Tak, lecz nieuwzględniające realiów zawodu biegłego rewidenta. Świadczy to raczej o tym, że ten, kto układał siatkę zajęć, dbał tylko o to, żeby znalazły się w niej te przedmioty, które są wymagane do egzaminu na biegłego rewidenta. Zupełnie już jednak nie pomyślał o uwzględnieniu odpowiednich proporcji zdobywanej wiedzy i umiejętności ani też, co najważniejsze, o celu kształcenia. I nawet gdyby uznać, że np. osiem godzin wykładu na oba podatki dochodowe to wystarczająca ilość, z pewnością – biorąc pod uwagę znaczenie obu danin – 30 godzin na podatki lokalne świadczy o tym, że proporcje są wyraźnie zaburzone. Oczywiście ze szkodą dla kandydata na biegłego rewidenta.
Korporacja nie powinna interweniować?!
W praktyce mimo swoich zastrzeżeń korporacja, a ściśle mówiąc: komisja egzaminacyjna, nie ma w chwili obecnej żadnych instrumentów, żeby interweniować w takich przypadkach. Brakuje zwłaszcza uprawnień, by kwestionować jakość lub zakres kształcenia oferowanego przez taką uczelnię. Nawet na podstawie znamion zewnętrznych, na przykład liczby godzin wykładów. Jedynym środkiem, jaki ustawodawca dał korporacji, jest egzamin końcowy, otwierający możliwość dokonania wpisu na listę uprawnionych do wykonywania wolnego zawodu. Rola tego egzaminu jest znacząca na ostatnim etapie zdobycia uprawnień zawodowych. Niestety, wówczas może się okazać, że egzaminy uczelniane, które komisja egzaminacyjna musiała wcześniej zaakceptować, nie gwarantują wiedzy wystarczającej i koniecznej do zdobycia tytułu pozwalającego na wykonywanie zawodu biegłego rewidenta.
Czyli efektem ubocznym deregulacji zawodu biegłego rewidenta mogą być, delikatnie mówiąc, rozczarowania studentów tym, że droga do zdobycia uprawnień nie jest tak łatwa, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać?
Choć jest za wcześnie, żeby kompleksowo ocenić efekty dostępu do wolnych zawodów, mimo upływu kilku lat obowiązywania przepisów deregulacyjnych widoczny staje się problem jakości i sposobów kształcenia. Co gorsza, wywołuje on czasami pewne poruszenie wśród studentów pretendujących do zdobycia takiego zawodu. Wskazują niekiedy na nierówności w sposobach zdobywania uprawnień, tj. w trybie korporacyjnym i poprzez zaliczanie egzaminów na uczelniach wyższych. Nie wdając się w ocenę zasadności takich zarzutów, kierując tego rodzaju uwagi pod adresem komisji egzaminacyjnej, nie do końca pojmowano jej aktualną rolę. Oczywiście zawsze musiała ona dbać o kompetencje osób, które dopuszcza do zawodu, co raz jeszcze należy podkreślić, nie mając realnych możliwość kontroli procesu ich kształcenia. Dlatego np. osoba, która przystępuje do egzaminu dyplomowego kończącego proces kwalifikowania do zawodu biegłego rewidenta, nie zawsze rozumiała, dlaczego uzyskując na studiach oceny bardzo dobre lub dobre, odchodzi z kwitkiem. Wydaje się, że jakimś rozwiązaniem tego problemu może być wprowadzenie instrumentów pozwalających na korporacyjną kontrolę jakości i zakresu kształcenia studentów w przedmiotach objętych postępowanie kwalifikacyjnym dla biegłych rewidentów. Tak, by w niczym nie uchybiało to autonomii uczelni wyższych ani na poziomie dydaktycznym, ani na badawczym.