Jarosław Gwizdak: Murarze i strażacy pokoju

W sądach pokoju nie ma sprawiedliwości.

Publikacja: 30.03.2021 12:23

Jarosław Gwizdak: Murarze i strażacy pokoju

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Jest wiosna, zaczynają się zatem porządki. I proszę, jest pomysł: sądy pokoju. To znaczy, że może będą. Grunt, że w Pałacu Prezydenckim prowadzone są intensywne działania nad ich uruchomieniem.

Przeczytałem niedawno na łamach „Rzeczpospolitej": „Sądy pokoju to instytucje, w których orzekają osoby niemające formalnego statusu sędziego. Są wybierane w wyborach powszechnych, czyli przez obywateli. Do kompetencji sędziów pokoju należy rozpatrywanie spraw mniejszej wagi, zarówno karnych, jak i cywilnych. Dotyczą np. mandatów, drobnych kradzieży czy też odzyskiwania niewysokich długów".

Mam wielkie obawy. Nie zgadzam się z założeniem, że to sądzenie to jakaś „fraszka, igraszka, zabawka blaszana". To przede wszystkim ciężka praca. Praca, z której się nie wychodzi, praca, która potrafi się przyśnić czy zmącić spokój. Orzekanie i rozstrzyganie mają wielki ciężar. Ciężar odpowiedzialności. Przekazanie takiego ciężaru wymaga dobrego przygotowania wielu elementów niezwykle skomplikowanej układanki.

Zacznijmy od kognicji, tych rzekomo „spraw mniejszej wagi".

Drobne sprawy cywilne i stosunki nierządne

W króciutkiej jednoaktówce Woody'ego Allena ze zbioru „Skutki uboczne" towarzyszymy niejakiemu Willowi Hainesowi. Jedzie on kawał drogi do stolicy, aby tam prosić Abrahama Lincolna o ułaskawienie swojego syna. Niestety, obecność prezydenta na tyle deprymuje ojca, że zamiast prośby o łaskę jest w stanie wydusić z siebie jedynie pytanie: „Jak długie powinny być ludzkie nogi?".

Błyskotliwej odpowiedzi Lincolna nie chcę zdradzać, aby nie psuć przyjemności lektury jednoaktówki. Mimo wszystko o pytaniu Hainesa często sobie przypominam, kiedy słyszę o (z reguły) pozornej oczywistości. Czym jest prosta sprawa? Jak ją poznać? Czy kierować się tylko mityczną wartością przedmiotu sporu, tym „niewysokim długiem"?

Łatwiej myśleć o ludzkich nogach

Pamiętam swoje początki orzekania. Zaczynałem w tzw. uproszczu, świeżo po wprowadzeniu go do procedury cywilnej. Na szczęście, w przepisach przewidziano wówczas możliwość powrotu do normalnego trybu. Jednocześnie stronom postępowania nakazano składanie pozwów na fatalnie zaprojektowanych drukach urzędowych formularzy. Ten tryb postępowania był w dodatku obligatoryjny.

Nałożono zatem wielkie i nowe obowiązki na pełnomocników i strony, a korzyść w postaci szybszego rozstrzygnięcia bywała iluzoryczna, zwłaszcza mając na uwadze masowe zwroty takich pozwów i konieczność uzupełniania ich braków. Powiem więcej: nadal nie doczekaliśmy się porządnie uproszczonej procedury cywilnej. Uproszczenia polegają głównie na utrudnieniach. Taki mamy klimat.

Nie zaryzykuję odpowiedzi na pytanie, jak poznać prostą sprawę. Wolę pomyśleć o długości ludzkich nóg.

A teraz troszkę o sędziach pokoju. W informacjach o projekcie znalazłem ciekawe założenie. Sędziami mają być bowiem osoby, które wykażą się „dużym zaufaniem społecznym" i jednocześnie zostaną wybrane. W wyborach powszechnych.

A więc mogą to być ludzie, których poważamy ze względu na wykonywany zawód.

Sędzia z sikawką?

Sprawdzam hierarchię zawodów według poważania społecznego według CBOS, z komunikatu z grudnia 2019 r. dostępnego w internecie.

Pierwsza trójka poważanych w Polsce zawodów: niepokonany lider – strażak, druga jest pielęgniarka, a trzeci wykwalifikowany robotnik: murarz czy tokarz. Poszukajmy zatem w remizach, przychodniach i na budowach. To idealne miejsce na rekrutowanie sędziów pokoju.

Dziwnym trafem regularni zwycięzcy wyborów znajdują miejsce na dole rankingu poważania – zamyka go działacz partii politycznej, przedostatni jest makler giełdowy, przed nim – poseł na Sejm RP.

Ciekawy paradoks: potencjalni kandydaci na sędziów są niewybieralni, a ci, których z reguły wybieramy, nie cieszą się poważaniem społecznym. Nie wiem, czy dało to do myślenia twórcom inicjatywy, ale legitymizacja takich sądów jest nie tylko wątpliwa konstytucyjnie, ale i społecznie.

Przyzwoita frekwencja w polskich wyborach samorządowych, do których, jak czytam, mają być „podłączone" wybory sędziów pokoju, to dla mnie argument za ich połączeniem. Teoretycznie jest na to sporo czasu, bo według wyborczego kalendarza niemal dwa i pół roku.

Żeby jednak zaprojektować taką instytucję, zapewnić jej legitymizację i prawdziwie uproszczoną procedurę – czasu jest dramatycznie mało. Ale może myślę tak tylko ja: były sędzia, mający za sobą również samorządową kampanię wyborczą.

Autor jest byłym sędzią, byłym prezesem sądu, członkiem zarządu Fundacji Inpris, Obywatelskim Sędzią Roku 2015.

Jest wiosna, zaczynają się zatem porządki. I proszę, jest pomysł: sądy pokoju. To znaczy, że może będą. Grunt, że w Pałacu Prezydenckim prowadzone są intensywne działania nad ich uruchomieniem.

Przeczytałem niedawno na łamach „Rzeczpospolitej": „Sądy pokoju to instytucje, w których orzekają osoby niemające formalnego statusu sędziego. Są wybierane w wyborach powszechnych, czyli przez obywateli. Do kompetencji sędziów pokoju należy rozpatrywanie spraw mniejszej wagi, zarówno karnych, jak i cywilnych. Dotyczą np. mandatów, drobnych kradzieży czy też odzyskiwania niewysokich długów".

Pozostało 87% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Siemiątkowski: Szkodliwa nadregulacja w sprawie cyberbezpieczeństwa
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy wolne w Wigilię ma sens? Biznes wcale nie musi na tym stracić
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Awantura o składki. Dlaczego Janusz zapłaci, a Johanes już nie?
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Trzy wnioski po rządowych zmianach składki zdrowotnej
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd wypuszcza więźniów. Czy to rozsądne?