Stoi pan na czele najgorszego rządu Hiszpanii od 80 lat! – gdy we wrześniu ubiegłego roku premier Pedro Sánchez usłyszał te słowa w trakcie debaty w Kortezach, pomyślał, że Santiago Abascalowi zwyczajnie coś się pomyliło. Ale nie, chwilę później lider ugrupowania twardej prawicy Vox powtórzył to samo na Twitterze. Nad Madrytem znów zaczęły unosić się upiory frankizmu.
80 lat temu, w 1941 r., Hiszpania ledwie wyszła przecież z wojny domowej. Trwał „biały terror", w ramach którego Francisco Franco z zimną krwią zamordował przynajmniej 200 tys. przeciwników, prochy większości z nich do dziś spoczywają w nieznanych miejscach. Amerykański historyk Stanley Payne uważa, że caudillo (wódz) nie pokonałby republikanów, gdyby nie pomoc Hitlera i Mussoliniego. Choć Hiszpania formalnie pozostawała w drugiej wojnie światowej neutralna, Franco odwdzięczył się III Rzeszy wysłaniem właśnie w 1941 r. do walki ze Związkiem Radzieckim Błękitnej Dywizji. Przewinęło się przez nią przeszło 45 tys. hiszpańskich żołnierzy. Dyktator udzielał też Hitlerowi wsparcia gospodarczego. Jego brutalne rządy zakończyły się dopiero w 1975 r., kiedy odszedł z tego świata.
Hiszpanie jeszcze niedawno byli przekonani, że tę kartę historii mają za sobą. Co prawda w ramach polityki grubej kreski, którą później naśladowała Polska, nigdy nie rozliczono zbrodni frankizmu, jednak naród wydawał się na tyle zaszczepiony na jego idee, że w Madrycie z dumą mówiono, iż Hiszpania jest jedynym krajem Unii, który nie zarazi się wirusem skrajnej prawicy. Wszystko zmieniła diabelska mieszanka katalońskich ruchów separatystycznych, fali migracyjnej z Maroka i kłopotów gospodarczych: coraz więcej Hiszpanów zaczęło obawiać się o jedność kraju i jego tożsamość. Po raz pierwszy od lat na ulicach miast masowo pojawiły się hiszpańskie flagi, symbole narodowe do niedawna kojarzone wyłącznie z frankizmem. Środowiska uważające się za spadkobierców dyktatora, które przez pierwsze 40 lat demokracji funkcjonowały na obrzeżach umiarkowanej, chadeckiej Partii Ludowej (PP), poczuły, że mogą wybić się na samodzielność. Założona ledwie w 2013 r. i początkowo marginalna Vox pod przywództwem Abascala zajęła w ciągu paru lat trzecią pozycję w sondażach, zdobywając przychylność co szóstego wyborcy. I ciągle pnie się w górę. Wiosną tego roku odniosła niezwykły sukces w wyborach regionalnych w Madrycie, tworząc faktyczną koalicję z ludowcami, która wyniosła do władzy burmistrz Isabel Díaz Ayuso. – Podobnie może być w wyborach krajowych, jeśli upadnie lewicowy, mniejszościowy rząd Sáncheza. Tym bardziej że to PP zdobywa dziś w sondażach najwięcej głosów – mówi „Plusowi Minusowi" Alberto Madrigal, niezależny politolog z Madrytu.
Włochy idą w prawo
28 maja Jarosław Kaczyński spotkał się w Warszawie z Abascalem. PiS należy w Parlamencie Europejskim do tej samej frakcji co Vox – Europejskich Konserwatorów i Reformatorów (ECR). Ale prezes polskiej partii rządzącej wiąże ze współpracą z Hiszpanami znacznie bardziej ambitne plany. – Chcemy, aby ugrupowania, które są z nami w ECR, poczuły się współgospodarzami projektu, który ma doprowadzić do powstania trzeciej siły w Parlamencie Europejskim – mówi „Plusowi Minusowi" eurodeputowany PiS prof. Zdzisław Krasnodębski.
Do nowego bloku miałaby też dołączyć Liga Matteo Salviniego, która (mimo dużego spadku) wciąż zbiera największe poparcie w sondażach we Włoszech. Zaproszenie uzyskałby też Fidesz Viktora Orbána, który niedawno wyrzucono z Europejskiej Partii Ludowej (EPP). Nie jest też wykluczone, że w nowym aliansie znajdzie się Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen. A nawet, na razie w bardzo mglistej przyszłości, Alternatywa dla Niemiec (AfD). Wszystkie te ugrupowania (poza Fideszem) do tej pory należały do konkurującej z ECR frakcji Tożsamość i Demokracja. Być może już w czerwcu ich przywódcy razem ze środowiskiem Konserwatorów i Reformatorów podpiszą wspólną deklarację ideową, a przed końcem roku, w połowie obecnej kadencji Parlamentu Europejskiego, formalnie utworzą nową frakcję. Pokusa takiego planu jest dla PiS ogromna. Z powodu odrzucenia unijnego planu obowiązkowego podziału imigrantów czy współdziałania z administracją Donalda Trumpa, a także wrogiej propagandy liberalnej polskiej opozycji w Brukseli polski rząd zasadniczo został zepchnięty na margines unijnej gry. Mógł opierać się tylko na sojuszu z małymi krajami Grupy Wyszehradzkiej. Nie uchroniło to jednak Warszawy przed nieprzerwanym pasmem konfliktów z unijną centralą. A ostatni spór z Czechami o kopalnie w Turowie pokazał, jak kruche jest zaufanie między państwami Europy Środkowej.