Przynajmniej takie wrażenie można odnieść, śledząc komentarze publikowane w mediach społecznościowych przez polskich polityków. „I francuscy nacjonaliści dostali w pysk. Brawo francuska Lewica. Tam gdzie zagrożone są demokracja, prawa społeczne, wolność, tam wkracza lewica i bierze na siebie odpowiedzialność” – napisał w portalu X (dawniej Twitter) lewicowy eurodeputowany Krzysztof Śmiszek.
Podobnych wypowiedzi jest więcej. Historia, która się z nich wyłania, jest bardzo prosta: lewica zatrzymała nacjonalistów. W innym wariancie wybory francuskie były wyłącznie przedłużeniem polskich: tak jak 15 października ubiegłego roku w Warszawie coś na kształt zjednoczonej opozycji w Paryżu pokonuje miejscowy PiS.
Jean-Luc Mélenchon i radykalna lewica francuska „siedzą w kieszeni Putina”, podobnie jak Marine Le Pen
Rosnące zainteresowanie sprawami międzynarodowymi wyłącznie cieszy: tego wymagają „czasy przedwojenne”, by posłużyć się frazą ukutą przez Donalda Tuska. Wyniki wyborów we Francji, w Niemczech i USA mają niebagatelne znaczenie dla dalszych losów zmagającej się od ponad dwóch lat z rosyjską agresją Ukrainy, a tym samym wpływają na przyszłość całej Europy. Po 24 lutego 2022 r. nie ma już powrotu do postawy opisanej przez Stanisława Wyspiańskiego słowami: „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”. Ale myślenie o świecie w kategoriach albo wojny polsko-polskiej, albo prostej walki liberalizmu z nacjonalizmem (a nawet faszyzmem) może okazać się zgubne. Przykład wyborów we Francji dobitnie pokazuje, jak łatwo zostać karpiem, który cieszy się na Wigilię.
Czytaj więcej
Ceną za niedopuszczenie do władzy we Francji prawicowego populizmu Marine Le Pen okazało się zwycięstwo Jeana-Luca Mélenchona, lewicowego populisty, który nienawidzi Ameryki, NATO i podziwia Putina. Nie mamy się z czego cieszyć.