Ustawą z 25 czerwca, zwaną skrótowo, ale myląco, małą ustawą reprywatyzacyjną, Sejm postanowił wygasić dotychczasowe roszczenia byłych właścicieli o zwrot wielu nieruchomości warszawskich, przejętych dekretem z 1945 r., nie gwarantując im za to odszkodowań. Obecnie nowela czeka na podpis prezydenta, jego weto lub odesłanie jej do Trybunału Konstytucyjnego.
70 lat temu, w 1945 r., na mocy dekretu warszawskiego, w celu ułatwienia odbudowy zniszczonej wojną stolicy, przejęto na rzecz miasta wszystkie nieruchomości warszawskie (ok. 20 tysięcy), w tym kamienice, liczne domy jednorodzinne i działki. Dekret przewidywał ich późniejszy zwrot, o ile będzie to możliwe, a w przeciwnym razie odszkodowania. Późniejsza praktyka okazała się inna. Przez kolejne 70 lat miasto zwróciło byłym właścicielom zaledwie niewielką część nieruchomości lub wypłaciło za nie odszkodowania. Bez skrępowania zaś czerpie korzyści ekonomiczne z przejętych nieruchomości: sprzedaje je, wynajmuje, oddaje w użytkowanie wieczyste.
Gdyby miasto było zwykłym dłużnikiem, sprawę załatwiłby komornik. Tu nie ma takiej możliwości. Kolejne wyroki w sprawie przewlekłości tysięcy takich spraw są ignorowane przez miasto (np. wyrok o sygn. I SA/Wa 114/15, http://orzeczenia.nsa.gov.pl). Niektórzy więc, na przykład osoby bezdzietne lub pilnie potrzebujące pieniędzy na leczenie osób bliskich, chcą sprzedać roszczenia. Wolą dostać teraz 5 proc., niż dalej czekać. Sprzedaż roszczeń jest jednak zjawiskiem marginalnym i dotyczy kilku procent nieruchomości warszawskich. Miasto chętnie jednak je nagłaśnia w celach propagandowych, żeby usprawiedliwić swoją opieszałość w sprawach zwrotów nieruchomości i odszkodowań.
Nowela przyznaje miastu prawo pierwokupu roszczeń o zwrot nieruchomości w przypadku ich sprzedaży. Będzie mogło z niego skorzystać, gdy były właściciel lub spadkobierca sprzeda komuś swoje roszczenie, powiedzmy, za 10 proc. wartości nieruchomości. Wówczas sprzedaż dojdzie do skutku, a cena nie ulegnie podwyższeniu, choć końcowym nabywcą będzie miasto. Regulacja ta może mieć poważne skutki. Po pierwsze, załóżmy, że określona w umowie cena sprzedaży roszczenia rzeczywiście jest krzywdząca dla byłego właściciela. Czy godzi się, aby w miejsce cwaniaka miasto korzystało na krzywdzie byłego właściciela sprzedającego tanio roszczenia?
Po drugie, miasto, skupując roszczenia za, powiedzmy, 10 proc. wartości, niewątpliwie zaoszczędzi pozostałe 90 proc. kwot odszkodowań, które musiałoby kiedyś w końcu zapłacić byłym właścicielom (lub zwrócić im nieruchomości). Tak niskie ceny rynkowe roszczeń są jednak skutkiem wieloletniej systemowej opieszałości władz stolicy w sprawach zwrotu nieruchomości dekretowych i wypłat odszkodowań. Umożliwienie więc obecnie miastu „załatwienia" w ten sposób sprawy roszczeń byłoby dla niego hojną „nagrodą" za tę 70-letnią systemową opieszałość. Czy praworządne państwo powinno takie postępowanie premiować?