »niewinnie«, o  tyle te poważne sprawy nudziły mnie i  męczyły, i  znajdowałam w  nich mało przyjemności, a  nie chciałam udawać, że coś odczuwam. Staś wyobrażał sobie  – zupełnie niesłusznie, bo z  najbardziej ukochanym człowiekiem w  moim życiu nie  zaznałam prawdziwej rozkoszy fizycznej  – że dlatego nic nie odczuwam, że nie kocham Go, i  że gdyby na jego miejscu znalazł się jakiś Savoya lub Wittelsbach, byłoby inaczej. Nie mogłam Go przekonać, że tak nie jest, i  dopiero po wielu latach uwierzył, że nie jestem w  ogóle 100-procentową kobietą". Dziwne wydaje się to umniejszanie przez nią własnej seksualności i  atrakcyjności, jakby mimo woli usprawiedliwiała zdrady męża.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Potępienie Fausta
Plus Minus
Jan Maciejewski: Zemsta cudu
Plus Minus
„Anora” jak dawne zwariowane komedie, ale bez autocenzury
Plus Minus
Kataryna: Panie Jacku, pan się nie boi
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Stanisław Lem i Ursula K. Le Guin. Skazani na szmirę?