Wolałbym, żeby sędziowie, którzy weszli w mezalians z politykami, odpowiadali w takim samym stopniu jak ci, których aktywność publiczna przekroczyła granicę bezstronności. System bowiem potrzebuje równowagi. A mam obawy, że jeżeli PiS przegra wybory, działania w imię głoszonej obrony praworządności łatwo może zastąpić chęć odwetu i pójście drogą na skróty. Na co wskazują wypowiedzi liderów Platformy, ale też niektórych przedstawicieli tzw. trzeciej władzy.

We wtorek Sąd Najwyższy zbadał niezależność jednego z sędziów, którzy byli powołani przez politycznie wybraną KRS. Ów „dobrozmianowy” sędzia piął się w ekspresowym tempie ku szczytom kariery. W składzie „testującym” znaleźli się sędziowie, których „dobra zmiana” ściga dyscyplinarnie za aktywność publiczną i którzy są zdecydowanymi krytykami poczynań partii rządzącej. Dla PiS tacy sędziowie jak Jarosław Matras czy Włodzimierz Wróbel są politykami w togach i tak też ich orzeczenie jest przez rządzących odbierane.

Z dzisiejszej perspektywy dobrze widać, jak niszczycielską siłę ma zwarcie władzy politycznej i sądowniczej. Doprowadziło ono do sporu właściwie nierozwiązywalnego bez położenia przeciwnika na łopatki. W środę żywota dokonała Izba Dyscyplinarna, na jej miejsce wkrótce powołany zostanie nowy organ. Nie rozwiąże to jednak toczącego się sporu o sądy, bo okopy są już bardzo głębokie.

Wkrótce zapewne do sędziów Matrasa i Wróbla zapuka rzecznik dyscyplinarny, zarzucając im naruszenie październikowego wyroku TK, zakazującego sędziom kwestionowania statusu swoich kolegów (którego to wyroku nie uznają). W ten sposób każde zwarcie generuje kolejne, doprowadzając później do uchwał, wyroków i działań publicznych. Spór o sądownictwo to dziś błędne koło i perspektywy na jego koniec jakoś nie widać.

Czytaj więcej

„Chodziło o postawę Daniluka”. Sędzia Matras z SN o teście niezawisłości