Tuż przed Bożym Ciałem Mateusz Morawiecki odniósł się do dość zaskakującej decyzji Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie w sprawie zamknięcia kopalni Turów: „Żaden sąd nie będzie nam dyktował – czy z Brukseli, czy z Warszawy – co to znaczy bezpieczeństwo energetyczne, co to znaczy bezpieczeństwo dla ludzi, którzy tutaj pracują” – powiedział premier. Decyzja jest na razie nieprawomocna, ale Mateusz Morawiecki już zapowiada, że orzeczenie nie będzie honorowane przez rząd, jeżeli zaczęłoby obowiązywać.
Oczywiście dziś nie wiemy, ile w tych słowach jest retoryki przedwyborczej, a ile rzeczywistej determinacji. Ale wypowiedź ta dobrze ilustruje, jak daleko zaszedł dziś spór między władzą polityczną i sądowniczą. Do tej pory konflikt rozgrywał się w dużej mierze na poziomie retorycznym, teraz przeszedł do fazy negacji decyzji, orzeczeń i kompetencji najważniejszych instytucji. To nie jest już nawet spór prawny, ale polityczna bitwa przy użyciu prawnej amunicji.
Czytaj więcej
Premier Mateusz Morawiecki złożył do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o zbadanie konstytucyjności przepisu określającego minimalny pełny skład TK na 11 sędziów.
Kilka dni wcześniej Sąd Najwyższy wydał uchwałę „anulującą” prezydenckie prawo łaski wobec Mariusza Kamińskiego i innych szefów CBA. Uchylił umorzenie ich spraw sądowych, co oznacza, że ich procesy ruszą od nowa. Nigdy wcześniej nie zdarzyła się sytuacja, że orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, które jest ostateczne, zostało zignorowane przez Sąd Najwyższy.
Ostatnie tygodnie były prawdziwym wyścigiem między SN a TK, kto pierwszy zbada tę sprawę. W pogrążonym w chaosie Trybunale kilku sędziów wyjątkowo zawiesiło swój „bunt” i wyrok zapadł. Tyle tylko, że sędziowie SN przyjęli jednak interpretacje, że nie są tym wyrokiem związani.