Niepostrzeżenie minęła w poniedziałek 25. rocznica wejścia w życie konstytucji, która opisuje nasze prawa i obowiązki wobec państwa i powinności państwa wobec nas. Jednym z nich jest prawo do sądu, który szybko i bezstronnie osądzi nasze sprawy – i te, w których sądzimy się między sobą, i te, w których państwo jest stroną. Rzecz w tym, by nasze prawa nie ucierpiały niesłusznie w sporze z państwem.
Wobec poważnych zastrzeżeń do zmian w sądownictwie, szczególnie formuły Krajowej Rady Sądownictwa wybieranej prawie w całości przez polityków (a w większości powinna być wybrana przez środowiska sędziowskie) 30 sędziów Sądu Najwyższego oświadczyło, że z nowymi sędziami orzekać nie będzie. Nie bez racji liczą, że ich niekwestionowany autorytet będzie oddziaływał na innych.
List nie odkrywa żadnych tajemnic, bo o obiekcjach wobec KRS wiadomo przecież, odkąd zmieniła formułę. Zastrzeżenia krajowych ekspertów potwierdziła uchwała „starych” izb SN ze stycznia 2020 r., a potem także dwa europejskie trybunały - ze Strasburga i Luksemburga. I wszystkie te ciała wskazują na KRS jako praprzyczynę tego złego, co dzieje się z sądami. Ale list potwierdza też rozłam w SN, bo nie wszyscy „starzy” sędziowie go sygnowali.
Z Brukseli słychać, że dopóki do sądów systemowo nie wróci praworządność (czytaj: formuła KRS nie ulegnie zmianie i nie zmniejszy się wpływ polityki na sądy) unijnych pieniędzy nie ujrzymy. A prezes PiS zapowiada głęboką reformę sądownictwa – ale przeciwną niż ta, na jaką czeka Bruksela.
Sędziowie SN mówią władzom „non possumus”, jak 69 lat temu polscy biskupi napisali do rządzących PRL, sprzeciwiając się podporządkowaniu władzom świeckim. W odpowiedzi na tamten list uwięziony został prymas Wyszyński. Dziś zapewne nie jesteśmy na tym etapie, bo jednak trudno zrównywać z tym dyscyplinarki wytaczane sędziom pilnującym zasad. Ale nikogo to nie powinno pocieszać.