Znowu larum grają. Otóż po raz 22 opublikowano Listę Szanghajską, czyli listę najlepszych szkół wyższych na świecie. Jak zwykle znajdujemy się tam na szarym końcu. Co gorsza, znalazło się tam tylko osiem polskich uczelni – o jedną mniej niż przed rokiem. Poza typowymi utyskiwaniami proponuje się też inne remedia. Np. aby środki publiczne władować w jedną uczelnie, by w końcu którakolwiek wskoczyła na wyższą pozycją. A zatem wszystko zostaje po staremu – interesuje nas tylko miejsce w klasyfikacji, a nie realna poprawa jakości polskiej nauki.
Kryteria Listy Szanghajskiej doprowadziły do patologizacji polskiej nauki
Podejście naszych rządzących do Listy Szanghajskiej przywodzi na myśl laika, który bez głębszej refleksji czyta punkt po punkcie jakąś instrukcję i nawet nie wie, do czego ona jest, lecz myśli, że jak to wszystko odhaczy, to osiągnie upragniony rezultat. Trzeba publikować po angielsku, żeby być wysoko w zestawieniu? No to urzędowo dajmy wymóg, by naukowcy publikowali po angielsku. Muszą być też cytowani, więc niech zaczną cytować i dążą do tego, aby i oni byli dostrzegani przez innych autorów. Przynajmniej nie możemy narzekać na liczbę absolwentów, bo o otrzymanie papierka jest u nas wyjątkowo łatwo. Badacze muszą kolekcjonować punkty za swoje badania? Niech publikują często i gęsto, więcej i więcej.
Czytaj więcej
W kolejnym odcinku podcastu „Posłuchaj Plus Minus” zajmujemy się kwestią tego, kto właściwie buntuje się na uniwersytecie.
Już nawet nie chodzi o to, że trzeba mieć w ogóle jakieś wyniki, by móc je po angielsku opublikować. Bardziej przerażające jest to, do jakiej patologii doprowadziliśmy te wszystkie wyżej wspomniane wymogi. Profesor szuka jakiegoś niszowego czasopisma, gdzie może wysłać swój przetłumaczony na angielski artykuł, bo dobrze wie, że akurat te kwestie nie są za granicą chodliwym towarem, a nie chce stracić etatu. Mamy mnóstwo czasopism naukowych, gdzie można zbierać punkciki, choć standardy recenzowania przysyłanych artykułów są tam dalekie od tych znanych z „Nature” czy „Science”. A w mediach naukowcy nie ścierają się już na tezy czy teorie, lecz przechwalają tym, ile każdy z nich zdobył punkcików w ubiegłym roku.
Zamiast solidnych instytucji, wspierających uniwersytety w pracach badawczych, mamy powszechną grantozę, bo to dzięki grantom badacze mogą walczyć o materialne przetrwanie. Szkoda, że przyznaje się je zgodnie z widzimisię ministerstwa, dla którego długofalowy rozwój polskiej nauki jest chyba ostatni na liście priorytetów.