O tym, że w obecnym Sejmie nie ma większości wystarczającej do legalizacji aborcji do 12. tygodnia życia, wiedzieliśmy właściwie następnego dnia po wyborach 15 października, od momentu gdy znany był kształt nowego parlamentu. Podział na partie liberalno-demokratyczne i narodowo-konserwatywne, który wyznacza linię między rządem a opozycją, nie jest bowiem w tym Sejmie jedyny.
Inną osią podziału jest stosunek do ochrony życia przed narodzeniem, a także innych fundamentalnych kwestii światopoglądowych. A ten podział przebiega inaczej niż wzdłuż granicy rządu i opozycji, bardziej w poprzek. Piątkowe głosowanie jeszcze mocniej ten fakt uświadamia.
Dlaczego przegłosowanie ustawy depenalizacyjnej było ważne dla Donalda Tuska?
Zarazem to nieudane dla rządu głosowanie będzie miało potężne konsekwencje polityczne i personalne. Widząc bowiem, że koalicja 15 października potrzebuje jakiegoś impulsu, popisu sprawczości, zamknięcia pierwszego sezonu politycznego symbolicznym sukcesem, Donald Tusk zapowiedział w środę przyspieszenie. Chciał, by przed wakacjami przyjęto ustawę depenalizującą aborcję (autorstwa Lewicy), a także by ustawa o związkach partnerskich została złożona jako projekt rządu, co utrudniałoby konserwatywnym posłom sprzeciw. Już dwa dni później przyszło zderzenie z rzeczywistością.
Czytaj więcej
Konsekwencje piątkowego głosowania w sprawie projektu depenalizującego aborcję zdominowały nowy odcinek podcastu "Polityczne Michałki". - To poważny cios w całą strategię koalicji rządzącej, która zakładała, że projekty będą trafiać na biurko prezydenta Dudy, by ten je wetował. W ten sposób miała rosnąć stawka wyborów prezydenckich - mówił Michał Kolanko.
Choć liberalna narracja próbowała przekonać, że głosowana ustawa to jedynie rozwiązanie przejściowe, po prostu znoszące rozszerzenie karalności aborcji po decyzji Trybunału Konstytucyjnego sprzed czterech lat, to sejmowi konserwatyści uznali, że de facto nie jest to żadna opcja minimum, lecz wprowadzenie niekaralnej aborcji do 12. tygodnia ciąży.