A jednak Piotr Ryba i Andrzej Kryszyński, współpracownicy Leppera, którzy w jego imieniu mieli domagać się łapówki za decyzję o odrolnieniu gruntów, zostali skazani przez sąd.
Tak, ale fakt, że powoływali się na wpływy i żądali łapówki nie dowodzi, iż Lepper w tym uczestniczył. Poza tym z politycznej perspektywy wydaje się, że jeżeli służby natrafiają na trop prowadzący do otoczenia polityka najwyższego szczebla, a jego rola wcale nie jest oczywista, to powinni go ostrzec przed podejrzanymi współpracownikami, a nie hodować sprawę do takich rozmiarów, które umożliwią wizerunkowe skasowanie polityka. PiS i służby wybrały niestety ten drugi wariant.
Czy dziś uważa pan, że Roman Giertych zrobił słusznie, zrywając koalicję z PiS, co doprowadziło do wcześniejszych wyborów i zmiotło LPR ze sceny politycznej?
Koalicję zerwał premier Kaczyński, dymisjonując koalicyjnych ministrów. A PiS już rok wcześniej parł do przedterminowych wyborów. W lutym 2006 roku, grając terminami budżetowymi, próbowali doprowadzić do rozwiązania Sejmu. Wówczas wszystkie kluby parlamentarne poza PiS porozumiały się, że chcą uchwalenia budżetu i zagroziły marszałkowi Sejmu, iż jeżeli nie umożliwi głosowania, to Izba zbierze się pod przewodnictwem wicemarszałków i budżet zostanie przegłosowany. Jak widać, prezes PiS ma talent do generowania kryzysów poprzez nadużywanie istniejących mechanizmów ustrojowych.
Jak to wyglądało w praktyce?
Marszałek Sejmu stosował obstrukcję w pracach Sejmu, żeby nie dopuścić do uchwalenia budżetu w terminie. Był wtedy nawet taki moment, że straż marszałkowska chciała zamknąć salę posiedzeń, a posłowie ze wszystkich klubów poza PiS ustalali dyżury, żeby zawsze ktoś był na sali, co uniemożliwiało jej zamknięcie i definitywne zerwanie obrad Sejmu. Od tego momentu wiedzieliśmy, że PiS chce sięgnąć po pełnię władzy i będzie dążył do wcześniejszych wyborów. Poza tym po wyrzuceniu z rządu wicepremiera Leppera było oczywiste, że wcześniejsze wybory są nieuchronne, bo rząd stracił większość. A więc postawa Romana Giertycha na tym ostatnim etapie nie miała chyba istotnego znaczenia, wbrew temu, jak dziś on sam to przedstawia. Kluczowe było natomiast poparcie PO dla samorozwiązania Sejmu.
Po tych wyborach, przegranych dla LPR, Roman Giertych w niesympatyczny sposób rozstał się z Ligą. Podobno do dzisiaj ludzie mają o to do niego żal.
Po klęsce wyborczej 2007 roku nie było już specjalnie czego zbierać. Wypadliśmy z Sejmu, utraciliśmy czterech na pięciu wyborców. Poza tym straciliśmy subwencję z budżetu i po kampanii zostaliśmy z długami. Przestaliśmy mieć pieniądze na opłacanie rozbudowanego już wówczas personelu partii. Roman Giertych z dnia na dzień zrezygnował z szefowania partii i przestawił się na pracę adwokacką. Ale partię nadal zakulisowo kontrolował. Będący wówczas europosłem Sylwester Chruszcz, który został jego następcą, po kilku miesiącach się o tym przekonał.
Jaka atmosfera panowała wówczas w LPR?
Część dawnego szefostwa partii jeszcze do 2009 roku była zajęta grą o TVP i budową komitetu wyborczego Libertas na wybory do Parlamentu Europejskiego. Ale dla większości naszego środowiska, dla tych setek młodych ideowych działaczy, urodzonych w latach 80., którzy bardzo mocno zaangażowali się w LPR, był to czas schyłkowy. Ludzie czuli się zostawieni sami sobie, więc środowisko uległo dekompozycji. Przetrwały pojedyncze inicjatywy, jak kwartalniki „Myśl.pl" i „Polityka Narodowa" czy działające dziś prężnie stowarzyszenie Młodzież Wszechpolska.
Dlaczego Giertych nie chciał być liderem LPR, a jednocześnie starał się ją kontrolować?
Niewykluczone, że stało za tym przekonanie, iż partię warto mieć, bo może jeszcze się do czegoś przydać. Pamiętajmy, że sama LPR to było dawne Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne, które w 2001 roku zmieniło nazwę. A na horyzoncie były wybory do Europarlamentu.
Wasze środowisko na dobrą sprawę ciągle się nie odbudowało po tamtych wydarzeniach. Prawica znowu rządzi, a wy jesteście na marginesie.
My budujemy Ruch Narodowy w oparciu o całkiem nowych ludzi, ale mamy świadomość, że trwa szczytowy okres dominacji politycznej Jarosława Kaczyńskiego. Trudno jednak mówić o rządach prawicy, bo ona w sensie metapolitycznym w zasadzie mało kogo obchodzi. Media żyją bieżącą grą polityczną i emocjonalnym sporem PiS z KOD. Z prawicowością nie ma to wszystko zbyt wiele wspólnego. Środowiska autentycznie narodowe, konserwatywne, wolnościowe czy katolickie zostały zmarginalizowane i nie mają wpływu na politykę PiS. Największe autorytety ideowej prawicy są daleko na drugim planie, a ważne funkcje obejmują liberałowie i ludzie z politycznej łapanki. Pojęcie „zjednoczonej prawicy" jest retorycznym kłamstwem, służy zdelegitymizowaniu środowisk, które nie podporządkowały się Kaczyńskiemu. Dla ideowej prawicy nastał czas czekania.
Myślałam, że to jest trudny okres dla lewicy, tymczasem pan mówi, że dla prawicy.
Może dla nas nawet trudniejszy. Bo lewica jest w opozycji i może się teraz budować jako ruch protestu. A jeżeli chodzi o ideową prawicę to wszyscy sądzą, że nasza opcja jest u władzy, bo PiS intencjonalnie nadużywa narodowej retoryki. Tymczasem środowiska ideowej prawicy, żeby cokolwiek przeprowadzić, muszą używać nacisku lub jakichś forteli, żeby przypadkiem ktoś z kierownictwa PiS się nie połapał czy nie przestraszył. A na narodowców jest w zasadzie całkowite embargo. Wielu umiarkowanych konserwatystów pracuje dla rządu, ale muszą uprawiać pisowską mimikrę. Na szczęście taka sytuacja nie będzie trwała wiecznie, bo dzisiejsi liderzy to już ludzie starszego pokolenia, a postępowy i liberalny klimat tzw. opozycji demokratycznej z czasów PRL powoli odchodzi do lamusa.
Chce pan powiedzieć, że biologia jest po waszej stronie?
Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało tak darwinistycznie. Ale obserwując debatę w internecie, odnoszę wrażenie, że młode pokolenie nawet wśród działaczy PiS jest ideowo bliższe nam niż Jarosławowi Kaczyńskiemu czy Adamowi Lipińskiemu. Dziś ci politycy o raczej liberalnych poglądach kontrolują polityczną reprezentację wielu milionów wyborców o narodowo-konserwatywnych przekonaniach. Takie napięcie nie może trwać wiecznie.
Nie ma pan poczucia, że traci młode lata w tej niszy narodowej?
(śmiech) Ja swoje młode lata traciłem w LPR.
PiS może przejąć wasze postulaty, a wy zostaniecie z niczym.
Wcale się na to nie zanosi. Od stosunku do układów ponadnarodowych, przez tematykę kresową i politykę zagraniczną, po kontrrewolucję ideową w nauce, kulturze czy w mediach – nigdzie nie widzę takiej tendencji.
W mediach też nie? Przecież PiS podporządkowało sobie media publiczne.
Ale używa ich do swojej wojny informacyjnej, a nie do spokojnego krzewienia tradycyjnych wartości. W TVP unika się sporów światopoglądowych, o kontrrewolucji nie może więc być mowy. W PiS jest wielu dobrych katolików, ale nie mają wpływu na to, co robi rząd czy partia. Nawet premier Beata Szydło, która sygnalizowała swoje poparcie dla pełniejszej ochrony dzieci nienarodzonych, okazała się bezradna wobec liberalnego nastawienia Jarosława Kaczyńskiego.
Jedynym wyznacznikiem katolicyzmu jest ochrona życia?
Projekt „Stop Aborcji" to był test pokazujący nastawienie władz PiS, ale oczywiście lista spraw jest o wiele szersza. Katolicy medialnie zostali zredukowani do okresowych przejawów kultu religijnego na Boże Narodzenie i Wielkanoc, niedzielnych mszy i do tematyki pro-life. To jest całkowite nieporozumienie wynikające z nieznajomości katolickiej nauki społecznej. Na dodatek wielu polityków centroprawicy sygnalizuje, że chętnie podążyliby drogą tzw. postępu, którą poszła zachodnia centroprawica. Dla nas jest to sygnalizowanie pełzającej ideowej zdrady.
W jaki sposób Jarosław Kaczyński sygnalizuje, że chciałby pójść tą drogą?
Ostatnio nasz rząd na forum UE przegłosował deklarację popierającą postulaty ruchów LGBT. Pytam, jaki był cel takiej decyzji. Bo jeżeli chodziło o obniżenie napięcia między nami a instytucjami unijnymi, to moim zdaniem była to całkowicie błędna kalkulacja. Trzeba na arenie międzynarodowej artykułować naszą chrześcijańską tożsamość i kulturową odrębność, bo inaczej nas zadepczą.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95