Jesteśmy świadkami gorączkowego wyścigu o rozstrzygnięcie sporu o nowych sędziów i zasady ich wyboru, w który włączono Luksemburg. Chyba jednak zapomniano o rozsądku, a prawo i wyroki bez rozsądku stają się cyniczne, a potem śmieszne.
Po trzech orzeczeniach SN, dwóch trójek starych sędziów, którzy zwrócili się o pomoc do Luksemburga, i różniącej się od nich uchwale siedmiu nowych sędziów wkroczyła pierwsza prezes SN Małgorzata Gersdorf . Zwołała z zaledwie tygodniowym wyprzedzeniem posiedzenie trzech starych izb SN i 59 zasiadających w nich sędziów, przy sześciu zdaniach odrębnych, rozstrzygnęło o statusie nowych 37 sędziów SN – bez ich udziału.
Czytaj także: Sędzia Manowska wróciła do orzekania w SN
Chociaż radykalnych krytyków pisowskich zmian uchwała ta pewnie rozczarowała, bo nie pozbawiła nowych sędziów stanowisk, a dokładniej mówiąc, tytułów i pensji, ani też mocy wydanych przez nich do tej pory wyroków (poza dyscyplinarnymi), to niestety wprowadziła spore zamieszanie. Bo jak wyjaśnić, dlaczego to orzeczenie wydali tylko starzy sędziowie, i nawet nie wysłuchali „oskarżonych"? Dlaczego nowi sędziowie w sądach powszechnych mogą kontynuować sprawy karne bez zastrzeżeń, a cywilnych nie? Przecież sprawy o spadek czy władzę rodzicielską bywają nieporównywalnie donioślejsze niż o kradzież używanej pralki z piwnicy.
Wreszcie dlaczego nowi sędziowie SN, jak np. Małgorzata Manowska, ma nie mieć prawa do orzekania? Być może wśród starych sędziów SN są równie wybitni i doświadczeni, ale niech wyjdzie choć jeden z tych, którzy za taką degradacją głosowali, by z otwartą przyłbicą swoją decyzję uzasadnić. Nie wystarczy powiedzieć w uzasadnieniu uchwały, że to nie był sąd nad nowymi sędziami, ale sądami z ich udziałem.