Ze zdziwieniem przeczytałem argumentację RPO w obronie używanego od pewnego czasu określenia „Trybunał Julii Przyłębskiej", także przez prawników. Jakby nie wiedzieli, że dobry prawnik nie musi zastępować argumentów epitetami czy etykietkami, a język polski pozwala także kwestie prawne przekonująco, a jak trzeba, dosadnie przedstawić.
Słuchając programu w TVN o ostatnim wyroku TK, zwróciłem uwagę na kilka razy wypowiadane w krótkich odstępach słowa „Trybunał Julii Przyłębskiej" i zastanowiłem się, do jakiego słuchacza są one tak natrętnie kierowane.
Czytaj także: RPO: Zwrot „Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej" mieści się w granicach swobody przekazu mediów
Nie zdziwiło mnie więc zbytnio wezwanie KRRiT, aby stacja nie używała tego zwrotu. Już bardziej reakcja rzecznika praw obywatelskich, że apel KRRiT może być odczytywany jako aspiracja do prewencyjnej kontroli mediów.
Po pierwsze była to reakcja na nacechowane niechęcią określenie TK, choć może przesadzona w ocenie, że takie określenie może stanowić nawet „element mowy nienawiści". Słaba jest jednak argumentacja RPO, że sędzia Przyłębska była przewodniczącą składu w sprawie ustawy aborcyjnej, więc pomijanie jej nazwiska mogłoby zostać odebrane jako próba pozbawienia wpływu sędzi na treść rozstrzygnięcia. Wolne żarty. Do określenia jej roli wystarczyło standardowe wskazanie, że przewodniczyła składowi orzekającemu, zresztą z mocy prawa. To, że prezes X przewodniczy jakiemuś sądowi, nie znaczy, że to jest „sąd X-a". Nie używano takiego określenia wobec np. prezesa Andrzeja Rzeplińskiego, choć za jego czasów dyscyplina w TK nie była chyba mniejsza. Nigdy też nie mówiono „Sąd Najwyższy Gersdorf" czy „SN Manowskiej". „Trybunał Przyłębskiej" jest też określeniem wątpliwym merytorycznie. Nie wiadomo przecież, jaki był wpływ prezes TK na ten wyrok (i wiele innych), zresztą były dwa zdania odrębne, a może i więcej głosów przeciw.