Dziennikarstwo to wbrew pozorom ciężki kawałek chleba. Niektórym wydaje się, że polega na przeklejaniu treści, które dostało się pod nos. Niestety, w takim postrzeganiu naszej pracy celują rozmaitej maści PR-owcy przesyłający swoje bełkotliwe komunikaty z adnotacją „zachęcamy do publikacji”.
Czytaj więcej
Czasu jest niewiele, bo technologia przyspiesza. A sztuczna inteligencja, o ile nad nią nie zapanujemy, domknie wieko naszej trumny. Dlatego chcemy rozmawiać z premierem Donaldem Tuskiem i cieszymy się, że on chce rozmawiać z nami.
Nowelizacja prawa autorskiego była potrzebna. Pisanie artykułów nie polega na kopiowaniu notek prasowych
Nie, my nie przepisujemy notek prasowych, choć je czytamy, bo mogą nas zainspirować do działania czy potwierdzić nasze wcześniejsze ustalenia. Nasza praca to rozmawianie z informatorami, mozolne weryfikowanie tego, co powiedzieli, czytanie ton dokumentów (w moim macierzystym prawnym dziale – przede wszystkim sążnistych projektów ustaw, bez ograniczania się do uzasadnień, które niekiedy zakłamują rzeczywisty skutek forsowanych przepisów), wyciąganie wniosków, zbieranie opinii i komentarzy.
To trwa. Dużo dłużej niż samo wklepanie literek do komputera. Jak mawia jeden z moich kolegów: tekst już jest gotowy, trzeba go tylko jeszcze napisać. Czasem zresztą okazuje się, że nie ma czego pisać, bo temat się nie potwierdza. Jeśli jednak wychodzi, ba, jest hitowy, krew zalewa autora, gdy widzi, że na jego artykule zarabia jakiś big tech, obracając treścią i publikując przy tekście reklam. Krew też zalewa wydawcę, który za wyprodukowanie tej treści, a mówiąc prościej za pracę dziennikarza, zapłacił, a część pieniędzy zgarnia ktoś inny, większy i do tego bogatszy.
Czytaj więcej
Senat przyjął korzystne dla mediów poprawki do nowelizacji prawa autorskiego, ale nadal nierozwiązana jest kwestia zakazu korzystania z treści na potrzeby nauki.