Kaddafi, Hussejn, Osama: pośmiertne losy dyktatorów

Tyrani mają do dyspozycji wiele narzędzi władzy i uroków życia, na które nie mogą liczyć demokratyczni przywódcy, ale o trzy rzeczy jest w przypadku ich kariery szczególnie ciężko: o spokojną emeryturę, naturalną śmierć i cywilizowany pogrzeb. Saddamowi Husajnowi i Muammarowi Kaddafiemu dane było chociaż to ostatnie: szczątki Osamy znikły w Oceanie Indyjskim.

Aktualizacja: 03.12.2016 08:40 Publikacja: 02.12.2016 23:01

Stare, dobre czasy: libijski lud, manifestujący w Trypolisie oddanie Muammarowi Kaddafiemu

Foto: AFP

W XX wieku w Iraku utarło się, że nową władzę w pełni legitymizuje dopiero egzekucja poprzedniego przywódcy i upokorzenie jego ciała po śmierci. W 1958 roku grupa nacjonalistycznych oficerów pod przywództwem generała Abd al-Karim Kasima obaliła młodocianego króla Fajsala II, potomka haszymidzkiej dynastii wywodzącej się od towarzysza Lawrence'a z Arabii i panującej do dziś w sąsiedniej Jordanii. Zabito nie tylko jego, ale i resztę rodziny, strzelając z ustawionych na dziedzińcu pałacu karabinów maszynowych. Zwłoki pogrzebano w nieznanym miejscu.

Po pięciu latach socjaliści z partii Baas zafundowali Irakowi kolejną rewolucję. Tym razem ceregiele z ujętym Kasimem trwały nieco dłużej. Wytoczono mu nawet proces. Rozstrzelanie sfilmowano, aby pokazywać je społeczeństwu, a zwłoki zakopano gdzieś na bezludziu. Rok po obaleniu władzy partii Baas (czyli cztery dekady później) mizerne szczątki odnaleziono.

Trzeba przyznać, że w innych krajach regionu spokój zmarłych szanowano. Nie chowano byle gdzie byłych przywódców Syrii czy Egiptu, a i w Iranie Pahlawich po Islamskiej rewolucji z grobów nie wywlekano. Assad czy Chomeini wydawali się rozumieć prostą zasadę rządzącą losem przywódców. Traktuj swoich poprzedników z szacunkiem – być może wtedy zrobią to również twoi następcy.

Mijały lata: Chomeini leżał już we wspaniałym mauzoleum, a Assad na zacisznym cmentarzu w rodzinnej wiosce. W 2003 roku przyszedł czas na upadek Husajna. Obalili go nie rodacy, mordowani szyici ani prześladowani Kurdowie. Po zdobyciu przez siły amerykańskie Bagdadu Husajn zbiegł i ukrywał się w pobliżu rodzinnego Tikritu. Ujęto go w grudniu 2003 roku, wkrótce po śmierci jego dwóch synów, których ciała wystawiono na widok publiczny. Husajna poddano upokarzającym procedurom medycznym, które oczywiście nagrano. Ale na tym prześladowania zakończono. Światowe i demokratyczne supermocarstwo mogło sobie na to pozwolić, miało zresztą w tym sporą praktykę – Goeringa w Norymberdze czy Tojo w Tokio nie traktowano w sposób obrzydliwy.

Skonfundowani Amerykanie

Z Saddama nie chciano robić męczennika. Jego proces miał być przykładem wymierzania sprawiedliwości pokonanym zbrodniarzom i odbył się w nowym stylu. Tym razem zwycięskie mocarstwo zgodziło się na to, by sprawiedliwość wymierzyli byli poddani. Jeśli nie liczyć wstępnych posiedzeń, postępowanie sądowe rozpoczęło się w październiku 2005 roku i zajęło ponad rok. Latem 2006 roku byłemu prezydentowi wykończono zresztą kolejny proces, którego nigdy formalnie nie ukończono. Do dziś nie wiadomo, czemu jedne zbrodnie w akcie oskarżenia uwzględniano, a innych nie.

5 listopada 2006 roku Husajna skazano za wydanie rozkazu stracenia 148 szyitów z Dujail w 1982 roku. Apelacje skazanego odrzucono 26 grudnia. Procedury mogły jeszcze trochę potrwać. O decyzji skazanego na śmierć decyduje zazwyczaj prezydent kraju i ma on na nią jakiś czas: w przypadku Iraku było to 30 dni. Nikt nie spodziewał się rychłej egzekucji. Media amerykańskie zajęły się śmiercią byłego prezydenta Geralda Forda (zmarł w dniu wydania wyroku), a w Europie sprawa kary śmierci dla niegdysiejszego władcy Iraku interesowała tylko organizacje i dziennikarzy protestujących przeciwko skazywaniu na najwyższy wymiar kary kogokolwiek.

Dla Amerykanów powieszenie Husajna było problemem. Po pierwsze, od razu budzić mogło konotację z zemstą na pokonanym. Po drugie, stwarzało niebezpieczny precedens, bo nawet po II wojnie światowej alianci (w tym Amerykanie) nie powiesili żadnej głowy państwa. Po trzecie, prezydent George W. Bush i tak miał problem z liberalną opinią publiczną u siebie i w Europie. Dołożenie do listy prezydenckich grzechów zgody na egzekucje (choćby przez brak sprzeciwu), wcale mu nie pomagało. W tym wypadku mógł tylko podkreślać, że taki obrót spraw potwierdza brak nacisków Białego Domu na nowe władze Iraku, w co zresztą prawie nikt nie wierzył.

Tymczasem decyzję podjęto nadspodziewanie szybko. Saddama Husajna powieszono rankiem 30 grudnia: w Europie panowała noc, a w Waszyngtonie późny wieczór. To opóźniło reakcję Zachodu o dobrych kilka godzin.

Egzekucja podważyła tezę o traktowaniu uwięzionego zbrodniarza z szacunkiem oraz obciążyła konto Amerykanów: odbyła się w bazie znajdującej się w dużej mierze pod ich kontrolą, a prowadzonego na stracenie Husajna witały nieprzyjazne okrzyki, które ukróciła dopiero interwencja oficera. Przygotowania i moment śmierci nagrano, do internetu trafiły również nagrane telefonem komórkowym perypetie ciała przewożonego karetką do kostnicy. Nowy Irak nie okazał się więc lepszy od starego.

Falę zdziwienia i niesmaku miał powstrzymać szybki pogrzeb Saddama. Pochowano go po kilkunastu godzinach w rodzinnej wiosce pod Tikritem. To akurat było postępem. Ale pochowany obok swoich synów dyktator spokoju nie zaznał. Po kilku latach, gdy ruszyła ofensywa ISIS, jego śmiertelne szczątki zostały ewakuowane. Kult Saddama jako męczennika nie ma się jak rozwinąć – brakuje mu mauzoleum i świątyni śmierci. W Iraku jest też ciągle wiele jego ofiar lub ich rodzin, które chcą mówić o swoim cierpieniu otwarcie.

Operetkowy pułkownik

Gdy Husajn ginął na szubienicy, wielu publicystów i komentatorów przeciwstawiało koniec jego politycznej i ludzkiej egzystencji losom Muammara Kaddafiego. Rzeczywiście, zimą 2006 roku wyglądała ona całkiem nieźle. Człowiek, który toczył de facto wojnę z USA i Wielką Brytanią już wtedy, gdy Saddam był ich nieformalnym sojusznikiem, sponsorował światowy terroryzm i był wykreowany na symbol zła, nie dość, że rządził Libią, to jeszcze odnosił symboliczne tryumfy na swoimi przeciwnikami. Do namiotu pod Trypolisem pielgrzymował Tony Blair, a po kilku latach nawet Condoleeza Rice.

Pułkownika witano w Paryżu i w siedzibie ONZ w Nowym Jorku. W roku 2009 na szczycie G 20 we włoskiej Aquilii uścisnął mu rękę sam Barrack Obama. Zapowiadało się na to, że niedobity w zarządzonych przez Reagana bombardowaniach dyktator będzie panował w swoim kraju do śmierci, dobijał targu z zachodnimi biznesmenami, bezkarnie zabijał i zbierał pochwały od podobnych sobie zbrodniarzy oraz liberalnych przywódców Zachodu.

Dyktatorów ciężko porównywać, ale Kaddafi był chyba od Husajna groźniejszy, jednocześnie bardziej operetkowy i nieobliczalny. Rzeźnik z Bagdadu porównywał się do babilońskich władców, a jego odpowiednik z Trypolisu marzył o rządzeniu całym światem islamu, a potem o przewodzeniu Afryce. Husajnowi zarzucano, że wspiera światowy terroryzm; Kaddafi robił to naprawdę.

Muammara w przeciwieństwie do Saddama obalili jego właśni obywatele, ale i tym razem nie obeszło się bez zachodniej pomocy. Gdyby do Trypolisu wkroczyły oddziały US Army, skończyłoby się pewnie na pętli gdzieś w więzieniu, ale tym razem sprawy w swoje ręce miał wziąć naród. Całkiem jak z rzymskimi cesarzami obalanymi przez biedny motłoch gdzieś z Zatybrza – była wielkość miała się zderzyć z najbardziej pogardzanymi i to starcie przegrać.

Gdy wybuchły zamieszki w sąsiedniej Tunezji, a potem w Egipcie, początkowo wydawało się, że i tym razem Kaddafi przetrwa kryzys polityczny bez szwanku. Napięcie w Libii było jednak zbyt duże: tam również doszło do rewolty. Nie była ani szybka, ani bezbolesna i trwa do dziś, przeobrażona w wojnę domową.

Zabójstwo na śmietniku

Dotychczasowy władca nie stracił od razu kontroli nad sytuacją, ale erozja systemu postępowała. Z okazji skorzystali dotychczasowi kontrahenci Kaddafiego. Zablokowane konta w zagranicznych bankach i masowe protesty przeciwko dawnemu wrogowi na ulicach zachodnich miast doprowadziły do początkowo niewielkiej interwencji mocarstw europejskich i USA w Libii. W sierpniu 2011 roku Kaddafi opuszcza Trypolis. Zraniony, ale niepokonany, kontynuuje walkę. W październiku, trzy miesiące po opuszczeniu stolicy, doniesienia medialne się uspokajają, jak zwykle bywa w wypadku długotrwałej wojny domowej.

Przełom przychodzi 20 października. Uciekający przed zwycięskimi rebeliantami, gdzieś w okolicach Syrty, konwój z Kaddafim został ostrzelany przez brytyjskie lotnictwo wojskowe. Uciekinierów bombardował również amerykański dron i najprawdopodobniej Francuzi. Podobno żaden z lotników ani operator drona nie wiedzieli o tym, kogo bombardują. Podobno nalotów było więcej. Według wszelkich dostępnych źródeł Kaddafi wraz z synem i kilkoma ludźmi schronił się w pobliskim domu, a później w rurze ściekowej czy nawadniającej, skąd ostrzeliwał się przed nacierającymi rebeliantami.

Oenzetowski raport, który ujrzał światło dzienne wiosną 2012 roku, stwierdza, że dyktator zginął właśnie wtedy. Ranny (nie wiadomo, czy w wyniku postrzału, czy też wybuchu granatu należącego do jego własnych ochroniarzy) został otoczony. Wiele z tego, co się działo, można zobaczyć na umieszczonych w internecie filmach. To klasyczny repertuar zachowań skrzywdzonych i poniżonych, którzy dopadli w końcu swojego prześladowcę: okrzyki radości pomieszanej z uniesieniem i chęć zemsty.

Prześladowca, który kilka miesięcy temu mógł jednym skinieniem zarządzić egzekucję , teraz jest kopany i bity: oczy zalewa mu krew. Pułkownik próbuje mówić, krzyczeć, ale jest już tylko bitym i zaszczuwanym zwierzęciem. Rozebrany do naga, gwałcony bagnetem, został w końcu – podobno – zastrzelony. Jak było naprawdę, nie dowiemy się nigdy: gdy tłum wykonuje wyrok na oprawcy, pojawia się zawsze zbyt wielu tych, którzy rzekomo byli pierwsi. Pojawiły się także teorie spiskowe

Niezwykle przypominało to opis śmierci obalonego cesarza Heliogabala, którego ciało w roku 222 obnoszono po ulicach Rzymu, a potem wrzucono do Cloaca Maxima, czyli największego ówcześnie kanału ściekowego. Od III wieku niewiele się jak widać zmieniło. Cloacą Maximą Kaddafiego okazała się zamrażarka w Misracie, gdzie przechowywano ciało jego i jego syna po autopsji i każdy mógł ich tam oglądać.

Jednym z najważniejszych dowodów na śmierć dyktatora lub przywódcy jest potwierdzenie martwoty jego niegdyś potężnego ciała przez obywateli. Zmarłego trzeba zobaczyć „na własne oczy". Ci szczęśliwi, którzy zmarli we własnym łóżku lub zabito ich w zamachu niepołączonym z upadkiem systemu władzy – spoczywają zabalsamowani na katafalku, przed którym defilują tłumy. W przypadku Kaddafiego było inaczej: nikt nie wyprawiał mu pogrzebu, ale ludzie defilowali jak na paradzie przed okaleczonymi zwłokami, chronionymi przed pustynnym upałem przez chłód zamrażarki, przeznaczonej pierwotnie dla baraniego mięsa. 24 października Kaddafiego pochowano w nieoznaczonym grobie, acz dopełniając obrządku muzułmańskiego. Czy kiedyś dowiemy się, gdzie spoczywa?

Oczywiście, i tym razem nie zabrakło głosów polityków zaniepokojonych okrucieństwem i linczem oraz obrońców praw człowieka, ale większość była zadowolona: problem zniknął, a zbrodniarz dostał to, na co zasłużył. Międzynarodowy trybunał wymierzyłby mu wszak co najwyżej dożywocie.

Okazało się również przy tej okazji, że sprawiedliwość bywa nierychliwa, ale i niezwykle okrutna. Kaddafi, który początkowo miał większe szanse na przetrwanie niż Husajn, ostatecznie przegrał: dyktatora Iraku upokorzono, ale jego śmierć miała w gruncie rzeczy charakter dość cywilizowany, a pogrzeb zorganizowano zgodnie z tradycją. Tyle że oba kraje mają się dziś jednakowo źle.

Neptun z Rijadu

Czy da się z tymi doświadczeniami porównać los Osamy bin Ladena? Tamci dwaj byli głowami państwa, odpowiedzialnymi za niewyobrażalne cierpienia swoich obywateli. Osama nigdy na czele żadnego państwa lub rządu nie stał, nie prześladował też nikogo w rodzinnej Arabii Saudyjskiej, a w krajach takich jak Sudan czy Afganistan był co najwyżej gościem miejscowego reżimu.

W historii osiągnął miejsce podobne za sprawą swojego udziału w organizacji największych zamachów terrorystycznych współczesności, na czele ze zniszczeniem dwóch wież World Trade Center i Pentagonu (oraz innych zbrodni) 11 września 2001 roku. Terroryzm tego typu jest oczywiście czym innym niż ludobójstwa i masakry organizowane przez państwo, ale to sprawa interesująca głównie specjalistów od prawa międzynarodowego. W oczach przeciętnych obywateli związek między Osamą a Kaddafim czy Husajnem istnieje i nie jest to tylko „krew na rękach" oraz niechęć do Zachodu i wypowiedzenie wojny Stanom Zjednoczonym. Bez fermentu spowodowanego zamachami na WTC Amerykanie nie zdecydowaliby się na interwencję w Iraku, a i arabska wiosna nie byłaby taka pewna. Osama wbił więc gwóźdź do trumny innych dyktatorów.

Bin Laden ukrywał się przed Amerykanami przez ponad 10 lat, a z jego ścigania uczyniono przedmiot niezwykle silnej narracji, budowanej przez samych Amerykanów. USA często miewa „wrogów publicznych numer 1" i kimś takim był właśnie Osama. Sił i środków na jego znalezienie nie szczędzono, jak pokazuje nam fabularna wersja historii przedstawiona w filmie „Zero Dark Thirty" (2013) oraz liczne dokumenty. „Kiedy złapiecie Osamę?" – to pytanie regularnie stawiano George'owi W. Bushowi i jego następcy.

Największym zaskoczeniem dla światowej opinii publicznej, która dowiedziała się 2 maja 2011 roku o śmierci „wroga publicznego numer 1", było to, że nie ukrywał się on w żadnej z jaskiń na pograniczu Afganistanu i Pakistanu, lecz w zwyczajnym, acz zamienionym w fortecę domu w Abbottabadzie, w miejscu zamieszkania emerytowanych oficerów. To tam komandosi Navy Seals zabili Osamę w ramach operacji pod wdzięcznym tytułem „Włócznia Neptuna". Ciało przewieziono następnie do amerykańskiej bazy wojskowej i poddano procedurom identyfikacyjnym.

Z okazywania publicznego zrezygnowano. Bin Laden został pochowany w morzu, podobno zgodnie z muzułmańskim rytem pogrzebowym, choć trudno to sobie wyobrazić w przypadku topienia zwłok. Miejsca, w którym by oddawano Osamie cześć, nie było i nie będzie. Nikt nawet nie próbował organizować mu procesu. Światowe supermocarstwo wykonało na nim wyrok niewydany przez żaden sąd, z wyjątkiem sądu opinii publicznej. Ciało usunięto w sposób ostateczny.

Czy można się spodziewać „pośmiertnego ułaskawienia" skazanych, przynajmniej w opinii publicznej ich poddanych? Kaddafi ma na to niewielkie widoki. Libia pogrążona jest w wojnie, ale nie słychać, by udręczeni mieszkańcy Trypolisu tęsknili za dawną prosperity. Zbyt wielu z nich pamięta o tym, co przecierpieli. Kaddafi nie stał się również symbolem poza granicami Libii: jego bufonada i blagierstwo przekroczyły wszelkie granice, a pozbawiona elementów heroizmu śmierć tylko umocniła przekonanie, że z przywódcą „Rewolucji 1 Września" nie można się było dogadać.

Głosy tęsknoty słychać natomiast w Europie – i to nie tylko od byłych kompanów, takich jak Silvio Berlusconi. Kaddafi może i bywał terrorystą, ale gdy się z nim dogadałeś, to tysiące ludzie nie płynęły przez Morze Śródziemne do Europy.

Osama i Saddam dzięki amerykańskiej kuli i szafotowi mają bliżej do nimbu bohaterów. Antyamerykanizm we współczesnym świecie pomaga również martwym zbrodniarzom. Nieprzypadkowo głosy chwalące zmarłego Fidela Castro płynęły przed kilkoma dniami głównie z krajów, które w przeszłości miały na pieńku z USA. Oburzenie spowodowane egzekucją w Bagdadzie czy mordem pod Misratą także było podszyte antywaszyngtońskim sentymentem.

Najbardziej przerażające jest jednak to, że aby mordercę spotkała kara, musi on przegrać wojnę, zadrzeć z mocarstwem lub zostać krwawo obalony przez swój naród. Inaczej umrze w cieple luksusowej willi jak Amin, Pinochet czy Mobutu Sese Seko. Zaciszna cela dla Miloševicia w Hadze to maksimum determinacji, na jaką nas stać.

Autor jest historykiem i doktorem filmoznawstwa, analitykiem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

W XX wieku w Iraku utarło się, że nową władzę w pełni legitymizuje dopiero egzekucja poprzedniego przywódcy i upokorzenie jego ciała po śmierci. W 1958 roku grupa nacjonalistycznych oficerów pod przywództwem generała Abd al-Karim Kasima obaliła młodocianego króla Fajsala II, potomka haszymidzkiej dynastii wywodzącej się od towarzysza Lawrence'a z Arabii i panującej do dziś w sąsiedniej Jordanii. Zabito nie tylko jego, ale i resztę rodziny, strzelając z ustawionych na dziedzińcu pałacu karabinów maszynowych. Zwłoki pogrzebano w nieznanym miejscu.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kataryna: Panie Jacku, pan się nie boi
Plus Minus
Stanisław Lem i Ursula K. Le Guin. Skazani na szmirę?
Plus Minus
Joanna Mytkowska: Wiem, że MSN budzi wielkie emocje
Plus Minus
J.D. Vance, czyli marna przyszłość dla bidoków
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Polski Kościół ma alternatywny świat. W nim świetnie działa Wychowanie do życia w rodzinie