Co prawda Trójka od dobrych kilkunastu lat była medium marginalnym, ale tylko pod względem stale spadającej liczby słuchaczy. Bo jako symbol, oręż klasy średniej w walce o potwierdzenie własnego statusu, nie miała sobie równych. Liczyło się nie to, ile osób faktycznie słucha Programu III Polskiego Radia, tylko to, jak wielu z Polaków uważa się za „trójkowiczów”.
Bo w słowie tym zawarta była nie tylko deklaracja sympatii, ale i sposobu życia. Gdzieś w dalszej kolejności również politycznych wyborów, ale te ostatnie były już tylko wypadkową, skutkiem dużo ważniejszych decyzji. Dotyczących tego, co uważam za zabawne, a co za obciachowe; do czego aspiruję, a od jakich zachowań, poglądów i melodii wolę się trzymać jak najdalej.
Przed czterema laty Michał Szułdrzyński pisał w „Rzeczpospolitej” o „klasie średniej z łaski PiS-u”; wielkim projekcie zmiany struktury społecznej, który miał być efektem transferów socjalnych czy zmian w systemie podatkowym wprowadzanych przez obóz „dobrej zmiany”. Po tym, co wydarzyło się wokół Trójki, widać jak na dłoni, że o ile zmiany te wyjdą być może na dobre tej nowej klasie społecznej, o tyle już na pewno nie tym, z czyjej łaski się ona narodziła. Nie byli oni bowiem w stanie przechwycić najważniejszej emocji, która zawsze i wszędzie kieruje zachowaniem klasy średniej. Instynktu aspiracji, mieszanki ambicji i snobizmu, która decyduje o tym, w jakim stylu chcieliby żyć członkowie tej warstwy. PiS, choć sprawnie radziło sobie z transferami kapitału finansowego, zapomniało kompletnie o kapitale symbolicznym, a to dopiero według stanu posiadania w tej walucie można podzielić społeczeństwo na klasy.