Obrona konieczna w nowelizacji kodeksu karnego

Ofiara powinna móc bronić się intensywniej, niż napastnik atakuje.

Aktualizacja: 11.11.2017 07:32 Publikacja: 11.11.2017 05:00

Obrona konieczna w nowelizacji kodeksu karnego

Foto: Adobe Stock

Zaprezentowana przez ministra sprawiedliwości nowelizacja kodeksu karnego zawiera przełomową zmianę, przesuwającą de facto granice dopuszczalnej przez prawo obrony koniecznej. Szkoda, że wnioskodawca ograniczył się wyłącznie do ochrony miru domowego.

Problem obrony koniecznej otwiera się z chwilą, gdy ktoś popełni „przestępstwo". W skrajnym wypadku na ziemi leży trup, a nad nim stoi ktoś z dymiącym jeszcze pistoletem. Czasem niestety zabijamy, ranimy, niszczymy z konieczności obrony naszego zdrowia, życia lub mienia. I choć samo prawo do obrony jest niekwestionowane, to dyskusje rodzi pytanie, jaka jej intensywność jest w takich wypadkach usprawiedliwiona.

Współmierność środków – teoria z gabinetów

W polskim orzecznictwie dominuje postulat „współmierności" zastosowanych środków obronnych: ofiara ma poszukiwać skutecznych, ale możliwie najmniej intensywnych. Tak rozumiany postulat „współmierności" jest efektem myślenia życzeniowego rodem z bezpiecznych gabinetów uniwersyteckich. Idea szczytna i piękna, ale oderwana od prozy życia.

W sytuacji zagrożenia mało która ofiara ma w ogóle komfort i możliwość wyboru. Atak najczęściej charakteryzuje się nadzwyczajną dla nas dynamiką. Jesteśmy zaskoczeni i wystraszeni. Koncentrując się na jego odparciu, działamy instynktownie, odruchowo, w ułamkach sekund. Nie sposób oczekiwać od ofiary precyzyjnej, chłodnej analizy niebezpieczeństwa i wyboru dostępnych metod obrony. Przecież widząc agresora z nożem, nie wiemy nawet, jak przebiegnie atak: czy napastnik chce nas tylko wystraszyć, czy też gotów jest zabić. Gdy się o tym przekonamy, będzie już za późno.

Ponadto, w polskiej doktrynie pokutuje ocena „współmierności" jako proporcji dobra atakowanego i poświęcanego. I tak, oddanie strzału z pistoletu do bandyty nacierającego na nas „jedynie" (!) z nożem, często uznawane jest za „niewspółmierny" środek obrony. Tak jakby nóż tylko lekko ranił, a pistolet zawsze zabijał. A stąd już krok do skazania. Stoję na stanowisku, iż granice (dozwolonej) obrony koniecznej powinny więc leżeć z zasady dalej. Ofiara ataku powinna być pod tym względem zdecydowanie uprzywilejowana i mieć prawo zastosowania z zasady intensywniejszych środków obrony niż te, którymi posłużył się napastnik podczas ataku. Tym samym mieć możliwość narażenia istotniejszych dóbr napastnika niż te, które sama chroni, a napastnik atakujący nasze zdrowie powinien liczyć się z utratą życia. Tylko tak zagwarantować możemy skuteczną obronę. I taka mieści się w granicach „współmierności".

Wadliwe i nieskuteczne regulacje

Kodeks karny wyłącza „karalność" przekroczenia granic obrony koniecznej, jeżeli wynika to ze strachu lub wzburzenia „usprawiedliwionych" okolicznościami zamachu. Rozwiązanie to jest niestety w praktyce nieskuteczne i niespójne systemowo.

Przecież każda krzywda wyrządzona napastnikowi jest z zasady podyktowana strachem lub wzburzeniem. Nikt o zdrowych zmysłach nie ma też zamiaru krzywdzić przypadkowej osoby, w przypadkowym miejscu i czasie – a takie są realia stosowania obrony koniecznej. W teorii rozwiązanie to powinno zwolnić z odpowiedzialności większość sprawców działających w warunkach obrony koniecznej, ale tak się nie dzieje. Sądy i prokuratorzy niechętnie doszukują się bowiem takiego „usprawiedliwienia". Ustawa swoją drogą, a praktyka swoją.

Do tego, jeżeli nasz strach lub wzburzenie, jako przyczyna zastosowania zbyt intensywnego środka, są „usprawiedliwione", to ustawa powinna uchylać w ogóle przestępność takiego działania, a nie jedynie jego karalność. W takich realiach, broniący się nie powinien być nazywany przestępcą. Instytucja „niepodlegania karze" zupełnie do takiego przypadku nie pasuje.

Nowe podejście do granic obrony koniecznej

Powyższym problemom wychodzi naprzeciw projektowany art. 25 § 2a kodeksu karnego. Zmiana ta ma moim zdaniem charakter przełomowy, choć twórcy projektu nie ustrzegli się pewnych potknięć. Jak mniemam, z obawy przez zbyt odważnymi zmianami. A szkoda.

Zgodnie z projektem działanie podjęte w obronie miru domowego nie będzie uznawane za przestępne, chyba że przekroczenie granic obrony koniecznej okaże się „rażące". Zaatakowany będzie mógł więc bronić się wszelkimi, nawet wyraźnie intensywniejszymi środkami, dopóki nie będą one „rażąco" niewspółmierne, przedwczesne czy też spóźnione. I tu po raz pierwszy zabrakło odwagi autorowi projektu. Projektowany przepis wyłącza bowiem przestępność „przekroczenia" granic obrony koniecznej. Spowoduje to systemową niespójność – z jednej strony uznajemy, że dochodzi do przekroczenia granic obrony koniecznej, z drugiej jednak kwalifikujemy działanie jako mieszczące się w pojęciu tego kontratypu. A wystarczyło przeredagować drugą część projektowanego przepisu, stwierdzając: „chyba że sprawca zastosował rażąco: niewspółmierny, przedwczesny lub spóźniony, sposób obrony", by dać wyraźny sygnał, iż każde inne zachowanie jest przez polskie prawo usprawiedliwione i nie przekracza dopuszczalnych granic obrony koniecznej. Tym bardziej iż to ustawodawca ma pełną swobodę w określaniu przesłanek zastosowania tego kontratypu, a lektura uzasadnienia projektu ustawy składania do wniosku, iż taki był pierwotny cel jego autora.

Co ciekawe, takie właśnie rozumienie obrony koniecznej zbieżne jest z niemiecką doktryną prawa karnego. Z zasady nie wyważa się w nim dóbr – narażonego i poświęconego. Jednostka może bronić się wszelkimi środkami koniecznymi do odparcia zamachu. Granice dopuszczalnej obrony wyznacza dopiero oczywista, rażąca niewspółmierność użytych środków. Niemieckie orzecznictwo jednoznacznie opowiada się np. za dopuszczalnością pozbawienia życia w obronie swego zdrowia, o ile działanie takie nie jest oczywiście niewspółmierne. Paradoksalnie, takie rozumienie granic obrony koniecznej w RFN wykształciło się na podstawie... niemal tożsamych z polskimi zapisów w kodeksie karnym. Uwidacznia to dobitnie nie tylko rolę orzecznictwa i doktryny w precyzowaniu zasad obrony koniecznej, ale i konieczność ingerencji polskiego ustawodawcy w tej materii.

Czemu tylko mir domowy?

Powstaje jedynie pytanie, dlaczego nowe zasady mają odnosić się wyłącznie do naruszenia miru domowego? Czy napadnięta na ulicy kobieta nie powinna korzystać z tego samego dobrodziejstwa, czy też nadal będzie musiała wybierać najmniej szkodliwe dla sprawcy środki obrony i udowadniać, jak bardzo się bała podczas zamachu? Żałuję, że ministrowi sprawiedliwości zabrakło po raz drugi odwagi, by zaproponować rozwiązanie systemowe i przesunąć granicę dopuszczalnej obrony koniecznej dla wszystkich sytuacji życiowych. Mir domowy należy oczywiście chronić szczególnie. Tak samo jako zdrowie i życie obywateli w miejscach publicznych.

Na szczęście prace nad tym projektem dopiero się zaczęły.

Autor jest adwokatem, partnerem w Kancelarii KPDI

Zaprezentowana przez ministra sprawiedliwości nowelizacja kodeksu karnego zawiera przełomową zmianę, przesuwającą de facto granice dopuszczalnej przez prawo obrony koniecznej. Szkoda, że wnioskodawca ograniczył się wyłącznie do ochrony miru domowego.

Problem obrony koniecznej otwiera się z chwilą, gdy ktoś popełni „przestępstwo". W skrajnym wypadku na ziemi leży trup, a nad nim stoi ktoś z dymiącym jeszcze pistoletem. Czasem niestety zabijamy, ranimy, niszczymy z konieczności obrony naszego zdrowia, życia lub mienia. I choć samo prawo do obrony jest niekwestionowane, to dyskusje rodzi pytanie, jaka jej intensywność jest w takich wypadkach usprawiedliwiona.

Pozostało 91% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Siemiątkowski: Szkodliwa nadregulacja w sprawie cyberbezpieczeństwa
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy wolne w Wigilię ma sens? Biznes wcale nie musi na tym stracić
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Awantura o składki. Dlaczego Janusz zapłaci, a Johanes już nie?
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Trzy wnioski po rządowych zmianach składki zdrowotnej
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd wypuszcza więźniów. Czy to rozsądne?