Herbert Albert Brooks. Dla przyjaciół: Herb Brooks. Nazwisko trenera hokejowej reprezentacji USA w prawniczym felietonie? Co tu robi trener drużyny złożonej głównie ze studentów, którzy w turnieju finałowym igrzysk olimpijskich w Lake Placid pokonali faworyzowaną „kamandę" Związku Radzieckiego z Borisem Michajłowem i Władysławem Tretiakiem? Zaryzykuję twierdzenie, że blisko mu do obecnej sytuacji polskiego sądownictwa.
Czytaj także: Afera hejterska: portal Onet ujawnia SMS-y Macieja Mitery i "małej Emi"
Brooks morderczo trenował reprezentację. Był dla zawodników „Katem", jak nasz siatkarski legendarny trener Hubert Jerzy Wagner. Co więcej: mocno – jak powiedzieliby młodzi ludzie – „rył zawodnicze berety". Starał się wyciągnąć z hokeistów maksimum zaangażowania, pasji i talentu. Czasem również maksimum wściekłości.
Nienawidźcie mnie, nie siebie
Pewnego dnia po treningu doprowadzającym hokeistów do granicy wytrzymałości Brooks miał powiedzieć: „zawodnicy mają nienawidzić mnie, bo wtedy nie będą nienawidzić siebie". Stał się trenerem, mentorem i jednocześnie największym wrogiem swojej drużyny.
Na konferencjach prasowych brał na siebie pełną odpowiedzialność za wyniki drużyny, sposób gry, zwycięstwa i porażki. W końcu, w olimpijskim finale, „dzieciaki Brooksa" wywalczyły złoty medal. Cel został osiągnięty. Dodatkowym smaczkiem rywalizacji była napięta atmosfera przełomu lat 70. i 80. w stosunkach międzynarodowych. Amerykanie pobili jednocześnie Sowietów, Ruskich, Czerwonych i komuchów. Jednym hokejowym zwycięstwem.