Nie żebym chciał ich wyśmiewać czy atakować. Zapewniam, że jestem jak najdalszy od negatywnych emocji wobec polskiej reprezentacji. Ale powiedzmy sobie jasno, oglądanie jej meczów to męka. I nie chodzi nawet o to, że przegrywają. Tylko o styl ich porażek. Po meczu ze Szwecją przekonywałem nawet taksówkarza, że w sumie to nie jest źle, bo przynajmniej nie było kompromitacji. Polacy walczyli i strzelali bramki, a że rywale byli lepsi w każdym elemencie gry? To akurat było do przewidzenia. Przecież tak jest w każdym w zasadzie meczu z przyzwoitą drużyną.
Interlokutor – młodszy ode mnie o pokolenie – nie bardzo był w stanie zaakceptować tę logikę. On chciałby zwycięstw i kolejne klęski doprowadzają go do wściekłości. Wyjaśniłem mu w związku z tym, że za mojego świadomego życia Polacy na wielkim turnieju dobrze grali tylko raz: w Hiszpanii w 1982. Później było jeszcze Euro 2016, gdzie trudno mówić o jakimś sukcesie, ale przynajmniej odpadli z późniejszym mistrzem kontynentu. Jak na 40 lat kibicowania nie jest to wiele.
Wielu polskich kibiców (i sam się do tej grupy zaliczam) po latach porażek, klęsk i upokorzeń marzy tylko o jednym: żeby za reprezentację nie musieli się wstydzić. Żeby po wyjściu na boisko polscy piłkarze się nie kompromitowali. Bo przecież od dziesięcioleci regularnie, zwłaszcza w meczach o stawkę, się ośmieszają. Nie udało się tego uniknąć także na tym Euro. Czym innym niż kompromitacją była przegrana ze Słowacją, jedną z najsłabszych drużyn turnieju?
Oczywiście, przegrać mecz można na różne sposoby. Jednak styl tej porażki sprawił, że wróciły najgorsze koszmary. I tego właśnie się boję za każdym razem, kiedy polska reprezentacja wychodzi na boisko: że zagrają tak, jakby nigdy wcześniej nie widzieli piłki, i że będą potykać się o własne nogi. Kiedy nasi odpadają z turnieju, strach mija i wreszcie mogę w spokoju cieszyć się oglądaniem piłki na wysokim poziomie. A jak coś mi się nie podoba, zawsze mogę wyłączyć telewizor. Niestety, emocji, które sprawiają, że człowiek kibicuje Polakom, całkowicie wyłączyć się nie da. Może na szczęście...